Druga rozprawa w procesie Katarzyny W. pokazała, że oskarżona – mimo iż nie zabiera głosu – chce w nim aktywnie uczestniczyć. Charakter pytań obrońcy do świadków wskazał z kolei, w jaki sposób – przynajmniej na tym etapie – zamierza bronić swojej klientki. Mec. Arkadiusz Ludwiczek starał się wykazać, że w domu W. były duże problemy z piecem. Ma to przeczyć jednemu z ważnych twierdzeń prokuratury, według której oskarżona podjęła nieskuteczną próbę zaczadzenia swojego dziecka.
Rozprawa, podczas której zeznawać mieli pierwsi świadkowie, rozpoczęła się od spodziewanej nieobecności pierwszego świadka – detektywa bez licencji Krzysztofa R. Sędzia pogroził mu palcem, że usprawiedliwienie, które przedłożył kilka dni wcześniej, jest niewiele warte, bo dotyczy jego prywatnych planów. Ale odstąpił jednak od karania świadka i wyznaczył nowy termin jego przesłuchania – na najbliższym posiedzeniu.
Nieoczekiwany początek
Jako pierwszy w charakterze świadka stanął jeden z dziennikarzy. I w tym przypadku było to stawiennictwo nieoczekiwane w tym sensie, że jeszcze trzy tygodnie temu strony nie wiedziały o jego istnieniu. Dowiedziały się właśnie za sprawą R., który ujawnił mediom, że dziennikarz – redaktor naczelny jednego z serwisów internetowych – ma istotne dla śledztwa materiały.
Chodziło o rzekome nagrania rozmów, jakie odbywać miała oskarżona ze swoim mężem podczas pobytu w Łodzi. Małżeństwo W. przez pewien czas, już po tym, gdy okazało się, że ich córka nie żyje, korzystało z pomocy detektywa, pomieszkując w tej samej kamienicy, w której mieści się siedziba wspomnianego portalu.
Podczas pierwszej rozprawy dwa tygodnie temu redaktor naczelny portalu sam przyznał, że takie "istotne materiały posiada". W poniedziałek nieoczekiwanie odmówił jednak odpowiedzi na pytania, zasłaniając się tajemnicą dziennikarską. Sąd zwolnił go z niej, ale postanowił, że przesłuchanie odbywać się będzie przy drzwiach zamkniętych.
Świadek wyszedł z sali po około dwóch godzinach. Nie chciał odpowiadać na pytania dziennikarzy dotyczące nagrań. Wyglądało na to, że bardziej interesuje go promocja swojego serwisu. Mężczyzna miał na sobie kurtkę i koszulę z logo portalu, często wymieniał jego nazwę. Jak przekazał później tvn24.pl prok. Zbigniew Grześkowiak, "przesłuchanie świadka nie było nudne, ale nie przyniósł on ze sobą żadnych materiałów".
Obrona dopytuje: kominy, piece
Kolejnymi przesłuchiwanymi przez sąd osobami byli sąsiedzi małżeństwa W. – Aneta J. i Piotr O. – oraz przyjaciel męża oskarżonej Tomasz M. Świadkowie J. i O. zwracali przede wszystkim uwagę na to, że Katarzyna i Bartłomiej W. byli spokojnymi ludźmi, nieimprezującymi, niesprawiającymi problemów. Oboje podkreślali jednak, że nie znali małżeństwa za dobrze, że była to raczej znajomość na "dzień dobry".
Prokurator nie miał do nich pytań. Obrońca Katarzyny W. tak. I to sporo. To właśnie z kontekstu można było łatwo wyczytać, w którą stronę na tym etapie postępowania zamierza podążać obrona. Mec. Arkadiusz Ludwiczek starał się wykazać poprzez kolejne pytania, że w budynku, w którym mieszkali W. oraz Aneta J. i Piotr O., co jakiś czas pojawiały się problemy z piecami i kominem. J. wspomniała, że choć na ogół działał on sprawnie, to czasami działo się coś niepokojącego.
Któregoś dnia, niedługo przed śmiercią małej Magdy, usłyszała nawet huk, a z pieca wyleciało trochę sadzy. Piotr O. mówił z kolei, że kilka razy do mieszkania dostawał się dym z komina.
Kwestia pieców i komina, choć może wyglądać na trzeciorzędną, jest o tyle istotna, że prokuratura wskazała w akcie oskarżenia, iż Katarzyna W. kilka dni przed uduszeniem córki, próbowała ją zaczadzić. To właśnie dlatego w wyszukiwarce komputera miała wpisywać frazy "zaczadzenie", czy "dochodzenie przy zaczadzeniu". Oskarżona twierdzi, że słowa te wpisywała tylko dlatego, by uniknąć ewentualnego niebezpieczeństwa ze względu na problemy z piecem.
Zeznania Piotra O. wskazały jednak na pewną niekonsekwencję w działaniu oskarżonej. Świadek powiedział przed sądem, że niedługo przed śmiercią małej Magdy pytał małżeństwo W. o to, czy mają problemy z przewodami kominowymi i piecem. Odpowiedź była przecząca.
Oskarżona aktywna. Kilkanaście stron notatek
Kilka pytań obrońcy padło po wyraźnych sugestiach jego klientki. Katarzyna W. przez całą rozprawę pozostawała bardzo aktywna, inaczej niż było to dwa tygodnie temu, gdy na długie minuty zawieszała wzrok w jednym punkcie. W poniedziałek reagowała bardzo szybko. Cały czas notowała.
Zapisała kilkanaście kartek w swoim notatniku. Wiele z nich wędrowało do obrońcy. Oskarżona kreśliła, podkreślała, mazała – mec. Ludwiczak kiwał twierdząco głową. Po rozprawie przyznał, że Katarzyna W. od początku ich współpracy jest aktywna i często zgłasza jakieś sugestie.
Jako ostatni w charakterze świadka stanął w poniedziałek Tomasz M., który pomagał ojcu Magdy znosić wózek, tuż przed jej śmiercią. M. szczegółowo opisywał dzień, w którym doszło do rzekomego porwania dziewczynki oraz pierwsze godziny po nim. Sędzia Adam Chmielnicki odczytał też protokoły jego wcześniejszych zeznań.
Cytował treść jednego z sms-ów, którego dostał od Bartłomieja W. krótko po tym, gdy okazało się, że jego córka nie została jednak porwana: „Magda nie żyje, podobno wina Kaśki, odnaleźli ciało, właśnie dowiedziałem się z TV".
Szybki proces? Sąd elastyczny
Sądowi nie udało się zakończyć przesłuchania Tomasza M. Mężczyzna pojawi się w sądzie jeszcze raz – na początku maja. Ale i tak strony procesu zwracały po nim uwagę na „dobre tempo” pracy. Przeważały opinie, że z harmonogramu, jaki przyjął sędzia może wynikać, iż jest szansa na szybkie zakończenie procesu – nawet w okolicach lipca-sierpnia.
Jednym z ostatnich przesłuchanych świadków miał być pokrzywdzony ojciec Magdy i mąż oskarżonej Bartłomiej W. Termin jego przesłuchania sąd wyznaczył na maj, ale zastrzegł, że „jeszcze będzie to potwierdzane”.
Prok. Grześkowiak, który podczas drugiego procesu nie miał żadnego pytania do świadków, powiedział po wyjściu z sali rozpraw, że „ich zeznania w niczym go nie zaskoczyły” i „nadal czuje się spokojny”.
Autor: ŁOs//gak/k / Źródło: tvn24.pl