Jeden etat, godne wynagrodzenie, a do tego zajmowanie się wyłącznie diagnostyką i leczeniem pacjenta - tak wygląda życie lekarzy w najmniejszych nawet miasteczkach w Niemczech. Również polskich lekarzy. Materiał magazynu "Czarno na białym".
W szpitalu Marien Hospital w 60-tysięcznym miasteczku Wesel w Niemczech pracuje kilku Polaków. Jedną z takich osób jest Iza, lekarka rezydentka.
Jak twierdzi, jest ona "klasycznym przykładem" osoby, która nie dostała się na rezydenturę z ginekologii i położnictwa, a że alternatywą było wyłącznie robienie rezydentury w ramach wolontariatu, postanowiła wyjechać do Niemiec.
- Początkujący lekarz, który rozpoczyna specjalizację, dostaje około 2000 euro netto i z każdym rokiem ta kwota wzrasta, do 2500 euro netto. Do tego dochodzą dyżury, około 1200-1500 euro - mówi Iza. - Tutaj normalne jest to, że jeden lekarz pracuje na jeden etat. Mam jednego pracodawcę i jeden szpital - wyjaśnia rezydentka.
W Polsce wynagrodzenie dla lekarza rezydenta wynosi maksymalnie 2800 złotych.
"Spełnienie zawodowe na ponad 100 procent"
Choć w Niemczech również istnieje klauzula opt-out, która pozwala lekarzom pracować więcej niż 48 godzin tygodniowo, a Iza również ją podpisała, to średnio pracuje około 50 godzin tygodniowo, a po dyżurze zawsze ma dzień wolny.
- I wystarcza pieniędzy, jestem w stanie utrzymać rodzinę, zapewnić żłobek córce. Dostajemy też od państwa na dziecko około 200 euro, żłobek jest częściowo dofinansowany od miasta - tłumaczy Iza.
Szefem Izy, ordynatorem kliniki, również jest Polak. Antoni Wallner pracował 10 lat w Polsce, na oddziale ginekologiczno-położniczym w Gliwicach. W 1989 wyjechał do Niemiec. Nie znał języka, pracy szukał przez trzy lata. - Po 25 latach pracy w Niemczech stwierdzam, że to, co najwięcej osiągnąłem w życiu, to jest spełnienie zawodowe na ponad 100 procent. Osiągnąłem więcej, niż kiedykolwiek się spodziewałem - przyznaje Antoni Wallner, ordynator kliniki ginekologiczno-położniczej w Wesel w Niemczech.
- Mogę się oddać pacjentowi, nie interesują mnie sprawy finansowe. Mogę pracować tak, jak uważam najlepiej. Mogę pacjentowi najlepiej pomóc, jak to jest możliwe - wylicza.
Agencje pośredniczące
Na służbę zdrowia w Niemczech przeznacza się aż 9,8 procent PKB, to więcej niż średnia europejska.
W Polsce ta liczba jest mniejsza o ponad połowę. Na 1000 Polaków przypada 2 lekarzy, na tyle samo Niemców - czterech.
Szpitale dofinansowują też pokój w hotelu pracowniczym na początku współpracy, a także kształcenie i kursy. Ponadto istnieją też agencje pośredniczące pomiędzy polskimi lekarzami a niemieckimi szpitalami. Polacy nic nie płacą, koszty pokrywa w całości strona niemiecka. Z usług takiej agencji skorzystała właśnie Iza.
- Po miesiącu dostałam gotową ofertę pracy, dwa miesiące później zaczęłam pracę - mówi lekarka.
"Zawsze tutaj jestem na obczyźnie"
Tymczasem w kraju młodzi protestują. Po 29 dniach protestu głodowego zaczęli masowo wypowiadać klauzulę opt-out. Walczą o poprawę warunków pracy i zwiększenie nakładów na służbę zdrowia.
- Popieram ich protest, nie wyobrażam sobie tego, że mam trzy etaty. Tutaj nie ma problemów, że sprzęt nie działa, komputer nie działa, łóżka nie ma dla pacjentów. Ja się zajmuję tylko diagnostyką i leczeniem pacjenta, inne sprawy mnie nie interesują - tłumaczy Iza. Przekonuje jednak, że po zakończeniu rezydentury zamierza wrócić do kraju.
- Warunki są super, tylko że to ciągle nie jest Polska. Zawsze tutaj jestem na obczyźnie, wiadomo, że każdy najlepiej się czuje w domu - podkreśla.
Autor: kc//now / Źródło: Czarno na białym TVN24