Analizując wypadki czy kolizje z udziałem pojazdów uprzywilejowanych, polskie sądy zawsze biorą pod uwagę dwie kwestie: czy kierowca samochodu "zwykłego" ułatwił przejazd uprzywilejowanemu i czy kierujący autem uprzywilejowanym zachował szczególną ostrożność. Bo przywileje jadącego na sygnale wcale nie oznaczają bezkarności.
Takie są wymogi Prawa o ruchu drogowym. Z jednej strony nakazuje ono wszystkim ułatwienie pojazdowi uprzywilejowanemu przejazdu poprzez usunięcie się z drogi albo zatrzymanie się. Z drugiej jednak strony - kierowca pojazdu uprzywilejowanego też ma obowiązki. Może wprawdzie nie stosować się do przepisów ruchu i znaków drogowych, ale tylko pod warunkiem zachowania szczególnej ostrożności. Jak wygląda ważenie racji w takich sprawach? Prześledziliśmy kilka orzeczeń.
Spiesząc z pomocą, też trzeba być ostrożnym
O tym, że kierowcy pojazdu uprzywilejowanego nie wszystko wolno na drodze, świadczy wyrok Sądu Rejonowego w Słupsku (II K 124/11), który uprawomocnił się dwa lata temu. Skazany został policjant, który - jadąc radiowozem na sygnale - spowodował śmiertelny wypadek na skrzyżowaniu.
Sąd uznał, że policjant, choć kierował pojazdem uprzywilejowanym, nie zachował szczególnej ostrożności. Próbował bowiem przejechać przez skrzyżowanie w terenie zabudowanym z prędkością 100 km/h. Sąd uznał, że w ograniczonym stopniu było to usprawiedliwione potrzebą udzielenia błyskawicznego wsparcia kolegom policjantom. Dlatego, mimo że w wypadku zginęły dwie osoby, został skazany tylko na grzywnę.
W znacznie wcześniejszej sprawie, z 2003 roku, policjant zasiadł na ławie oskarżonych ramię w ramię z piratem drogowym, którego wcześniej ścigał, gdy ten, pijany, uciekał ulicami Warszawy. Wszystko dlatego, że przejeżdżając na sygnale przez skrzyżowanie na czerwonym świetle, policjant zderzył się z innym samochodem i spowodował śmierć kobiety. Funkcjonariusz był świadom swojej odpowiedzialności. Dobrowolnie poddał się karze dwóch lat więzienia w zawieszeniu i trzech tysięcy złotych grzywny.
Przywileje nie za cenę bezpieczeństwa
Tak tragicznych skutków nie miało zdarzenie drogowe na drodze krajowej nr 8 pod Zambrowem z 2013 roku, choć wyglądało bardzo groźnie. Nagranie z tej kolizji pokazał Maciej Knapik w "Faktach" TVN 15 lutego.
Pod pewnymi względami było to zdarzenie podobne do wypadku w Oświęcimiu z udziałem kolumny rządowych samochodów z premier Beatą Szydło. Podobne, bo w Zambrowie jadący na sygnale radiowóz uderzył w cywilny samochód, próbujący skręcić w lewo. Inne jednak, bo inna była prędkość, pora dnia, samochód uprzywilejowany jechał pojedynczo i nie było wątpliwości, że był oznakowany jako uprzywilejowany.
Kierującego cywilnym samochodem mieszkańca podzambrowskiej wsi policjant najpierw spytał, czy nic mu nie jest, a następnie - czy ma świadomość, że stworzył zagrożenie w ruchu drogowym. Szybko przyjechała laweta i szybko posprzątano po wypadku. A kierowca samochodu uderzonego przez nieoznakowany radiowóz odniósł wrażenie, że z góry został potraktowany jako winny. Są to fakty opisane w prawomocnym wyroku sądu.
Policja wniosła do sądu wniosek o ukaranie kierowcy, który próbował skręcić w lewo, został on jednak uniewinniony. Sąd, posiłkując się opinią biegłego, stwierdził, że gdy radiowóz pędził z prędkością 170 km/h, kierowca miał prawo go nie zauważyć i nie usłyszeć w porę. Oceniając zaś technikę jazdy policjanta, biegły stwierdził, że była ona nieprawidłowa. "Spowodował on zagrożenie bezpieczeństwa w ruchu drogowym poprzez niezachowanie szczególnej ostrożności podczas wyprzedzania" - uznał biegły.
Sąd Rejonowy w Zambrowie zauważył, że "policjanci mogli nie stosować się do znaków i sygnałów drogowych, jednakże zachowując szczególną ostrożność". Podkreślił w wyroku (II W 502/13) , że "korzystanie z uprawnień [pojazdu uprzywilejowanego - red.] nie może zagrażać bezpieczeństwu innych uczestników ruchu".
Kierujący powinien "baczyć", czy inni odebrali jego sygnały
Ograniczenie przywilejów przez zasadę szczególnej ostrożności potwierdził w jednym z orzeczeń Sąd Okręgowy w Bydgoszczy. Uznał on, że sąd pierwszej instancji zbyt pochopnie uniewinnił kierowcę karetki pogotowia od zarzutu spowodowania kolizji.
"W każdym wypadku niestosowania się do przepisów (...) kierujący pojazdem uprzywilejowanym musi zachować szczególną ostrożność, a więc baczyć, czy inni uczestnicy prawidłowo odebrali dawane przez niego sygnały i ułatwią mu przejazd" - napisał sąd w uzasadnieniu do wyroku (IV Ka 175/14).
Może być więcej niż jeden sprawca wypadku
Kierowcy jeżdżący cywilnymi samochodami powinni jednak pamiętać, że nawet jeśli zdarzy się, że kierujący samochodem uprzywilejowanym nie zachowa szczególnej ostrożności, nie zdejmuje to z innych kierowców odpowiedzialności, jeśli nie ułatwią przejazdu pojazdowi na sygnale.
Pokazuje to wyrok Sądu Rejonowego w Białymstoku (XV K 479/15) w sprawie wypadku, w którym ciężko ranna została pacjentka przewożona karetką pogotowia. Winnymi spowodowania wypadku zostali uznani zarówno kierowca karetki, jak i kierowca samochodu, który nie ustąpił jej pierwszeństwa przejazdu.
W ocenie sądu wina kierowcy ambulansu polegała na tym, że "wjeżdżając na skrzyżowanie przy czerwonym świetle sygnalizacji świetlnej nie zredukował swojej prędkości do bezpiecznej, skutkiem czego doszło do zderzenia się z samochodem osobowym". Wobec kierowcy samochodu, który wjechał pod pędzącą karetkę, sąd stwierdził, że widziałby i słyszał karetkę jadącą na sygnale, gdyby zachował szczególną ostrożność. Tego jednak nie zrobił i w ten sposób przyczynił się do wypadku.
Szczególna ostrożność zdejmuje odpowiedzialność
Sądy orzekają, że kierowcy pojazdów uprzywilejowanych, nawet gdy spowodują kolizję, nie ponoszą za nią odpowiedzialności jeśli wykażą, że szczególną ostrożność zachowali.
Na przykład Sąd Okręgowy w Jeleniej Górze uniewinnił (VI Ka 461/15) strażaka, który - jadąc na sygnale do pożaru - wjechał w pryzmę destruktu asfaltowego (rozkruszonego materiału z nawierzchni). Kierujący wykazał przed sądem, że zachował szczególną ostrożność, a remontowana droga, którą poruszał się z prędkością 50-60 km/h, była źle oznakowana. "Niedopuszczalne jest uproszczone wnioskowanie, że skoro doszło do kolizji drogowej, to sprawca jest winien" - napisał sąd w uzasadnieniu do uniewinniającego wyroku.
Zachowywał się, jakby był uprzywilejowany
Wśród wyroków polskich sądów w sprawie kolizji zwykłych obywateli z szeroko rozumianymi "służbami" można znaleźć też przypadek, gdy w kolizji uczestniczył kierowca będący funkcjonariuszem Biura Ochrony Rządu.
W głośnej sprawie zderzenia samochodu młodej kobiety z limuzyną ówczesnego prezydenta RP Bronisława Komorowskiego w okolicach Belwederu zapadł wyrok uniewinniający kobietę. I - jak wszystko na to wskazuje - takowy się ostanie z powodu przedawnienia.
Po zderzeniu oskarżona została właśnie kobieta, a nie kierowca limuzyny prezydenta. Ale prezydencki samochód nie był wówczas pojazdem uprzywilejowanym. Biegły więc bez trudu dowiódł, a Sąd Rejonowy dla Warszawy Śródmieścia potwierdził (XI W 1617/15), że kierowca Bronisława Komorowskiego nie miał prawa jechać prosto z pasa przeznaczonego do skręcania i nie miał prawa jeździć po jezdni wyłączonej z ruchu.
Wprawdzie sąd odwoławczy zwrócił sprawę do pierwszej instancji i w marcu sprawa ma zacząć się na nowo, najprawdopodobniej jednak na pierwszym posiedzeniu zostanie umorzona. Przedawniła się bowiem trzy dni po wydaniu wyroku w II instancji.
Przedawnienie oznacza, że odpowiedzialności nie poniesie również funkcjonariusz BOR wskazany przez sąd w pierwszym procesie jako rzeczywisty sprawca kolizji. Nie on był jednak obwinionym w pierwszym procesie i sąd nie mógł go sam z własnej inicjatywy ukarać.
Autor: jp//rzw / Źródło: tvn24.pl