Jerzy Mierzejewski kilka lat temu sprzedawał bilety komunikacji miejskiej. Gry wracał do domu wraz z dziennym utargiem skradziono mu pieniądze, a jego samego ciężko pobito. Pokrzywdzony spłaca dług do dzisiaj.
Pieniądze miały trafić do kasy firmy, która znajduje się przy ul. Senatorskiej. Jednak, gdy mężczyzna skończył pracę, punkt ten był zamknięty. Mierzejewski zdecydował, że pojedzie z pieniędzmi do domu. Gdy wchodził do windy napadło go kilku nieznanych sprawców. Skradziono mu 150 tysięcy złotych. Siedemdziesiąt tysięcy z tej kwoty stanowił utarg, reszta to wartość biletów.
- Wchodziłem do windy, gdy mnie napadli. Dusili mnie, tyle pamiętam - relacjonuje dzisiaj. Rodzina pana Jerzego zgłosiła napad Zarządowi Transportu Miejskiego. Po dwóch tygodniach firma zażądała zwrotu pieniędzy. ZTM tłumaczy, że było to jedyna możliwa decyzja.
- Zarząd Transportu Miejskiego nie dysponuje swoimi pieniędzmi, ale pieniędzmi warszawiaków, dlatego nie do nas należą odpowiednie decyzje - mówi Igor Krajnow, rzecznik Zarządu Transportu Miejskiego.
Pan Jerzy zgłosił sprawę do sądu. Jednakże sąd uznał, że ofiara przestępstwa sama powinna była zapobiec zdarzeniu i wynająć ochroniarza. Zdaniem sądu pośrednią winę ponosi także ZTM. W rezultacie, dług pana Jerzego wraz z odsetkami wyniósł 78 tysięcy złotych.
Szansa na pozytywne zakończenie? ZTM zapewnia, że w najbliższym czasie sprawa ma szansę się zakończyć, ponieważ ma się nią zająć warszawski Ratusz.
- Istnieje formalna ścieżka, żeby temu panu pomoc, kwotę powyżej 20 tysięcy może umorzyć prezydent, skarbnik lub zastępca - mówi Tomasz Andryszczyk, z Urzędu Miasta Stołecznego Warszawy.
Źródło: tvn24
Źródło zdjęcia głównego: TVN24