Tatuś ucina aortę. Lewy i prawy przedsionek. Potem tętnicę płucną. - Rany boskie, teraz nie ma odwrotu – myśli Bochenek, ale na głos tego nie mówi. Zembala patrzy, jak Tatuś z precyzją chirurga wycina serce i wyciąga je z klatki piersiowej. Ciemna, pusta jama. W miejscu serca nie ma nic. Zwykła dziura. Tatuś ostrożnie wkłada serce do miski z lodem. Jeszcze bije, ale już twardnieje. Kurczy się. Spowalnia. A wyścig dopiero się zaczyna.
Zobacz reportaż "Człowiek bez serca" w tvn24.pl
Ludzkie serce waży około 300 gramów. Serce dorosłego mężczyzny – 320. Kobiety w podobnym wieku – mniej. W ciągu całego życia uderzy w pierś około dwa i pół miliarda razy, chyba że właściciel serca umrze, a ktoś mu je wytnie. Reset i licznik rusza na nowo.
Zabiło serce Zabrza
Polska, 1985 rok. System komunistyczny pogłębia się w kryzysie. Nastroje społeczne nie są dobre. W Zabrzu, niczym w równoległym świecie, rozkwita nowoczesna medycyna. Docent Zbigniew Religa ściąga do miasta młodych lekarzy. Nie tych z wybitnymi nazwiskami, ale tych o wybitnych zdolnościach. Nie myli się. Każdy z jego uczniów będzie w życiu "kimś".
Religa zaczyna przygotowania do pierwszego w Polsce przeszczepu serca. Na tych, którzy pukają się po głowach wcale nie patrzy. Robi swoje. Tego samego wymaga od zespołu.
Brakuje leków. A wenflony? Brak. Rurki? Nie ma. Rękawiczki? Maski? Są tylko te, które pielęgniarki wyprały, wygotowały i zasypały talkiem. Muszą wystarczyć. W Zabrzu mieli za to najlepszy sprzęt w Polsce. - Nie byliśmy nędzarzami – kwituje prof. Andrzej Bochenek, samozwańczy zastępca prof. Zbigniewa Religi.
Bochenek, kiedy w 1984 roku przyjechał do Zabrza, powiedział Relidze: "Będę pana zastępcą". I był nim do czasu objęcia własnej kliniki w Katowicach Ochojcu. - Dziś bym tego nie powiedział. Nie wiem, czemu tak się zachowałem – przyznaje kardiochirurg.
W szpitalu brakowało podstawowych rzeczy, ale Religa aparaturę miał najlepszą. Przeszczep musiał się udać.
Pacjentem był Józef Krawczyk, znajomy prof. Mariana Zembali z rodzinnych Krzepic. Matka prosiła Zembalę: "Marian, jeśli możecie mu pomóc, zróbcie to!".
Krawczyk miał 25 hektarów ziemi, żonę, którą kochał, dwóch synów i serce, które zaraz miało stanąć. Nie wstawał z łóżka. Po trzech zawałach był za słaby, żeby zrobić krok. Idealny kandydat.
- Panie Józefie, pan wie, że ja nigdy jeszcze nie przeszczepiałem serca? – zapytał Religa.
Wiedział.
- Profesor Religa powiedział mu, że w Polsce przeszczepów serca, które się udały, jeszcze nie było. Pacjent był absolutnie świadomy, że staje się królikiem, pionierem, że ta operacja może się nie udać. Ale w momencie kiedy ktoś się dusi, kiedy nie jest w stanie wstać z łóżka i zrobić jednego kroku, decyduje się na wszystko – wspomina prof. Andrzej Bochenek.
Na ten moment czekali. Wyobrażali go sobie wielokrotnie. Pierwsza transplantacja serca w Polsce. Pierwsza udana, bo kiedy w 1969 roku prof. Jan Moll próbował przeszczepić serce, pacjent zmarł na stole operacyjnym. "Zabił człowieka" – pisały gazety. "Morderca" – myśleli ludzie w duchu. Nigdy więcej nie spróbował.
Kilka dni wcześniej
4 listopada 1985 roku. Telefon z Warszawy. Do Religi dzwonią koledzy ze Szpitala Wolskiego. Mają dawcę. Chłopak po wypadku, rozbił się na motocyklu. W jego piersi bije zdrowe serce, ale mózg już nie żyje. Dawca idealny, bo młody. W sile wieku.
Matka: - Dopóki bije serce, mój syn żyje.
Religa: - Pani syn nie żyje, mózg umarł, ale serce może uratować życie innej osoby.
Matka: - To znaczy, że serce mojego syna będzie biło w innym człowieku?
Religa, Zembala i Romuald Cichoń pakują pacjenta do karetki. Niedługo Cichoń będzie najmłodszym człowiekiem w Europie, który samodzielnie przeszczepił serce. Zrobi to w wieku zaledwie 29 lat.
Przy dzisiejszym zaawansowaniu medycyny do szpitala dostarczany jest sam organ. Wtedy było to nie do pomyślenia. Motocyklistę przywieźli na Śląsk podłączonego do całej aparatury.
Bochenek: - Zgodę na pobranie serca musiał wyrazić prokurator. Trzeba było znaleźć komisję bioetyczną, która uzna, że mózg jest nieżywy.
Ustawa transplantacyjna pojawiła się dopiero 10 lat później. W 1985 roku, oprócz przestarzałego rozporządzenia, Religa nie miał nic.
Fragment art. 40 ust. 2 znowelizowanego 30 grudnia 1949 roku rozporządzenia Prezydenta Rzeczpospolitej z 22 marca 1928 roku o zakładach leczniczych, na podstawie którego przeprowadzane były zabiegi transplantacyjne:
"W przypadkach, gdy wymagają tego poważne względy naukowe bądź gdy zachodzi potrzeba pobrania ze zwłok tkanek do celów leczniczych, właściwy ordynator może dokonać sekcji przed upływem 12 godzin od chwili stwierdzenia śmierci. W takich przypadkach śmierć powinna być stwierdzona komisyjnie przez lekarza dyżurnego i dwóch powołanych przez niego lekarzy po zastosowaniu prób nakazanych przez wiedzę medyczną".
Syn profesora Religi, Grzegorz: - Pojęcie śmierci mózgu nie istniało. Ludzie uważali, że człowiek żyje tak długo, jak bije serce. Pobranie bijącego serca było sprzeczne z tym, co człowiek myślał. To było nienaturalne.
- Nie było jeszcze ustawy transplantacyjnej – wtrącam.
Grzegorz Religa: - Nie było społecznej akceptacji. Nadal, mimo ustawy, to są bardzo trudne problemy, bo ktoś musi zdecydować o tym, że ktoś inny nie żyje. I to w sytuacjach nie zawsze oczywistych. Pamiętajmy, że dawca to człowiek, który - według wiedzy medycznej - nie żyje, bo jego mózg umarł, ale wszystkie inne narządy działają.
Polska nie była na to przygotowana.
"Bo jak to ma prawo rozumować przeciętny Polak – z jednej strony przeszczep, z drugiej we Włocławku umierają z powodu brudu i zaniedbania maleńkie dzieci. Albo inaczej, tu osiągnięcie światowej klasy, a tam brakuje igieł jednorazowego użytku. W jednym szpitalu chirurdzy z rękami wirtuozów, w innych prostych operacji podejmuje się internista. Tu Japonia, a tam Pcim" – pisało "Życie Warszawy" w wydaniu z 16-17 listopada 1985 roku.
5 listopada 1985
Krawczyk dusi się coraz bardziej. Kaszle. Walczy o każdy oddech. Trafia na salę operacyjną, której ściany wyłożone są zielonymi kafelkami. Obok, na podobnej, leży motocyklista. Zaraz Religa zabierze mu serce i da Krawczykowi.
Od kiedy na jedno z pytań Religa odpowiedział cytatem z "Ojca chrzestnego", jego uczniowie mówią o nim "Tatuś".
Bochenek: - Tatuś! To Tatuś nigdy nie przeszczepiał serca?
Religa: - Tylko u zwierząt.
Bochenek: - A u Kantrowitza? (Adrian Kantrowitz przeszczepił serce jako pierwszy w USA i drugi na świecie – red.)
Religa: - Kantrowitz, kiedy u niego pracowałem, nie zajmował się już przeszczepami.
- Rany boskie – myśli Bochenek. Zembala jest skupiony. Wszystko zapisuje w notatniku. Wiele lat później wyda książkę. Dla nich i dla całego zespołu Religa to Tatuś.
Tatuś ucina aortę. Lewy i prawy przedsionek. Potem tętnicę płucną. - Teraz nie ma odwrotu – myśli nie przestają dręczyć Bochenka, ale nie mówi tego na głos. Zembala patrzy, jak Tatuś z precyzją chirurga wycina serce i wyciąga je z klatki piersiowej chłopaka. Ciemna, pusta jama. W miejscu serca nie ma nic. Zwykła dziura. Tatuś ostrożnie wkłada serce do miski z lodem. Jeszcze bije, ale już twardnieje. Kurczy się. Spowalnia. A wyścig dopiero się zaczyna.
Docent Zbigniew Religa wchodzi z miską w rękach na salę, gdzie leży biorca. Na nogach ma zwykłe, drewniane chodaki. - Myślałem tylko, żeby się nie poślizgnął w tych chodakach. Na tych salach zawsze jest mokro – wspomina prof. Bochenek.
Religa otwiera klatkę piersiową Józefa Krawczyka. Wycina stare serce. Będzie do utylizacji. Nowe przyszywa. Aorta, tętnica. Powoli. Nie musi się spieszyć. Krew zaczyna płynąć. Serce zaczyna bić.
Religa: - Bochenek, dzwoń do żony! Niech powie w radiu, że mamy sukces!
Bochenek: - Ale pacjent jeszcze się nie obudził!
W nocy Religa wychodzi na balkon. "Ludzie, udało mi się!" – krzyczy. Budzi wszystkich sąsiadów.
Zembala: - Śpiewaliśmy "Glory, glory, hallelujah!". To był nasz hymn.
6 listopada 1985
Krawczyk otwiera oczy. "Jezus Maria! Ja żyję!".
Rozmawia z żoną i synami. Jest jeszcze słaby. Jego stan na chwilę poprawia się, ale zaraz przychodzi pogorszenie. 62-letni rolnik z Krzepic, pierwszy w Polsce pacjent, który przeżył przeszczep serca, umiera sześć dni później. Powód? Powikłania pooperacyjne. Sepsa.
Lekarze nie wiedzą, że w obawie przed odrzutem przedawkowali cyklosporynę. Lek immunosupresyjny, który miał pomóc, osłabił odporność Krawczyka. Ten błąd zespół Religi popełnia jeszcze dwa razy.
Pierwszy był Barnard
Osiemnaście lat wcześniej, 3 grudnia 1967 roku, trzy tygodnie przed Wigilią Bożego Narodzenia, Christiaan Barnard z RPA po raz pierwszy na świecie przeszczepił serce. Biorcą był 53-letni Louis Washkansky. Po przeszczepie żył jeszcze osiemnaście dni. Umarł przed świętami. Barnard był na ustach wszystkich.
Adrian Kantrowitz, amerykański mistrz i nauczyciel Religi przeszczepił serce u nowo narodzonej dziewczynki trzy dni po Barnardzie, 6 grudnia 1967 roku, w mikołajki. Gdyby dziewczynka urodziła się kilka dni wcześniej, Kantrowitz byłby pierwszy.
Barnard bryluje, podróżuje po świecie. Kantrowitz skupia się na medycynie. Religa widzi, jak jego nauczyciel pomaga ludziom. Postanawia, że będzie taki jak on.
Docencie, docent przegrał
Religa operuje ponownie niecałą dobę po śmierci Józefa Krawczyka. Procedura wycięcia serca jest ta sama. Aorta, tętnica. Serce wkłada w miskę z lodem. Biorca ma 25 lat. Każdy w duchu myśli: mamy większe szanse.
Drugiego dnia po przeszczepie Zygmunt Chruszcz wstaje. Na jednym ze spacerów fotoreporterzy fotografują go z Religą. Młodzieniec chichocze z pielęgniarkami, z ówczesnym docentem Zembalą gra w szachy. Dobrze się bawi.
Zembala: - Chruszcz mnie ograł.
Chruszcz: - Docencie, docent przegrał, bo za mało grał damką.
Na szpitalnym oddziale pacjent przyjmuje matkę, brata i kolegów z PGR-u. W trzeciej dobie po operacji zjada kotleta. Szpitalne menu wzbogaca sokami, owocami i słodyczami przywożonymi mu przez rodzinę i przyjaciół.
Chruszcz dla prasy: "Święta chciałbym spędzić w domu".
Parę dni później "Dziennik Zachodni" odnotowuje: "Przyczyną zgonu było trwające od poniedziałku, 16 bm. obustronne zapalenie płuc o piorunującym przebiegu".
Polska Agencja Prasowa: "Wykonane 11 bm. w Instytucie Kardiologii w Warszawie badanie mięśnia serca nie stwierdziło cech odrzucenia przeszczepu. Stan zdrowia do niedzieli 15 bm. nie budził żadnych zastrzeżeń".
Dopiero przy czwartym pacjencie Religa zmniejsza dawkę cyklosporyny. Sukces.
Zamieszkać w klinice
Zabrze tętni życiem, które podarowuje swoim pacjentom docent Zbigniew Religa. Żona i dzieci zostały w Warszawie. Zanim Religa zaczął wykonywać przeszczepy, jeździł do stolicy na weekendy. - Swoim polonezem bił rekordy prędkości – wspomina prof. Zbigniew Nawrat z Fundacji Rozwoju Kardiochirurgii, były doktorant Religi.
Bochenek: - To była praca wielu ludzi. Było jak w mrowisku, jak na wojnie. Szczególnie jak transplantacje zaczęły się udawać.
Grzegorz Religa: - W tamtym czasie to go w domu w ogóle nie było, nie wracał na weekend. Po prostu w ogóle nie wychodził z kliniki. To była za duża rzecz, żeby to zostawić.
Zembala: - Tworzyliśmy team. Team, który mieszkał w tym Zabrzu, żył w tym Zabrzu. Byliśmy zamurowani przez Religę.
Syn Zembali, Michał: - Mieli coś, czego dziś brakuje. Potężny zapał, gigantyczny entuzjazm.
- Musieliście się poświęcać? – pytam.
Zembala: - Chcieliśmy się poświęcać. To jest zupełnie coś innego.
Lekarze, którzy pracowali z prof. Zbigniewem Religą oddali serca medycynie. Marian Zembala i Andrzej Bochenek mieli w swojej dyżurce tylko jedno łóżko. Spali w nim razem. Nie mieli dużo czasu na posiłki.
Bochenek: - Piliśmy przez rurki z kroplówek, które pielęgniarki (w czasie operacji – red.) podawały nam pomiędzy maską a zębami.
Zembala: - Powiem coś niedobrego jako ojciec. Myśmy nie żyli domem. Myśmy żyli pracą i szpitalem.
Syn Zembali, Michał: - Nigdy nie słuchałem opowieści ojca, bo ojca nigdy nie było w domu. To jest takie trudne. Z tego powodu ja nie bardzo chciałem być kardiochirurgiem.
Grzegorz Religa: - Ze strony ojca nie było specjalnej chęci wciągania mnie w to. (…) Sam stwierdziłem, że spróbuję z kardiochirurgią. I wsiąkłem.
Dr Grzegorz Religa kieruje teraz oddziałem kardiochirurgii w Wojewódzkim Szpitalu Specjalistycznym w Łodzi, który decyzją wojewody łódzkiego został przekształcony w szpital jednoimienny, tzw. covidowy.
Prof. Michał Zembala jest ordynatorem oddziału kardiochirurgii, transplantacji serca i płuc w Śląskim Centrum Chorób w Zabrzu.
Obaj poszli w ślady ojców.
Człowiek bez serca, człowiek z sercem na dłoni
- Jak to jest trzymać serce w dłoni? – pytam.
Grzegorz Religa: - Fajnie. Przyjemne uczucie. Oczywiście są bardzo różne serca, bo są różne jego choroby. Czasami serce jest ogromne i wręcz nieprzyjemne w dotyku, bo jest bardzo poszerzone. Wiotkie. Czasami jest bardzo zwarte i silne. Daje przyjemne uczucie. Czasami, jak przy przeszczepie serca, jest absolutnie zimne i twarde. Wręcz odpychające.
- Jak wygląda człowiek bez serca?
Religa: - Źle. Okropnie! To jest bardzo duża, irracjonalnie duża jama. Ten widok nie jest przyjemny. Bardzo szybko chce się o tym zapomnieć, zapełnić to miejsce, żeby tam nie było pusto.
- Zabiera pan to serce i zapełnia drugą klatkę piersiową, a tamta zostaje pusta?
Religa: - O tym się zapomina, to się wypiera. Nie jestem w stanie roztrząsać tego, bobym zwariował. Nie mógłbym robić tego, co robię. Są rzeczy, które są nieodwracalne. Taką rzeczą jest śmierć. I już.
***
"Przeszczepy, zdaniem większości transplantologów, nie staną się nawet w najbliższych dziesięcioleciach zabiegiem rutynowym. Będą wąską, wysokospecjalistyczną dziedziną, która pozwoli leczyć ludzi znajdujących się w stanie beznadziejnym – pisało "Życie Warszawy" w wydaniu z 16-17 listopada 1985 roku.
Dziś, 35 lat po pierwszej udanej transplantacji serca, przeszczepy są rutynowymi operacjami. Od 1 stycznia do 5 listopada 2020 roku, mimo pandemii COVID-19, w Śląskim Centrum Chorób Serca w Zabrzu przeszczepiono 76 serc. Tym samym, jeszcze przed końcem roku, zespół pod kierownictwem prof. Michała Zembali ustanowił nowy rekord w historii Polski.
Autorka/Autor: Paula Przetakowska
Źródło: tvn24.pl
Źródło zdjęcia głównego: Archiwum prywatne prof. M. Zembali