|

Żuławy pod wodą - scenariusz "ekstremalny" czy realny? Naukowcy: czas zacząć przygotowania

Tutaj - w widłach Wisły i Nogatu zaczynają się Żuławy. System śluz w Białej Górze powstawał od XIX wieku do lat trzydziestych wieku XX.
Śluza w Białej Górze
Źródło: Tomasz Słomczyński

Zaznaczamy wzrost poziomu morza o jeden metr. Klikamy. Nagle obszar od Gdańska po Elbląg i Malbork zmienia kolor z zielonego na niebieski. Właśnie zalaliśmy wodą deltę Wisły, teren zamieszkały obecnie przez około sto pięćdziesiąt tysięcy ludzi.

Artykuł dostępny w subskrypcji

Według prognoz naukowców średni poziom morza podniesie się o jeden metr jeszcze za życia naszych dzieci i wnuków, a fala sztormowa podniesie lustro wody o dodatkowe dwa metry. Czy to oznacza, że niemal całe Żuławy znajdą się pod wodą? Bo jeśli tak, to czas zacząć myśleć o przyszłej ewakuacji wsi i miasteczek.

Żuławy można porównać do gigantycznej miski otoczonej wodą. Przez setki lat ludzie mieszkający we wnętrzu owej miski próbowali - z jednej strony - odgrodzić się od wody wokół, upatrując w niej zagrożenie, budując chroniące ich wały, z drugiej zaś - odpowiednią ilość wody wpuszczali do wnętrza "naczynia" licznymi kanałami. Bezpieczeństwo powodziowe polega więc na tym, żeby istniejące "dziury" w poszyciu owej miski, którymi wpływają i wypływają rzeki i kanały, nie stały się otwartą bramą dla wielkiej fali, której nie uda się powstrzymać i okiełznać. Chodzi więc o to, by miska była szczelna.

Ale to nie wszystko - ta miska nie unosi się na wodzie. Więc jeśli wokół niej wody będzie coraz więcej, w końcu zbliży się do jej górnych krawędzi. Jeśli poziom wody dalej się będzie podnosił, ostatecznie woda wleje się do środka miski i zatopi wszystko, co się w niej znajduje.

Czyli co dokładnie?

Łopaty w dłoń? Raczej nie

Marek Opitz i Łukasz Kępski czekają na mnie w zabytkowym, typowo żuławskim domu. Domy podcieniowe (jedyne w swoim rodzaju, z charakterystyczną wysuniętą częścią budynku nad wejściem), wiatraki, wierzby, i jeszcze wściekle żółte pola rzepaku na wiosnę - to główne symbole płaskiego jak stół, poprzecinanego kanałami, regionu. Na bardziej dociekliwych i wymagających turystów czekają tu jeszcze cmentarze menonickie, średniowieczne kościółki (lub ich ruiny), budowane jeszcze przez Krzyżaków, oraz zabytki techniki, głównie śluzy na rzekach i kanałach. No i sama Wisła, którą można podziwiać z wysokiego wału chroniącego przed powodzią. To ziemia, którą przed mniej więcej tysiącem lat człowiek zabrał naturze, osuszył i uczynił sobie poddaną.

"Żuławy - krajobraz dla konesera" - od kilku lat hasło to staje się coraz bardziej rozpoznawalne.

Po Szkarpawie i Nogacie z roku na rok pływa coraz więcej łodzi wycieczkowych (funkcjonuje tu szlak wodny, tak zwana Pętla Żuławska), po płaskich jak stół, wyasfaltowanych ścieżkach rowerowych jeździ coraz więcej cyklistów w wieku od lat pięciu do stu. Do morza i plaży całkiem blisko, w pół godziny samochodem można dojechać. Ziemie tu wyjątkowo żyzne, a podróż do Gdańska trwa niecałą godzinę. Region rozwija się w szybkim tempie - i jest to widoczne "gołym okiem". Świadczą o tym rozstawione tablice informujące o unijnych dofinansowaniach ścieżek rowerowych, przystani, dróg, mostów, domów kultury i remontów zabytków.

Nie zawsze tak było. Na początku lat dziewięćdziesiątych była to kraina PGR-ów, borykająca się ze wszystkimi problemami z tego faktu wynikającymi. Wówczas - w 1991 roku, kilku pasjonatów, autentycznych miłośników Żuław, postanowiło założyć Klub Nowodworski. Wśród nich był Marek Opitz, dziś autor książek o Żuławach, albumów fotograficznych, bodajże najbardziej znany żuławski regionalista i restaurator - propagator tutejszej kuchni. Dom podcieniowy, w którym się spotykamy, to jego przybytek, znajduje się tu gospoda. Wkraczając do niej, człowiek zdaje się podróżować w czasie. Jakby cofnął się o sto lub dwieście lat.

Drugi z moich rozmówców - Łukasz Kępski - jest historykiem z zamiłowania i zawodu, pracuje jako rzecznik prasowy w pobliskim Muzeum Stutthof w Sztutowie, jest zaangażowany w działalność Żuławskiego Parku Historycznego - obiektu muzealnego w Nowym Dworze Gdańskim. Na Żuławy przyjechał przed jedenastu laty, za sprawą żony. Z początku nie widział w nich nic atrakcyjnego, ale pasja do odkrywania przeszłości tej ziemi wkrótce miała nadejść - i przyszła do niego, choć małym krokami. Dziś specjalizuje się - jako historyk - w tematyce Żuław i aktywnie działa w Klubie Nowodworskim, między innymi organizuje spotkania z pisarzami, wydaje publikacje, pisze artykuły.

Przede mną na stole ląduje talerz z zupą klopsową. Przepis trafił do restauracji Marka od menonickiej rodziny Andresów, tak tu jadano, gdy jeszcze przybysze z Niderlandów - specjaliści od melioracji - byli gospodarzami tej ziemi. Bo historia Żuław to opowieść o nieustannym wysiłku ujarzmiania żywiołu, jakim jest woda.

Powierzchnia Żuław wynosi około 1700 kilometrów kwadratowych, z czego 450 kilometrów kwadratowych stanowią tereny depresyjne, położone poniżej poziomu morza.
Żuławska "miska"

Pytam Łukasza i Marka, czy boją się, że ich mała ojczyzna zostanie zalana.

Marek Opitz: - Zawsze jest pytanie o rzetelność tych informacji, na czym się opieramy, czy na tym, co "wszyscy wiedzą", czyli na niczym, czy też na konkretnych, rzetelnych badaniach, i kto te badania firmuje.

Łukasz Kępski: - Tak, mówi się, że Żuławy znikną, zostaną zalane. Pytanie jest takie: co możemy zrobić, żeby tego uniknąć?

Marek Opitz: - Ja bym się chętnie dowiedział z pana artykułu, jaki jest stan badań na dzisiaj.

- Czy ten temat jest przedmiotem jakiejś aktualnej debaty, dyskusji, tu na Żuławach? - pytam regionalistów, członków Klubu Nowodworskiego.

Marek Opitz: - Nie. Niektórzy włodarze nieoficjalnie przyznają, że lepiej o tym głośno nie mówić, żeby nie odstraszać inwestorów.

Łukasz Kępski: - Naszą przywarą jest, że dyskutujemy o problemie w momencie, gdy mleko się już rozleje. Nie działamy zapobiegawczo. A ludzie, tak samo na Żuławach, jak i wszędzie, raczej żyją codziennością, wiec dopóki problem ich nie dotyczy bezpośrednio, dopóty go nie dostrzegają.

Marek Opitz: - Dla mnie ciekawa byłaby informacja, z której wyłoniłby się konkretny obraz, na ile to zagrożenie jest poważne. Bo ja ciągle jestem sceptycznie do tego nastawiony... Temperatura będzie rosła - i to jest pewnik. Ale jakie będą tego konsekwencje? Czy rzeczywiście poziom wody w Bałtyku aż tak się podniesie?

Łukasz Kępski: - Tak, chcemy rozmawiać o faktach. Tak, żebyśmy za pięć lat na przykład wiedzieli, czy jest lepiej, czy gorzej, czy czarne scenariusze się realizują, czy nie.

- Wyobrażacie sobie sytuację, że zostawimy swoim wnukom czy prawnukom świat bez Żuław?

Marek Opitz: - Ktoś będzie musiał podjąć decyzję, czy inwestować w ratowanie Żuław, w infrastrukturę, czy nie… Co my, mieszkańcy, możemy? Będziemy sami z łopatami z tym walczyć? No nie. Być może trzeba będzie się temu poddać. Tylko żeby to było dobrze rozwiązane ekonomicznie. Na przykład żebyśmy dostali inne miejsca na wysoczyźnie, gdzie będziemy mogli przenieść nasze domy podcieniowe, niektóre zabytki. O tym wszystkim będzie decydować ekonomika i polityka.

Łukasz Kępski: - Przede wszystkim polityka. Kwestią zasadniczą jest, na ile Żuławy mają przełożenie na politykę ogólnopolską. To widać wyraźnie w sytuacji, gdy są rozstrzygane konkursy na granty kulturalne. Nasze Żuławy są zwykle na samym końcu kolejki. To jest region, który jest traktowany po macoszemu. Teraz, co prawda, staje się atrakcyjny turystycznie, jako pewna nowość, bo już opatrzyły nam się Kaszuby, Podlasie, Warmia i Mazury, więc zaczynamy interesować się Żuławami. Ale to jeszcze nie ma przełożenia na politykę. W parlamencie nie ma ani jednego posła czy senatora, który byłby kojarzony z Żuławami.

Marek i Łukasz przyznają, że jestem pierwszym dziennikarzem, z którym rozmawiają o "żuławskiej Atlandydzie". Dotychczas ten temat jakby nie istniał w przestrzeni publicznej w ich małej ojczyźnie.

Zalanie? Niemożliwe

Nowy Dwór Gdański uznawany jest za stolicę Żuław. Miasteczko liczy niespełna dziesięć tysięcy mieszkańców i w środowe przedpołudnie żyje w swoim niespiesznym tempie. Przy głównej ulicy - Sikorskiego - zabytkowa drewniana żuławska zabudowa towarzyszy blokom z wielkiej płyty. Makieta znajdująca się w pobliskim Żuławskim Parku Historycznym, przedstawiająca dawny, przedwojenny Tiegenhof, uzmysławia, jak bardzo miasteczko zostało okaleczone w 1945 roku. Przepływa tędy rzeka Tuga, na jej prawym brzegu stoi budynek Starostwa Powiatowego.

Starosta nowodworski Jacek Gross jest z wykształcenia geodetą, więc - jak sam przyznaje - choć nie jest fachowcem od inżynierii wodnej, to jednak ma "jako takie" pojęcie. Rozmowę rozpoczyna od zwrócenia mojej uwagi na szereg inwestycji chroniących Żuławy przed powodzią, wspomina o oddanych do użytku w listopadzie zeszłego roku wrotach przeciwpowodziowych na Tudze, które zamkną się, gdy nadejdzie "wielka woda", i ochronią miasteczko przed powodzią.

- Poza tym wał, który zabezpiecza nas od strony Zalewu Wiślanego, ma wysokość 2,5 metra - tłumaczy Jacek Gross. - Jeżeli poziom wody podniesie się o dwa metry, co wydaje mi się nieprawdopodobne, to wówczas będziemy mieli problem. Ale o ile podniesie się poziom morza na skutek zmian klimatycznych i kiedy? Tego nie wiem.

Pytam starostę, jakie są nastroje wśród ludzi, czy w ogóle podnoszenie się poziomu morza jest tematem codziennych rozmów w powiecie.

- Nie, nie widzę, żeby ludzie wyrażali jakiś szczególny lęk przed tymi zjawiskami. Pan jest pierwszym dziennikarzem, który mi przedstawia takie zagrożenie.

- Wyobraża sobie pan sytuację, w której naszym wnukom pozostawimy świat bez Żuław? - pytam starostę nowodworskiego.

- Absolutnie nie, to jest nasze zadanie, i naszych następców, trzeba coś z tym zrobić - odpowiada Jacek Gross. - Czyli przeznaczyć środki na budowę odpowiednich zabezpieczeń, nie ma innego wyjścia. Nie dopuszczam nawet takiej myśli, że może tu nastąpić jakiś kryzys gospodarczy, społeczny wywołany zagrożeniem zalaniem. Jest to niemożliwe, za to jesteśmy odpowiedzialni i na pewno do tego nie dopuścimy.

Starosta Jacek Gross, Marek Opitz i Łukasz Kępski - wszyscy zgadzają się, że czas rozpocząć publiczną debatę na temat przyszłości Żuław, z udziałem naukowców - specjalistów od zmian klimatu. Jednocześnie żaden z moich rozmówców nie zna oficjalnego komunikatu naukowców z Polskiej Akademii Nauk, który został opublikowany w styczniu 2021 roku i jasno wskazuje, jakie jest zagrożenie dla Żuław i całego polskiego wybrzeża, wynikające z prognozowanego wzrostu poziomu morza w Bałtyku.

Na poniższej mapie wybierz obszar, a w lewym górnym rogu zaznacz, o ile metrów wzrośnie poziomu morza.

Zagrożenia "przewidywalne" i "realne"

Na samych Żuławach tematu nie ma, a przecież w internecie nie brakuje wizualizacji na mapkach, wedle których w Europie z roku 2100 nie ma znacznej części Holandii czy wybrzeży na północy Niemiec, a także nabrzeży portowych w Gdyni, kilku dzielnic Gdańska i niemal całych Żuław.

Większość tych map i wizualizacji, gdzie jednym kliknięciem można zalać Żuławy wodą, nie bierze pod uwagę jednego czynnika - zabezpieczeń przeciwpowodziowych. Mówiąc w uproszczeniu: "wylewanie się" Bałtyku mogłoby wyglądać tak jak na tych mapkach, gdyby wdzierająca się woda nie napotykała przeszkód na swojej drodze.

A przecież będzie je napotykała.

- Od dwudziestu lat realizowany jest wieloletni Program Ochrony Brzegów Morskich (POBM) - informuje Szymon Huptyś, rzecznik prasowy ministerstwa infrastruktury. Wymienia szereg inwestycji, m.in. w Ustce, Rowach, Juracie i Władysławowie, Jastrzębiej Górze oraz Kołobrzegu, Niechorzu i Pogorzelicy, Rozewiu. - Urzędy Morskie realizują zadania przewidziane w programie na odcinkach brzegów najbardziej zagrożonych erozją i powodzią morską, corocznie prowadzą monitoring brzegu morskiego, a także kontrole stanu technicznego budowli ochrony brzegów morskich oraz działania w celu przygotowania inwestycji do realizacji.

Rzecznik resortu wspomina o szeregu działań legislacyjnych - zostały opublikowane trzy rozporządzenia ministra, dotyczące: zarządzania ryzykiem powodziowym, ochrony brzegu morskiego i planu zagospodarowania polskiego Bałtyku.

Jeśli zaś chodzi o same Żuławy: obecnie jest wdrażany dokument planistyczny - Program Żuławski 2030. Nad jego przygotowaniami (to był rok 2007), a obecnie nad jego uaktualnianiem i wcielaniem w życie pieczę sprawuje Regionalny Zarząd Gospodarki Wodnej w Gdańsku (jednostka organizacyjna Państwowego Gospodarstwa Wodnego "Wody Polskie"). W ramach tego programu w latach 2011- 2015 zrealizowano inwestycje za 520 milionów złotych, następnie do roku 2022 - za kolejnych 130 milionów złotych. Teraz planuje się kolejnych dziewięć inwestycji (m.in. przebudowę wałów przeciwpowodziowych Zalewu Wiślanego, rzeki Motławy, Szkarpawy) za 200 milionów złotych (udział dofinansowania z Unii Europejskiej wynosił jak dotychczas 85 procent).

Wał Wisły i międzywale - obszar przeznaczony do okresowego zalania, gdy stan wody w Wiśle się podnosi
Wał Wisły i międzywale - obszar przeznaczony do okresowego zalania, gdy stan wody w Wiśle się podnosi
Źródło: Tomasz Słomczyński

- Istniejące zabezpieczenia przeciwpowodziowe chronią Żuławy przed wszelkimi przewidywalnymi i realnymi zagrożeniami, których zasięg został oceniony na podstawie danych historycznych oraz matematycznego modelowania - stwierdza Bogusław Pinkiewicz, rzecznik prasowy RZGW w Gdańsku.

Jednak, jak to zwykle bywa, szkopuł tkwi w szczegółach. Warto zwrócić uwagę na dwa słowa, których używa w odniesieniu do zagrożeń: "przewidywalne" i "realne".

Bo skoro Żuławy są tak dobrze chronione, to dlaczego przed dwoma laty naukowcy z Polskiej Akademii Nauk wystosowali komunikat, w którym alarmują, że trzeba przygotować się na "zalewanie coraz większej powierzchni lądu"?

Komunikat został opublikowany 26 stycznia 2021 roku. Jego autorami są uczeni należący do Zespołu doradczego do spraw kryzysu klimatycznego przy prezesie PAN. W dokumencie tym czytamy, że jeśli obecna emisja gazów cieplarnianych będzie kontynuowana i nie uda się jej ograniczyć, to już za 60 lat poziom morza może się podwyższyć nawet o jeden metr.

Na Żuławach sprawy mają się jeszcze gorzej. Na skutek obniżenia wybrzeża w tym rejonie możemy spodziewać się dodatkowego wzrostu poziomu wody o 10 - 20 cm.

Ponadto naukowcy z PAN wskazują, że zjawiska ekstremalne, które występowały raz na sto lat, będą występować raz do roku (przewidują kilkukrotne ich zwiększenie już od 2050 roku). Podczas nich poziom wody w Bałtyku może się podnieść nawet o dodatkowe dwa metry.

To daje razem ponad trzy metry wzrostu poziomu morza podczas sztormów (względem obecnego stanu średniego), które będą znacznie częstsze (nie jak kiedyś raz na sto lat, tylko raz do roku) - i takich sytuacji należy się spodziewać już od 2050 roku.

To nie znaczy jednak, że stanie się to nagle i "ni stąd, ni z owąd". Poziom morza będzie systematycznie wzrastał, coraz mocniej zagrażając terenom nadmorskim. To zresztą już się dzieje.

Na zdjęciu: tak zwany houseboat na rzece Szkarpawie w miejscowości Osłonka. Spokojne wody żuławskich rzek i kanałów nadają się do żeglowania takimi łodziami, nawet dla osób bez doświadczenia żeglarskiego.
Pętla Żuławska - szlak wodny, który staje się coraz bardziej popularny
Źródło: Tomasz Słomczyński

Ekstremista

Pomysłodawcą publikacji komunikatu ze stycznia 2021 roku, a zarazem jego "autorem wiodącym" jest profesor Jacek Piskozub. W kuluarach, nieoficjalnie mówi się niekiedy o nim, że jest "ekstremistą", że scenariusze, które wskazuje, są przesadzone, wyolbrzymione, zbyt czarne.

Faktem jest jednak, że to, co publikuje i mówi publicznie, pokrywa się z ustaleniami IPCC (Intergovernmental Panel on Climate Change), czyli powołanego przy ONZ w 1988 roku Międzyrządowego Zespołu ds. Klimatu. To najpoważniejsze gremium, które dzisiaj próbuje określić rozmiary klimatycznej katastrofy zbliżającej się do nas wielkimi krokami.

Na przełomie 1978 i 1979 roku mieliśmy w Polsce tak zwaną zimę stulecia. Przez kilka dni temperatura sięgała minus dwadzieścia pięć stopni w ciągu dnia, w miastach ludzie poruszali się w śnieżnych tunelach. Tymczasem już wtedy niektórzy naukowcy próbowali przebić się z informacją, że czeka nas globalne ocieplenie, bezśnieżne zimy i że możliwe, że za czterdzieści lat, na przykład 1 stycznia 2023 roku, będzie w Warszawie osiemnaście stopni na plusie. Zdecydowana większość ludzi nie brała takich informacji na poważnie. Wtedy również mówiono o takich uczonych: "to jacyś ekstremiści".

Dziesięć lat później owi "ekstremiści" powołali specjalny zespół naukowców przy ONZ. Dzisiaj komunikaty IPCC stanowią wytyczne do działania dla społeczności międzynarodowej i w zasadzie już nikt na świecie ich nie kwestionuje.

Wyspa Hel. Jeszcze w tym wieku

Profesor Jacek Piskozub w obrazowy sposób opowiada, jak taki wzrost poziomu morza wygląda w praktyce - na przykładzie niewielkiego portu bałtyckiego.

- Dziś podczas dużego sztormu woda przelewa się tam przez nabrzeże, jest to - dajmy na to - jeden centymetr wody na nabrzeżu. Dzieje się tak, bo już się podniósł poziom morza, w stosunku do tego, co było, gdy projektowano i budowano takie nabrzeże, na przykład sto lat temu. Za dziesięć, dwadzieścia lat poziom wody w morzu podniesie się na przykład o kolejne dziesięć czy dwadzieścia centymetrów. Wówczas przy takim samym wietrze jak ów dzisiejszy sztorm woda nie będzie już przelewała się przez nabrzeże, bo znajdzie się ono w całości pod wodą. Ale z roku na rok poziom wody dalej będzie się podnosił. W pewnym momencie, jeśli nie będzie dodatkowych zabezpieczeń, przy kolejnym sztormie woda wleje się do miasta. I będzie się wlewać regularnie, gdy będzie mocno wiać.

- To wszystko może się wydarzyć… Kiedy? - pytam naukowca

- To już się dzieje, poziom morza podniósł się o dwadzieścia centymetrów w ciągu ostatnich stu lat. Proces przyspiesza. Za życia naszych dzieci, wnuków ten problem może być już naprawdę dolegliwy.

- Jak jeszcze możemy sobie wyobrazić taki wzrost poziomu morza, co konkretnie on spowoduje?

- Na przykład być może jeszcze w tym wieku Półwysep Helski stanie się wyspą. Najpierw woda przeleje się przez półwysep między Władysławowem a Chałupami. To też nie stanie się z dnia na dzień. Jest duże prawdopodobieństwo, że jeszcze w tym wieku w tamtym miejscu podczas sztormów woda będzie się przelewała przez drogę, linię kolejową i wydmę, a Hel będzie czasowo odcinany od lądu. Wraz z dalszym wzrostem poziomu morza będzie to się działo coraz częściej, w końcu woda zagości tam na stałe.

Prof. Jacek Piskozub
Prof. Jacek Piskozub
Źródło: Tomasz Słomczyński

Woda na Monciaku. Futurologia

Profesor nie ma wątpliwości, że w dłuższej perspektywie czasowej - w ciągu dwustu, może trzystu lat - poziom wody w Bałtyku podniesie się o pięć, sześć metrów. Zaznacza, że realizacja tego scenariusza w czasie zależy od poziomu emisji gazów cieplarnianych - w uproszczeniu: jeśli jej nie powstrzymamy, wówczas scenariusz zrealizuje się szybciej. Nikt nie jest w stanie dokładnie określić, kiedy poziom wody w morzu podniesie się o kilka metrów, choć na pewno nie stanie się to przed rokiem 2100 (do 2100 roku wzrost poziomu wody w Bałtyku ma wynieść jeden metr).

- Pięć metrów wzrostu to jest scenariusz, który być może zrealizuje się w wieku dwudziestym drugim. Ale jakie będą tego konsekwencje, nie wiemy - bo nie wiemy, jakie będą wówczas technologie.

- Wyobraźmy sobie rok 2200, woda w Bałtyku podniosła się o pięć metrów, a ludzkość dysponuje dzisiejszą technologią. Jak by to wyglądało?

Profesor na co dzień pracuje w Sopocie, w Instytucie Oceanologii PAN, który znajduje się niedaleko plaży. Stąd taki przykład:

- Sopot od morza oddzielałby wał wysoki na dziesięć metrów. I mielibyśmy ogromne ryzyko, bo w przypadku przerwania takiego wału woda wlewałaby się w takim tempie, że mieszkający przy Monciaku ludzie by się potopili, nie zdążyliby uciec.

- A jeśli chodzi o Żuławy?

- Tutaj każda rzeczka musiałaby być otoczona kilkumetrowym wałem… No, ale mamy jeszcze te dwieście lat, więc może uda się coś wymyśleć.

Trzy metry w górę - już teraz

Od publikacji naukowców z Polskiej Akademii Nauk minęły dwa lata. Uczeni wskazywali na konieczność szybkich działań, postulowali między innymi o opracowanie strategii ochrony wybrzeża uwzględniającej te zagrożenia. "Należy nadać wyraźnie wyższy priorytet wydatkom związanym z ochroną wybrzeża. (…) Być może już w bliskiej perspektywie historycznej trzeba będzie zmierzyć się z problemem stopniowej utraty infrastruktury w obecnej strefie przybrzeżnej i przygotować się na postępujące zalewanie coraz większej powierzchni lądu" - tymi słowami kończą swoje wystąpienie członkowie specjalnego zespołu przy Polskiej Akademii Nauk.

Jak takie przygotowania miałyby wyglądać? Profesor Jacek Piskozub wskazuje jednoznacznie, że obecną infrastrukturę należy projektować "z zapasem", czyli według zasady "trzy metry w górę" ponad dzisiejszy średni poziom morza. Wspomina, że tak projektuje się infrastrukturę przeciwpowodziową na przykład w Niemczech. Bo, jego zdaniem, takie właśnie zagrożenie - wzrost poziomu morza o metr i wezbranie sztormowe podnoszące ten poziom o dodatkowe dwa metry - jest "przewidywalne" i "realne" - w tym sensie, że z pewnością takie zagrożenie nastąpi. Jeszcze w tym wieku.

Jednak nikt nie jest w stanie dzisiaj odpowiedzieć, kiedy dokładnie to nastąpi. Dlatego, zdaniem profesora, "trzy metry w górę" ponad obecny średni poziom morza - to powinna być ogólnie obowiązująca wytyczna dla realizowanych obecnie inwestycji.

Wrota bezpieczeństwa

Wróćmy do Nowego Dworu Gdańskiego i rzeki Tugi, by przyjrzeć się dopiero co oddanym do użytku wrotom sztormowym.

Wrota mają zadziałać, gdy podczas wezbrań wody morskiej pojawia się tak zwana cofka. To sytuacja, w której woda, wpychana mocnym wiatrem z północy, płynie w górę rzeki, od strony morza. Płynie przez rzekę Szkarpawę i dalej - Tugą - zmierza do dziesięciotysięcznego miasteczka. W Nowym Dworze Gdańskim nie ma wałów przeciwpowodziowych. Gdyby wielka woda tu dotarła, mogłoby dojść do tragedii. Dlatego w listopadzie zeszłego roku za kwotę 33 milionów złotych w miejscu, w którym Tuga wpływa do Szkarpawy, wybudowano wrota sztormowe. Cofka spotka na swojej drodze zamknięte wrota i, zamiast wedrzeć się do miasteczka, rozleje się szeroko w samej Szkarpawie, która jest otoczona wałami i będzie w stanie "przyjąć" falę powodziową. Nadmiar wody ma być odprowadzany kanałami z powrotem do Zalewu Wiślanego.

Wrota na Tudze zamkną się automatycznie, gdy poziom wody w Szkarpawie wyniesie sześćdziesiąt centymetrów ponad poziom morza. Wówczas system zadziała. Jednak każda taka budowla jest projektowana na określone zagrożenia. Nie ma takiego zabezpieczenia przeciwpowodziowego, które jest w stanie zapewnić bezpieczeństwo w każdej sytuacji. Więc co będzie, jeśli poziom wody napływającej od strony morza wzrośnie o dodatkowych kilkanaście centymetrów? A jeśli jeszcze o kilkadziesiąt albo o metr, dwa metry, albo o trzy, o czym wspominają naukowcy z PAN?

Jak informuje rzecznik Wód Polskich, konstrukcja wrót ma "górną rzędną" wynoszącą dwa metry nad poziomem morza. Teoretycznie więc falę powodziową tej wysokości powinny te wrota zatrzymać. Większej już nie.

- To jest smutne - komentuje profesor Jacek Piskozub. - To dowód na to, że cały czas projektuje się infrastrukturę na podstawie analizy danych historycznych i nie bierze się na poważnie pod uwagę prognoz dotyczących wzrostu poziomu morza.

Bogusław Pinkiewicz z RZGW przekonuje natomiast, że przy projektowaniu infrastruktury bierze się pod uwagę, oprócz danych historycznych, również prognozy uwzględniające przewidywany wzrost poziomu morza. Wymienia nazwiska profesorów z IMGW, Uniwersytetu Gdańskiego, którzy uczestniczą w sporządzaniu tak zwanych Planów Zarządzania Ryzykiem Powodziowym.

- Czytałem ich [spółki Wody Polskie, czyli RZGW - red.] dokumenty i nie widziałem tam prognoz wzrostu poziomu morza - ripostuje profesor z PAN. - Cieszę, że mają świadomość uwzględniania takich prognoz, ale nie jestem przekonany, że uwzględniono je w tym, co dotychczas opublikowano.

Skąd bierze się taki rozdźwięk między tym, co mówi profesor Jacek Piskozub, a tym, co projektują Wody Polskie, i tym, co się buduje?

- Różnice będą zapewne w prognozowanych liczbach oraz zasięgu zjawisk, dotyczą głównie wzrostu poziomu morza oraz wezbrań sztormowych - stwierdza Bogusław Pinkiewicz.

Wartości, o których wspomina prof. Jacek Piskozub - "trzy metry w górę" do roku 2050, 2080, 2100 - rzecznik Wód Polskich uznaje za "ekstremalne". - No i nie robiono szczegółowych prognoz o tak odległym horyzoncie czasowym - dodaje.

Pytanie bez odpowiedzi

Rzecznik RZGW podkreśla, że wezbranie wód od strony Bałtyku o wysokości 3,2 metra obecnie ma znikome prawdopodobieństwo wystąpienia. Czyli że są to zagrożenia, które na razie nie są "realne" i "przewidywalne".

- Zjawiska takie są z pewnością wyzwaniem dla projektantów rozbudowy systemu zabezpieczeń w przyszłości na przykład na rok 2080 - przyznaje. - Nikt w Wodach Polskich nie lekceważy zjawiska i cały czas uwzględniamy je w swoich planach inwestycyjnych. Nie polemizujemy też z profesorem Piskozubem. Jego prognozy znamy nie od dzisiaj i przyjmujemy je z uwagą.

Sam profesor Jacek Piskozub zaś stoi na stanowisku, że obecna infrastruktura nie jest przygotowywana na zagrożenia, które wkrótce staną się "realne" i "przewidywalne", i że już nie ma czasu do stracenia.

Bo żeby przygotować się na trzymetrową falę powodziową, nie wystarczy podnieść korony jednego odcinka walu, bo woda i tak się wleje. Trzeba przebudować cały system, całą "żuławską miskę". Wystarczy jedna "dziura" w jej "poszyciu", a woda się wleje. Takie zadanie to jest gigantyczna inwestycja, a jej realizacja może potrwać nawet dziesiątki lat.

Bo prawda jest taka, że gdyby trzymetrowa fala powodziowa pojawiła się w tym momencie, całe Żuławy znalazłyby się pod wodą. Mniej więcej tak jak to wygląda na dostępnych w internecie wizualizacjach i mapkach.

Ale… spokojnie, wszyscy moi rozmówcy, zarówno profesor Jacek Piskozub z PAN, jak i Bogusław Pinkiewicz z RZGW, są zgodni, że na razie fala o wysokości trzech metrów raczej się nie pojawi. Na razie, to znaczy do roku… 2050? 2080? 2100?

Profesor Piskozub twierdzi, że do 2100 roku mamy to "zagwarantowane". Ale czy wcześniej?

Na to pytanie nikt dzisiaj nie jest w stanie odpowiedzieć.

Czytaj także: