Nie mieli wiele do stracenia, bo widmo zagłady wisiało nad nimi od dawna. Choć doskonale wiedzieli, że z uzbrojonymi Niemcami nie mają żadnych szans. Powstanie a potem masową wywózkę do obozów zagłady przeżyli nieliczni. Swoje wspomnienia z powstania w getcie warszawskim opowiedział reporterce "Polska i Świat" jego uczestnik, Symcha Ratajzer-Rotem, ps. "Kazik".
- Myśmy byli pewni, że Niemcy zlikwidują getto. To było pewne. Nie wiedzieliśmy kiedy. Oni wybierali gdzie i kiedy to się stanie - mówi Symcha Ratajzer-Rotem, ps. "Kazik", członek żydowskiej organizacji bojowej, który brał udział w powstaniu.
Powstanie rozpoczęło się 19 kwietnia 1943. Był ciepły, słoneczny dzień, kiedy na teren getta wkroczyły niemieckie oddziały. Powstańcy otworzyli do nich ogień. Symcha Rotem wtedy był jeszcze Kazikiem Ratajzerem, 19-latkiem z Czerniakowa.
- Ja byłem zdziwiony osobiście, że Niemcy wzięli nas bardzo poważnie. Bombardowanie, artyleria, gazy i minowanie. A my wszystkiego... co mieliśmy? Grupa nawet nie żołnierzy - opowiada.
Jak mówił, przed powstaniem często wychodził z getta. Głównie po żywność. Po matce odziedziczył aryjski wygląd. Bez akcentu, mówił gwarą warszawskiej ulicy. W 1942 roku nawiązał kontakt z Żydowską Organizacją Bojową. W powstaniu walczył na terenie "szopów szczotkarzy", później w getcie centralnym.
- Pomimo żeśmy myśleli, że nikt z nas nie zostanie przy życiu, po jednej, dwóch, trzech dniach okazało się, że nie. Wbrew wszystkim, większość przeżyła i mieliśmy problem. Co zrobić? Spalić się żywcem wewnątrz? Albo umrzeć z głodu. Albo się wydostać - mówił Symcha Rotem.
"Każda sekunda zmniejszała szansę na przeżycie"
"Kazik" jako główny łącznik, dostał polecenie od Marka Edelmana i komendy głównej ŻOB: przedostać się na stronę aryjską. Udało się. Nawiązał kontakt z Icchaakiem Cukiermanem, zastępcą Mordechaja Anielewicza. Po tygodniu postanowił jednak wrócić do getta. Pomagali mu miejscy kanalarze.
- Ja wiedziałem, że każda sekunda, nawet nie minuta, każda sekunda, która mija zmniejsza szanse na przeżycie. Byłem tego świadom, wiedziałem dokładnie. Z 8 na 9 maja wróciłem do getta. Nikogo w zasadzie nie znalazłem - mówił.
Ratajzer był sam między ruinami. Odnalazł bunkier Anielewicza, w którym bojownicy dzień wcześniej popełnili samobójstwo. Wtedy postanowił wracać.
- W drodze powrotnej, po ujściu kilkudziesięciu metrów nagle poczułem, że jeszcze są inni tutaj. Zawołałem hasło. I spotkałem grupę dziesięciu - relacjonował.
W sumie "Kazik" wyprowadził z kanałów około 30 osób. Załatwił ciężarówkę i transport poza Warszawę. Część uratowanych przyłączyła się do polskiej partyzantki. Ratajzer wrocił do stolicy. Opiekował się uciekinierami z getta. Był oficerem operacyjnym komendy ŻOB do zadań specjalnych. W 1944 roku znów walczył i znowu wszedł do kanałów.
Koniec wojny zastaje "Kazika" w Lublinie, gdzie wysłano go, by dostarczył meldunek Władysławowi Gomułce. Misję wykonał.
"Kazik" Ratajzer wyjechał z Polski w 1945 roku. Ostatecznie osiadł w Izraelu, gdzie przybrał nazwisko Symcha Rotem.
Autor: abs//gak / Źródło: tvn24
Źródło zdjęcia głównego: IPN