Pili wspólnie alkohol. Musieli się pokłócić. W pewnym momencie mężczyzna poszedł po benzynę. Oblał konkubentkę, i prawdopodobnie siebie, podpalił. Tak właśnie mogło dojść do pożaru domu, w którym, oprócz dorosłych, ucierpiała jeszcze dwójka dzieci. Wersję przedstawioną przez babcię dzieci weryfikuje jeszcze policja.
Informację o pożarze policja dostałą w niedzielę około godziny 23.
- Akcja była bardzo trudna. Ze względu na duże zadymienie i wysoką temperaturę było bardzo trudno wejść do wewnątrz tego pomieszczenia. Pożar był mocno rozwinięty - relacjonował Sławomir Ozgowicz zastępca komendanta powiatowego PSP w Nowej Soli.
- Z tego co wiemy w tym domu mieszkało 6 osób, w tym troje dzieci. Niestety w wyniku tego zdarzenia cztery osoby zostały poszkodowane. W tej chwili dwójka dzieci przebywa w szpitalu w Zielonej Górze, natomiast dwoje dorosłych jest w szpitalu w Nowej Soli - mówiła Katarzyna Wąsowicz rzecznik prasowy KPP w Nowej Soli. - Stan rannych jest ciężki, natomiast dzieci są przytomne - dodała.
Oblał się benzyną i podpalił?
Policja sprawdza czy do tragedii mogło dojść w skutek podpalenia. Z nieoficjalnych informacji wynika, że mężczyzna oblał się benzyną i podpalił. Rzeczniczka policji w Nowej Soli Katarzyna Wąsowicz poinformowała, że jest to jeden z wątków, który funkcjonariusze będą badać.
- Akcja ratunkowo-gaśnicza trwała do wczesnych godzin rannych i policjanci zabezpieczają miejsce zdarzenia. Z pewnością zbadamy wszystkie okoliczności tego zdarzenia - dodała Wąsowicz.
Reporterowi TVN24 udało się porozmawiać na miejscu z babcią poszkodowanych dzieci. Była wieczorem w domu, kiedy wybuchł pożar.
- Przed pojawieniem się ognia, rodzice dzieci pili na piętrze domu alkoholu. Były tam też dzieci. Starsza kobieta, wraz z 12-letnim wnukiem była na dole. W pewnym momencie usłyszeli przerażający pisk dzieci. Nie mogła jednak wejść już po schodach na górę. Gdy wyszła na zewnątrz domu, zobaczyła całe poddasze w płomieniach - przekazuje Artur Zakrzewski.
Dzieci ratowały się, wychodząc przez okna. 14-latka wyrzuciła swojego 3-letniego brata z 1. piętra na miękkie podłoże, po czym sama wyskoczyła. Odniosła obrażenia kręgosłupa. Malec zwichnął nogę.
Matka dzieci, widząc, że te są już bezpieczne poza domem, wróciła w ogień szukać swojego partnera. Doznała wówczas silnych poparzeń, po czym wyskoczyła przez okno. Dopiero straż pożarna znalazła mężczyznę w jednym z pokoi na poddaszu.
Kłócili się, ale planowali ślub
Jak dodawała starsza kobieta, to konkubent jej córki miał próbować ją podpalić. Przed pożarem oblał ją łatwopalną cieczą i wylał benzynę w kuchni. Przyznawała, że już wcześniej dochodziło do awantur i pijaństwa.
- Próbowałam jej pomagać, ale mówiła mi, żebym się nie wtrącała. Córka pomocy szukała niestety w alkoholu. Nie raz była pobita przez konkubenta. To była ślepa miłość.
Trudne zależności między partnerami zdają się potwierdzać relacje mieszkańców wsi.
- Kłócili się i godzili. Jak to w życiu. Ale dzieci zadbane były, normalnie chodziły do szkoły. Nic nie zapowiadało takiej tragedii - mówi jeden z pytanych mężczyzn.
Ostrzej wypowiada się kobieta, która była bliżej rodziny. - Zawsze się kłócili. Kilka razy go wyrzucała z domu, ale zawsze później wracał. To wszystko przez alkohol.
Jak dowiedzieliśmy się w Ośrodku Pomocy Społecznej, para chciała się wyleczyć z nałogu alkoholowego. Planowali nawet ślub.
Śledztwo prokuratury
Konkubenci są bardzo mocno poparzeni. Kobieta ma poparzone 84% powierzchni ciała, natomiast mężczyzna 90%. Na miejscu pracował biegły z zakresu pożarnictwa, który badał co było bezpośrednią przyczyną pożaru.
Nowosolska prokuratura wszczęła swoje śledztwo. Jak mówi Zbigniew Fąfera, rzecznik prokuratury, zmierza ono w kierunku usiłowania zabójstwa.
Autor: PM/ib / Źródło: tvn24
Źródło zdjęcia głównego: tvn24