Kontroler umyślnie przekroczył swoje uprawnienia podczas sprowadzania samolotu CASA na lotnisko w Mirosławcu 23 stycznia 2008 roku, w wyniku czego doszło do katastrofy – taki zarzut postawiła Wojskowa Prokuratura Okręgowa w Poznaniu porucznikowi Adamowi B., kontrolerowi pracującemu na lotnisku w Mirosławcu – dowiedzieli się dziennikarze „Superwizjera”. To zasadnicza zmiana w stanowisku prokuratury, bo od dwóch lat por. B. był podejrzany o nieumyślne „sprowadzenie bezpośredniego niebezpieczeństwa katastrofy w ruchu lądowym, wodnym lub powietrznym”, za co grożą 3 lata więzienia.
Nowe zarzuty z art. 231 KK, czyli „przekroczenia uprawnień i niedopełnienia obowiązków przez funkcjonariusza publicznego” także zagrożone są taką samą karą.
Prokuratura uważa, że porucznik Adam B. podawał złe komendy pilotom podczas podejścia do lądowania, nie kontrolował samolotu na ścieżce zniżania oraz nie żądał potwierdzenia wysokości, na której znajdowała się CASA.
Zmianę zarzutów stawianych kontrolerowi potwierdził „Superwizjerowi” ppłk Sławomir Schewe, rzecznik poznańskiej prokuratury.
5 oficerów ukaranych, 2 z zarzutami
Wojskowa CASA o numerze bocznym 019 rozbiła się podczas podchodzenia do lądowania na lotnisku w Mirosławcu 23 stycznia 2008 roku. Zginęło 20 żołnierzy – czteroosobowa załoga i 16 pasażerów, głównie wysokiej rangi pilotów, wracających z konferencji poświęconej bezpieczeństwo lotów.
Po niespełna trzech miesiącach wojskowa komisja badająca przyczyny katastrofy orzekła, że bezpośrednią przyczyna wypadku było wypatrywanie przez załogę świateł lotniska, a nie kontrolowanie lotów za pomocą przyrządów nawigacyjnych.
Szef MON Bogdan Klich wymienił pięciu oficerów winnych, jego zdaniem, zaniedbań i przyczynienia się do wypadku. Dwaj z nich – por. Adam B. oraz płk Leszek L. usłyszeli ponadto prokuratorskie zarzuty.
Płk L. był dowódcą 13.eskadry transportowej w Krakowie, gdzie stacjonowała CASA 019. To on dobrał załogę do lotu. Zdaniem prokuratury – zrobił to błędnie, wysyłając do lotu niedoświadczonych pilotów. On, jak dowiadujemy się nieoficjalnie, zarzutów nowych nie usłyszał.
MON i komisja się spieszyły
We wrześniu ub.r. dziennikarze „Superwizjera” ujawnili, że komisja badająca wypadek lotnicy nie wzięła pod uwagę wszystkich opinii ekspertów pracujących przy wyjaśnianiu katastrofy.
Wykluczono usterki techniczne samolotu mimo informacji uzyskanych z czarnych skrzynek o możliwych defektach instalacji elektrycznej i przeciwoblodzeniowej. „Superwizjer” cytował także zeznania oficerów, złożone w prokuraturze, mówiące o naciskach ze strony MON na „szybkie wyjaśnienie katastrofy CASY”.
Akt oskarżenia w kwietniu?
Po materiale „Superwizjera” zmienił się prokurator prowadzący sprawę, a obecny – już czwarty – jak wynika z nieoficjalnych informacji, do końca kwietnia ma zamiar zakończyć śledztwo i wysłać do sądu akt oskarżenia.
W połowie marca, po ponad roku, do Poznania maja dotrzeć ostatnie opinie zlecone przez prokuraturę biegłym. Śledczy tłumaczą opóźnienia tym, że kilku biegłych pracujących przy sprawie CASY bada także wypadek rządowego TU 154 pod Smoleńskiem i z tego powodu trudno jest szybko uzyskać pełną ekspertyzę.
Na domiar złego śledztwo w sprawie katastrofy CASY zostało bardzo źle ocenione przez kontrolerów z Naczelnej Prokuratury Wojskowej.
„Superwizjer” dowiedział się także, że dopiero w styczniu, po trzech latach od wypadku, prokuratura zleciła przetłumaczenie fragmentów instrukcji obsługi samolotu, dotyczących podziału obowiązków przez pierwszego i drugiego pilota. W prokuraturze nikt nie umiał wyjaśnić, dlaczego o tłumaczenie poproszono tak późno.
Źródło: Superwizjer
Źródło zdjęcia głównego: TVN24