- Ludzi to irytuje, ale nic nie robią, bo najczęściej po prostu nie wiedzą, że sprzedawca nie ma prawa narzucać im minimalnej kwoty płatności kartą - mówią eksperci. Skąd bierze się problem? Przede wszystkim z bardzo wysokich prowizji. Ale nie tylko. Bo ich obniżanie nie przekłada się na to, że kartki z informacją "płatność od ..." znikają. - Liczymy, że sytaucja rozwiąże się samoistnie - przyznają politycy. Dzięki nowym przepisom. Ale czy na pewno?
Tworząc nowe przepisy urzędnicy konsekwentnie starają się zachęcać i zwiększać zaufanie Polaków do pieniądza elektronicznego (w czwartek posłowie uchwalili nowelizację ustawy o środkach płatniczych, której jest to głównym celem - red.). Mimo to pod względem liczby transakcji kartami płatniczymi i terminali przypadających na jednego mieszkańca nasz kraj od lat zajmuje miejsce w ogonie Europy. Wskazując przyczyny takiego stanu rzeczy eksperci mówią jednym głosem: w największym stopniu związane jest to z opłatami od transakcji kartowych (interchange), które ponoszą właściciele punktów handlowo-usługowych. W dalszym ciągu należą one u nas do najwyższych w Europie. W tej chwili średni interchange wynosi w Polsce 1,3 proc., rok temu było to 1,6 proc. Dla kontrastu we Francji jest to 0,3-0,4 proc.
To właśnie wysokie prowizje od transakcji skłaniają przedsiębiorców do wywieszania, nieznanych na taką skalę w żadnym innym kraju UE, kartek z informacją: "płatność kartą od ... zł". Klienci, mimo że sfrustrowani, w większości nie wiedzą, że sklepikarze nie mają prawa stawiać im takiego warunku.
"Trudny biznes. I co, że wbrew umowie?"
Dzisiaj sytuacja wygląda tak: duże sklepy albo sieci sklepów najczęściej nie mają problemu z przyjmowaniem płatności kartą, niezależnie od wielkości rachunku. Ale właściciele mniejszych punktów handlowo-usługowych, zwłaszcza w mniejszych miastach, już tak.
Pan Krzysztof, który pod Zgierzem (woj. łódzkie) prowadzi niewielki sklep spożywczy, przyznaje wprost: - Kartkę z napisem "płatność kartą od 15 zł" wywiesiłem na próbę bo przy małych rachunkach zysk często zjadała mi prowizja. Sprzeciwy słyszę czasami. Wiem, że to wbrew umowie, którą podpisałem. Ale tak robią wszyscy. I nic złego się nie dzieje. To trudny biznes. Gdybym nie grał tak jak inni, to bym się nie utrzymał.
Problem jest. Ale brakuje wiedzy
Kiedy klient zgłasza pretensje i nie chce "dobrać czegoś do rachunku", osoba stojąca po drugiej stronie lady najczęściej rozkłada ręce: "To decyzja menedżera. A menedżera nie ma". - Konsument wybiera wtedy jedną z dwóch opcji: albo wkłada coś do koszyka, albo odchodzi z kwitkiem. Nie wie, że ma jeszcze trzecie wyjście - tłumaczy Zbigniew Wiśniewski, członek zarządu First Data Polska, właściciela marki PolCard, największego polskiego centrum rozliczeniowego kart płatniczych.
Wyjście jest proste: powiadomić swój bank o takiej sytuacji. Jego pracownicy skontaktują się z organizacją kartową a ta z agentem rozliczeniowym, z którym właściciel danego punktu handlowo-usługowego zawarł umowę. - Taka umowa zobowiązuje go do akceptowania karty wymienionych systemów płatniczych bez ograniczeń (lub - zdecydowanie rzadziej od jednej złotówki - red.). To w interesie agenta będzie leżało wyjaśnienie tej sprawy, bo w przeciwnym razie właśnie na niego organizacja może nałożyć karę finansową. Sprzedawcę też mogą spotkać sankcje, tyle że właśnie ze strony agenta - z odebraniem terminala włącznie - wyjaśnia Wiśniewski.
Ale takie skargi to rzadkość. Polcard ostatni sygnał otrzymał dwa miesiące temu. - Mówimy o pojedynczych przypadkach, kilku w ciągu roku - dodaje członek zarządu FDP. - Czy wynika to faktu, że dla konsumentów to sztuczny problem? Nie. Raczej z braku wiedzy i przekonania, że i tak niczego nie wskórają - uważa Paweł Majtkowski, analityk rynków finansowych.
"Liczymy, że problem się rozwiąże"
Temat coraz mocniej żyje za to w sieci. Internauci na prawniczych forach oraz facebookowych fanpage'ach wymieniają się uwagami i radzą jak postępować w takich sytuacjach. Czy problem "minimalnej płatności kartą" zniknie po wejściu w życie nowej ustawy, nad zapisami której kończą pracować właśnie posłowie? Wielu ekspertów ma wątpliwości. Projekt nie reguluje tych kwestii.
Takich regulacji, zabraniających właścicielom sklepów ustalania limitów, o którym mowa, nie wprowadza też obecna Ustawa o Elektronicznych Środkach Płatniczych i Prawo Bankowe. Z punktu widzenia Urzędu Ochrony Konkurencji i Konsumentów nie ma zatem problemu.
- Liczymy, że określenie maksymalnej stawki opłaty na poziomie 0,5 proc., która miałaby obowiązywać bezwarunkowo od stycznia 2014 r. bez okresu przejściowego samoistnie rozwiąże tę sytuację - mówi Agnieszka Kołacz-Leszczyńska (PO), członek podkomisji ds. obniżenia interchange. W przyszłym tygodniu posłowie mają przegłosować ostateczny kształt ustawy. - Problem "płatności minimalnej" pojawiał się w naszych dyskusjach, ale jak dotąd nie został formalnie ujęty w treści projektu - przyznaje Kołacz-Leszczyńska.
- Największym problemem i tak wydaje się w tym przypadku kwestia mentalności właścicieli sklepów, w których pojawiają się takie kartki. Muszą oni po prostu uświadomić sobie, że wprowadzanie takich limitów jest ryzykowne, szkodliwe dla ich biznesu. W ten sposób zniechęcają, a nie przyciągają do siebie klienta, chociaż ciężko im to zmierzyć - ocenia Majtkowski.
"Irracjonalne działanie"
Część specjalistów wskazuje na jeszcze jeden problem. Zbyt gwałtowne obniżenie opłaty interchange może spowodować przerzucenie przez organizacje kartowe i banki części kosztów na klientów, tyle że w inny sposób. Z takiego założenia wyszli eksperci NBP, pod którego egidą w zeszłym roku pracował zespół roboczy ds. interchange. Propozycja była taka, by tempo obniżek uzależnić m.in. od ich efektów. Jedna ze stron - MasterCard - się nie zgodziła. Temat upadł.
- Jako że nie mamy inicjatywy ustawodawczej zespół zakończył prace. Jednym z naszych zadań jest promocja obrotu bezgotówkowego, bo uważamy, że taki obrót z wielu względów jest lepszy dla gospodarki. Ale zbyt gwałtowne wprowadzanie zmian może rodzić nowe niebezpieczeństwa - wskazuje Przemysław Kuk, dyrektor biura prasowego NBP.
Robert Łaniewski, prezes Fundacji Rozwoju Obrotu Bezgotówkowego, uważa, że działanie przedsiębiorców, którzy najpierw decydują się na przyjęcie kart, a później ograniczają korzystanie z tej usługi klientom, jest "działaniem irracjonalnym".
Ale - jak dodaje - problem kartek zniknie, gdy zniknie główna bariera, która go wywołuje. - A tą barierą nadal jest wysokość prowizji. Jeśli opłaty spadną, to po kilku miesiącach kartek przy kasach już nie znajdziemy i jestem o tym głęboko przekonany - ocenia.
- Zmniejszenie opłat nie wyeliminuje problemu, tak jak nie wyeliminowała go zmiana systemu połączenia terminala z bankiem. Kiedy dawniej każde takie połączenie było "stratą" impulsu telefonicznego właśnie tym właściciele tłumaczyli konieczność wprowadzania "minimalnej płatności kartą". Dzięki niższym prowizjom ucieknie im kolejna wymówka i być może zmarginalizuje to problem. Ale najważniejsza jest zmiana mentalna - powtarza Majtkowski.
Autor: Łukasz Orłowski/iga / Źródło: tvn24.pl