- Należy ustalić czy słowa kpt. Arkadiusza Protasiuka "odchodzimy" były komendą czy tylko sugestią - uważa płk. Edmund Klich, polski akredytowany przy MAK. Dodaje, że mimo ustaleń polskich ekspertów, że załoga Tu-154M próbowała przerwać obniżanie samolotu wcześniej (niż podaje to raport MAK), czyli na wysokości 100 m, to przy braku systemu ILS (radiowego systemu nawigacyjnego wspomagającego lądowanie) lądowanie prezydenckiego tupolewa z autopilotem i tak było rozwiązaniem błędnym.
Najważniejszym dowodem w sprawie, czy załoga Tu-154 próbowała odejść na drugi krąg są słowa kapitana Arkadiusza Protasiuka: "Odchodzimy". W znanej dotychczas wersji stenogramu z kokpitu zdanie: "Odchodzimy" pada z ust drugiego pilota - 14 sekund przed katastrofą, gdy samolot zszedł poniżej 80 m od ziemi (ale w stosunku do pasa startowego był niżej, bo leciał nad jarem o głębokości ok. 60 m).
Jednak z nowej, grudniowej ekspertyzy fonoskopijnej wykonanej przez polskich ekspertów z Centralnego Laboratorium Kryminalistyki KGP wynika, że załoga Tu-154 próbowała "przerwać zaniżanie" wcześniej - gdy prezydencki tupolew był na wysokości 100 m i 2400 m od progu pasa.
"Naciskają przycisk i jest zaskoczenie"
Polski przedstawiciel akredytowany przy MAK odniósł się do jednej z polskich uwag do projektu raportu MAK dotyczącej właśnie stwierdzenia, że dowódca polskiego samolotu nie podjął decyzji o odejściu na drugi krąg, gdy Tu-154M minął tzw. minimalną wysokość zniżania (100 metrów).
Klich powiedział, że analizując ostatnie sekundy lotu trzeba brać pod uwagę także wcześniejsze rozmowy pilotów i ich założenie, że będą odchodzić na autopilocie. - Przy tym samolocie i braku ILS (Instrument Landing System - radiowy system nawigacyjny wspomagający lądowanie- red.) na lotnisku w Smoleńsku taki wariant jest niemożliwy. Naciskają więc przycisk i jest zaskoczenie. Oceny psychologów wymaga określenie, jak długo czekali na podjęcie kolejnej decyzji - czyli o ręcznym wyprowadzeniu samolotu - dodał pułkownik.
"Odchodzimy" - komenda czy sugestia?
Jak zaznaczył, trudno też stwierdzić czy wypowiedź Protasiuka "odchodzimy" była komendą, czy np. "zapytaniem, sugestią". - Trzeba by było sprawdzić, jaka była intonacja - zaznaczył Klich. Nie chciał natomiast oceniać, dlaczego piloci zdecydowali się na korzystanie z autopilota.
W załączonych do raportu MAK polskich uwagach znajduje się fragment powołujący się na odczytane przez stronę polską zapisu z rejestratora dźwięku (CVR - Cockpit Voice Recorder). "Dowódca załogi zgłosił, po minięciu wysokości 100 m, że odchodzi na drugi krąg. Drugi pilot to potwierdził. Brak jest jednak zdecydowanej komendy dowódcy (pilota lecącego) inicjującej ten proces" - czytamy w jednej z uwag.
Zamieszczony w uwagach odczyt zapisu dźwiękowego strony polskiej pochodzi z grudnia. 100 metrów wynosiła wysokość decyzji - na tym pułapie dowódca miał zdecydować, czy kontynuować zniżanie, czy je przerwać. W opublikowanym latem ubiegłego roku stenogramie sporządzonym na podstawie rosyjskiej analizy nagrań z kokpitu słowo "odchodzimy", wypowiedziane na kilkanaście sekund przed katastrofą, zostało przypisane drugiemu pilotowi. Na 10 sekund przed zderzeniem z ziemią, kiedy samolot był na wysokości 40 metrów, kontrola lotów podała komendę "horyzont". Jak mówił wtedy akredytowany przedstawiciel Polski przy MAK Edmund Klich, załoga odliczała wysokość dochodząc do 20 metrów.
Międzypaństwowy Komitet Lotniczy (MAK) ogłosił swój raport końcowy 12 stycznia. Do bezpośrednich przyczyn katastrofy zaliczono m.in. zejście Tu-154M znacznie poniżej minimalnej wysokości odejścia na drugi krąg (100 m), brak reakcji na ostrzeżenia systemu TAWS, brak decyzji o odlocie na lotnisko zapasowe, a także naciski na członków załogi przez osoby postronne znajdujące się w kabinie pilotów.
Źródło: PAP