Mówi, że przydaje się odwaga, ale ważne, by w takiej sytuacji się nie znaleźć. - Chcę przestrzec ludzi, by nikt nie przeżył tego, co ja - opowiada w rozmowie z tvn24.pl Maria z Ameryki Łacińskiej. Pracowała w polskich fabrykach, chciała zarobić na chleb. Bywało, że nie zarobiła nic. O współczesnym niewolnictwie słychać często w kontekście na przykład Chin, gdzie ludzi w obozach zmusza się do pracy. - Sam proceder dzieje się jednak ulicę obok nas - mówi Irena Dawid-Olczyk, szefowa fundacji La Strada.
Gdy kilka lat temu zaczynałam rozmowy o handlu ludźmi i pracy przymusowej, Irena Dawid-Olczyk, szefowa La Strady, wskazywała: - Zobacz, kto sprząta biura.
Biura, przystanki.
Kto pakuje chleb do skrzynek?
Kto jest fryzjerką lub masażystką i ile pracuje?
Kto jeździ wózkiem widłowym?
Kto stoi na rusztowaniu?
Kto pakuje mięso na produkcji?
Kto wciska ogórki do słoika, zanim trafią na sklepową półkę?
Przez rozwój technologii dzisiaj trudniej ukraść człowieka, ale wciąż łatwo go zniewolić czy przetrzymywać siłą. Polska jest jednym z krajów, w których to się dzieje.
Oto Maria.
Zarobić na chleb
Spotykamy się w La Stradzie, fundacji, która od 30 lat pomaga ofiarom handlu ludźmi i pracy przymusowej. Znana jest z tego, że jej pracownicy nie obwiniają ofiar.
Już przed naszym spotkaniem wiedziałam, że Maria jest w ciąży, ale wyglądała tak szczupło, że nie mogłam wypatrzeć brzucha. Taka chuda. Na oko może niecałe 52 kilogramy. Około 30 lat, ale zmęczona twarz, oczy zapłakane.
Pytam, dlaczego chce się podzielić swoją historią. - Pracowałam po 12 godzin dziennie, raz za dnia, raz w nocy, przez sześć dni w tygodniu, czasem za 400 złotych, czasem za darmo. Chcę przestrzec ludzi, by nikt nie przeżył tego, co ja - odpowiada.
A potem rysuje świat, który często znamy tylko z telewizji. Mnóstwo ludzi nie ma w nim domów, nie ma nic, więc godzą się wysłać najbliższych nawet bardzo daleko, by cokolwiek zarobić. I nieważne, że w tym dalekim kraju rodzinę będą traktować nieraz jak bydło - jak mówi Maria.
Ona sama pochodzi z Ameryki Łacińskiej (prosi, by nie podawać, z jakiego kraju, boi się, nie chce narażać życia). Żeby przyjechać do Polski, zapożyczyła się u znajomych, bo za pracę trzeba było zapłacić pośrednikowi 6 tysięcy pesos, czyli równowartość 1,5 tysiąca złotych. Są i tacy, którzy biorą kredyty, by w Polsce szukać lepszego życia.
CZYTAJ TEŻ: UWOLNIONO SZEŚĆ KOBIET, JEDNA BYŁA NIELETNIA. "NAJSZYBCIEJ ROSNĄCY PRZEMYSŁ PRZESTĘPCZY NA ŚWIECIE" >>>
Irena Dawid-Olczyk z La Strady tłumaczy mi tę kwestię. Z jej doświadczenia wynika, że lokalni rekruterzy oferujący ludziom pracę, sami pożyczają im pieniądze na wyjazd. W ten sposób wprowadzają ich w spiralę długu i potem żerują na zarobkach. Czasami wskazują parabank, w którym można wziąć pożyczkę, ale na nieuczciwych zasadach. Nierzadko na wyjazd składa się rodzina czy sąsiedzi. Bywa, że są to osoby, które od dawna nie mają pracy i ich wyjazd oraz pieniądze, które będą przesyłać, są szansą na przetrwanie całej rodziny. Powrót bez oszczędności jest nie do pomyślenia. A wyjechali właśnie dlatego, że w ich kraju nie było pracy.
Maria też mi mówiła, że chciała po prostu zarobić na chleb.
Legalna praca to marzenie
Jeszcze przed przyjazdem do Polski Maria słyszała od lokalnego pośrednika, że w tutejszych przedsiębiorstwach brakuje pracowników do prostych prac na produkcji, że Polacy nie chcą ich wykonywać. Tłumaczono jej, że chodzi np. o wkładanie torebek z herbatą do pudełek, że to praca na osiem godzin dziennie, przez pięć dni w tygodniu, a zarobki miały się kształtować na poziomie 20 zł na godzinę. Dla niej była to bardzo dobra oferta.
- Zapewniono mnie, że samolot mam opłacony, że będę miała pokój do dyspozycji, bym czuła się bezpiecznie, że zalegalizują mój pobyt w Polsce i uregulują opłaty z tym związane. Podkreślali, że będę mogła wrócić do domu wtedy, kiedy będę tylko chciała - opowiada Maria o ustnych ustaleniach.
Zdecydowała się przylecieć na początku 2020 roku do Polski przez Frankfurt z czterema kobietami ze swojego kraju. - Europa kojarzy się ludziom z bogactwem, z szansą, jest w tym jakaś tęsknota za stabilnością, za tym, że cię stać na normalne życie - mówi. Co to jest normalne życie? - Spokój - odpowiada dziś Maria.
Krótko po lądowaniu we Frankfurcie spokoju nie było, jej świat się zawalił. Na lotnisku czekał już Polak. Maria: - Wpakował nas do auta i zawiózł do Polski, a po przekroczeniu granicy zabrał paszporty. Oddałyśmy dokumenty, bo wierzyłyśmy, że to niezbędne, by dostać zgodę na pracę i legalny pobyt. Legalna praca to marzenie. O niczym człowiek tak nie myśli, jak o tym.
Jadąc z Niemiec, skręcili do wsi, w której było tylko kilka domów. Droga prowadziła do lasu i wtedy pierwszy raz Maria pomyślała, że być może nie będzie mogła wrócić do domu, kiedy tylko będzie chciała.
- Dookoła tylko drzewa. Pułapka. Ulokowali nas po pokojach, w brudnych klitkach. Wszędzie śmierdziało i to był zapach wilgoci zmieszany z brudem. Fatalne miejsce. A praca przy "spożywce", potem ludzie to piją, jedzą. Wszystkie płakałyśmy. Powiedziano nam, że mamy dług, bo musimy odpracować lot - opowiada.
Po 16 godzin dziennie wciskała więc jak największą ilość ogórków do słoików, cały czas na nogach, a na koniec zmiany zamiatała jeszcze hangar. Miała zarabiać 11 złotych za godzinę. - Pracowałam miesiąc, nie zapłacili nic - kwituje.
Kobiety czasami mogły iść do wiejskiego, jedynego w okolicy, sklepu - to punkt zwrotny w tej części historii. - Za ladą stała dziewczyna, która wydawała mi się miła - wspomina Maria. - Miałam wrażenie, że jest dobrą osobą. Wiedziałam, że do lasu nikt nie przyjedzie, że musimy ratować się same. Poprosiłyśmy ją o pomoc. Pokazała nam, jak zainstalować kartę do telefonu, dzięki czemu mogłyśmy sprawdzić, jak dojechać do Warszawy, jak kursują pociągi. Miałyśmy kilka złotych w kieszeni i marzyłyśmy, aby dostać się do ambasady swojego kraju.
Parę dni później uciekły najwcześniejszym porannym pociągiem.
Co dziś Maria powiedziałaby ludziom, którzy znajdą się w takiej pułapce? - Przydaje się odwaga. Ale ważne, by w takiej sytuacji się nie znaleźć, by dokładnie zebrać wcześniej informacje. Przede wszystkim nie ufać osobom, których się nie zna. Dziś zapaliłaby mi się lampka.
Bo Maria już wie, że nie ma żadnej wyśnionej pracy, góry pieniędzy i mieszkania: - W nic takiego już nie wierzę. O czym musisz pamiętać? Jedziesz za granicę, bierzesz jedną torbę z ciuchami i musisz mieć świadomość, że mogą pojawić się oszuści. Ktoś, kto miał ci pomóc, może cię oszukać - przestrzega.
W ambasadzie tylko jabłka
Po ucieczce z lasu pracodawcy Marii kontaktowali się z nią kilkakrotnie. Mówili, że ma dług do spłacenia i że musi go odpracować. Straszyli, że szuka ją policja, a jeżeli nie wróci, to służby ją znajdą i deportują do kraju. - Wierzyłam w to, byłam przerażona. Na widok policyjnego auta zamierałam - wspomina.
Miała w kieszeni 200 złotych, jej koleżanki drugie tyle. Wykupiły tani nocleg w hostelu, z nadzieją, że wizyta w ambasadzie wszystko zmieni i że będą bezpieczne. To był czas pandemii, ambasada zamknięta. Jedyny możliwy kontakt przez internet. Wysłały więc maila.
Po paru dniach zadzwoniła do nich pani konsul z pytaniem, czego oczekują. Wyjaśniły, że potrzebują miejsca do spania, a niektóre chciały uzyskać pomoc w powrocie do domu. W odpowiedzi usłyszały, że nie są pierwszymi osobami, które znalazły się w takiej sytuacji, że dużo osób dzwoni, ale ambasada nie ma pieniędzy. - Polecono nam, żebyśmy poszukały pracy lub poprosiły kogoś z rodziny o wysłanie pieniędzy - opowiada Maria. - Pani konsul powiedziała też, że w ambasadzie mają dużo jabłek. I że może nam te jabłka dać.
Kobiety były załamane. - Jesteś nikim, właściwie to nikogo nie obchodzisz. Tego się dowiedziałyśmy - wyznaje Maria.
Karaluchy biegają po stole
Musiała zarobić na życie, więc za pośrednictwem agencji pracy zatrudniła się w fabryce. W ramach oferty pracy dostała też miejsce do spania. Pracowała po 12 godzin dziennie, sześć razy w tygodniu, a do jej obowiązków należało wkładanie cukierków do pudełek oraz przenoszenie kartonów z chlebem.
Pracowała około 300 godzin miesięcznie, ale zarabiała za to 1,5 - 2,5 tysiąca złotych na rękę. - To nie były takie sumy, na jakie się umawialiśmy, ale byłam zadowolona, że dostaję jakiekolwiek pieniądze. Pomyślałam też, że jak będę kończyć tę pracę, to dostanę wyrównanie, ale tak się nie stało - wspomina Maria.
Pierwsza myśl, że wpadła w sidła kolejnego oszustwa, przyszła, gdy zobaczyła, gdzie ma nocować. Brudny pokój zajmowało już czterech mężczyzn. I karaluchy. Maria: - Budziłam się co chwilę, bo chodziły po mnie robaki.
Kobieta opowiada, że w budynku zakwaterowanych było około stu pracowników, najwięcej z Ukrainy. Nie czuła się bezpiecznie, bo właściciel firmy ciągle mówił do niej "Maria, sex on the beach, sex on the beach?". - Bałam się. Mieliśmy cztery prysznice, myliśmy się wszyscy razem. Aż w końcu jeden z mężczyzn napadł na mnie, przycisnął do drzwi i zaczął dusić - powraca pamięcią.
Po tym zdarzeniu poprosiła o pomoc lekarza, o czym dowiedział się jej pracodawca. Jak zareagował? - Nakrzyczał na mnie i wyrzucił z pracy. Nie chciał mieć problemów.
Ciąża mnie uratowała
Agencja pracy ulokowała Marię w kolejnej fabryce, do której przychodziła sześć razy w tygodniu po 12 godzin. - Zarabiałam 14 złotych za godzinę, obsługiwałam maszyny do produkcji części do pralek - mówi. - I to była jedyna praca w ciągu dwóch lat, w której dostawałam regularną i umówioną pensję. Co miesiąc. To tutaj spotkałam pierwszy raz uczciwych ludzi - zaznacza.
Gdy sprawy zaczęły się wreszcie prostować, Maria zaszła w ciążę i została zwolniona. Zgodnie z polskim prawem, od momentu zajścia w ciążę pracownica podlega szczególnej ochronie, o ile jest zatrudniona na umowę o pracę. Pracodawca nie może wtedy wypowiedzieć ani rozwiązać umowy o pracę. W innym przypadku kobiety chronione już nie są.
- Zadaję sobie pytanie, jak sama mogłam do tego wszystkiego doprowadzić, dlaczego się na to godziłam? Ciąża mnie uratowała - stwierdza. - Zrozumiałam, że nie mogę nadal tyle pracować. Gdybym nie zaszła w ciążę, to dalej żyłabym na czyjejś łasce z nadzieją, że za moją ciężką pracę zostanie mi zalegalizowany pobyt i że skończy się ten codzienny płacz i ból - wzdycha.
Za fasadą czegoś szlachetnego
O współczesnym niewolnictwie, handlu ludźmi mówi się często w kontekście na przykład Chin, gdzie są obozy pracy, w których ludzi do pracy się zmusza. Ale świat Zachodu nie jest wolny od tej patologii. To, że nie ma obozów, nie znaczy, że nie ma przymusowej pracy. - Sam proceder dzieje się ulicę obok nas - podkreśla Irena Dawid-Olczyk z La Strady. I tłumaczy, że czasami współczesne niewolnictwo kwitnie też przy współpracy z dużymi firmami, które zatrudniają wielu podwykonawców. - Dlatego wciąż powtarzam, że można zacząć od zadania sobie pytania: kto sprząta nasze biura?
Profesor Zbigniew Lasocik, prawnik i kryminolog, kierownik Ośrodka Badań Handlu Ludźmi na Uniwersytecie Warszawskim, dodaje w rozmowie z tvn24.pl, że problemem współczesnej cywilizacji jest to, że pracy przymusowej nie widzimy. - Dlatego że chowa się ona za fasadą czegoś najbardziej szlachetnego, najbardziej oczekiwanej aktywności współczesnego człowieka. Od dziecka rodzice, szkoła, rówieśnicy uświadamiają nam, że praca jest koniecznością. Kiedy mierzymy sukces życiowy, to nie liczymy, ilu osobom pomogliśmy czy ile kilometrów przeszliśmy dla zdrowia, ale jak wysoko zaszliśmy w karierze zawodowej - podkreśla.
Według niego praca przymusowa staje się kulturowym tabu, bo gdy ktoś pracuje, to patrzymy z satysfakcją, że wypełnia obywatelski obowiązek. Natomiast mało się interesujemy tym, w jakich warunkach pracuje, ile zarabia.
- Na przykład idziemy ulicą, widzimy, że ktoś pracuje na rusztowaniu. Przecież nie ma napisane na czole, że jest niewolnikiem. Ale może jednak wraca po pracy do budynku, gdzie wraz z innymi cudzoziemcami jest fatalnie traktowany? Może mieszka w złych warunkach, zarabia grosze, bo spłaca dług, gdyż jest niewolnikiem? Nie zadajemy sobie pytania, czy ten pracujący człowiek jest wolny - zwraca uwagę prof. Lasocik.
"Handel ludźmi jest zjawiskiem podlegającym dynamicznym przemianom, którego nasilenie zaobserwowano w Polsce na początku lat 90-tych. Obecnie Polska nie jest już tylko krajem pochodzenia ofiar, ale także krajem tranzytowym, przez który odbywa się transfer ofiar z Europy Wschodniej do Europy Zachodniej oraz krajem docelowym dla ofiar wykorzystywanych głównie w prostytucji i pracy przymusowej" - można przeczytać na rządowym "Portalu o przeciwdziałaniu handlowi ludźmi".
Za handel ludźmi mogą być uznane czynności takie jak: werbowanie, transport, przekazywanie, przechowywanie lub przyjmowanie osoby.
Eksperci think tanku Polski Instytut Praw Człowieka wyjaśniają też termin pracy przymusowej, która oznacza wszelką pracę lub usługi wymagane od jakiejś osoby pod groźbą jakiejkolwiek kary i do których dana osoba nie zgłosiła się dobrowolnie.
Z pracą przymusową mamy do czynienia na przykład w sytuacji stosowania przez sprawców metody związania długiem, zazwyczaj fikcyjnym, ale i uwięzienia ofiary, odebrania jej dokumentów tożsamości, stosowania przemocy.
Jak wygląda sytuacja w Polsce?
Sekretarz stanu USA Anthony Blinken 15 czerwca 2023 roku podpisał opublikowany przez jego departament raport na temat walki z handlem ludźmi na świecie. Czytam w nim m.in., że "polski rząd nie spełnia minimalnych standardów w zakresie eliminacji zjawiska handlu ludźmi, ale podejmuje znaczące wysiłki w tym kierunku". Chodzi w tym wypadku o standardy amerykańskiej ustawy o ochronie ofiar handlu ludźmi i przemocy z 2000 roku.
Co ważne - jak przypomina Irena Dawid-Olczyk z La Strady - w latach 2002-2018 Polska była w grupie państw, które spełniały te minimalne standardy. W 2019 roku spadła o poziom niżej.
W 2022 roku spadła liczba dochodzeń policyjnych w sprawie handlu ludźmi, zgłoszeń pokrzywdzonych i wyroków skazujących w porównaniu z rokiem 2021. Nie przyznano ofiarom odszkodowań. W związku z tym, zarekomendowano zwiększenie liczby szkoleń dla prokuratorów i sędziów. Podkreślono, że ważne są: psychologiczne przygotowanie do pracy z ludźmi w traumie i skoncentrowanie się na ofierze. Wskazano, że powinny zostać wyeliminowane wszelkie opłaty rekrutacyjne pobierane od pracowników przez pośredników pracy.
Jak wynika z raportów Polskiego Forum HR, w Polsce działa ok. 8,5 tys. agencji pracy, w tym ok. 4900 agencji pracy tymczasowej. Te ostatnie obsłużyły w 2024 roku około 615 tys. pracowników tymczasowych, z czego 51 proc. stanowili obcokrajowcy.
W raporcie sporządzonym w 2023 r. w Departamencie Stanu USA podano też, że w 2022 roku organy ścigania w Polsce wszczęły 23 dochodzenia w obszarze handlu ludźmi i przymusowej pracy, co stanowiło spadek w porównaniu z 32 przypadkami w 2021 roku. Sądy skazały cztery osoby, co stanowiło znaczny spadek w porównaniu z 25 osobami z 2021 roku. Najwyższy wyrok to skazanie jednej osoby na pięć lat pozbawienia wolności.
Wyjaśniono, że z systemowego punktu widzenia nie ma łatwych rozwiązań tego problemu na całym świecie, dlatego tak ważna jest świadomość społeczna, która dotyczy też tego, czy zwracamy uwagę na innych, na sposób, w jaki pracują. Chodzi też o ułatwianie i zachęcanie ofiar do zgłaszania się do instytucji, które mogą im pomóc. Tymczasem w Polsce - jak pokazują policyjne statystyki - w 2022 roku zgłosiło się na policję tylko 21 ofiar handlu ludźmi i pracy przymusowej. W 2021 roku było to 35 osób, a w 2020 roku - 32.
Na listę krajów spełniających minimalne standardy w zakresie eliminacji zjawiska handlu ludźmi Polska wróciła w amerykańskim raporcie w 2024 r. Zwrócono uwagę, że m.in. udało się skazać większą liczbę handlarzy ludźmi (10), a także pierwszy raz od lat zwiększyć fundusze na pomoc ofiarom i realizację Krajowego Programu Przeciwdziałania Handlowi Ludźmi. Sądy przyznały odszkodowania ofiarom handlu ludźmi w czterech sprawach - pierwszy raz od 2020 r.
Jednocześnie autorzy raportu zwrócili uwagę m.in., że spadła liczba ofiar handlu ludźmi, które zostały zidentyfikowane przez organy państwa, a także wskazano, że konieczne jest wzmocnienie działań chroniących dzieci przed procederem oraz poprawa dostępu do danych, które dawałyby pełen obraz skali problemu.
Zauważono, że handel ludźmi często ma charakter międzynarodowy i dlatego partnerstwo jest kluczem do skutecznej identyfikacji ofiar i ścigania sprawców. Chodzi o współpracę między rządami krajów ofiar, w tym również krajów tranzytowych oraz organów ścigania z organizacjami pozarządowymi. Według autorów raportu to klucz do zapobiegania, identyfikowania i ścigania przypadków handlu ludźmi.
Istotne jest zapewnienie legislacyjnej ochrony ofiar handlu ludźmi, czyli stworzenie takich przepisów prawa, które chronią cudzoziemców przed wydaleniem z danego kraju. Tego wydalenia właśnie obawiała się Maria, gdy była w Polsce. Nie zgłaszała nadużyć, których doświadczyła, bo myślała, że czeka ją deportacja. Dopiero po tym, jak zgłosiła się do La Strady, została przesłuchana. - Uzyskała status pokrzywdzonej w toczącym się postępowaniu, z uwagi na status tego postępowania nie mogę udzielić więcej informacji. Innymi słowy postępowanie trwa - mówi Irena Dawid-Olczyk.
Gdzie szukać pomocy?
Maria, od której zaczęła się ta opowieść, przyjechała do Polski za pracą aż z Ameryki Łacińskiej. Ilu jest ludzi takich jak ona? - W ciągu dwóch lat pomogliśmy 243 osobom z Ameryki Łacińskiej, z których większość była ofiarami handlu ludźmi i pracowała bez zezwoleń. Jednak z pewnością takich osób jest o wiele więcej - słyszę od Ireny Dawid-Olczyk.
Według niej, ściągamy do Polski dziesiątki tysięcy ludzi do pracy, a często nie zapewniamy im godziwych warunków ani jako państwo, ani jako pracodawcy, ani jako społeczeństwo.
Tymczasem dawanie sygnałów o tym, że komuś może dziać się krzywda, jest ważnym elementem tej układanki. Na przykład widzimy masażystkę, która pochodzi z Tajlandii i pracuje siedem dni w tygodniu po 10 godzin. Albo w naszej miejscowości jest fabryka, do której codziennie dojeżdżają obcokrajowcy. Warto zainteresować się, gdzie mieszkają, w jakich warunkach pracują.
Ofiary handlu ludźmi samodzielnie mogą też zgłosić się po pomoc do Krajowego Centrum Interwencyjno-Konsultacyjnego dla Ofiar Handlu Ludźmi. Działa tam czynny cała dobę numer telefonu +48 22 628 01 20, +48 605 687 750, można też skontaktować się mailowo: kcik@strada.org.pl
Maria, od której historii zaczęłam tę opowieść, wyjechała z Polski i urodziła zdrowe dziecko.
Imię bohaterki zmieniłam.
Artykuł po raz pierwszy został opublikowany 10 listopada 2023 r. Został zaktualizowany o nowe dane.
Autorka/Autor: Joanna Rubin
Źródło: tvn24.pl
Źródło zdjęcia głównego: Shutterstock