Sąd Okręgowy w Katowicach w środę przesłuchał kolejnych pięciu świadków w procesie Katarzyny W., oskarżonej o zabicie swej półrocznej córki Magdy. Wśród nich była teściowa kobiety, która zdradziła, że to ona z mężem zaproponowała Bartłomiejowi i Katarzynie W. poddanie się badaniu wariografem.
Zbigniew Grześkowiak pytany o to, czy czerwcowe prezentacje przed sądem opinii przez biegłych zdecydują o wyroku dla oskarżonej, stwierdził, że "nie byłoby dobrze gdyby tylko one miały mieć na to wpływ, bo materiał dowodowy powinien być szeroki". - Na pewno jednak będą miały bardzo duże znaczenie - dodał.
Mec. Arkadiusz Ludwiczek powiedział po rozprawie, że choć jak zwykle nie chce się wypowiadać szczegółowo na temat oceny zeznań świadków "to zrealizował swoje cele na dzisiaj". Nie chciał mówić, co dokładnie miał na myśli. Dodał jednak, że w ocenie obrony Katarzyna W. "nie składała zawiadomienia o porwaniu dziecka" i w tę stronę szły niektóre jego pytania. Obrońca powtórzył także, że nie podjął jeszcze decyzji o ewentualnym wnioskowaniu o powołanie nowych biegłych. Zaznaczył, że na razie musi się skupić na przygotowaniu się do spotkania z nimi na sali rozpraw.
Sędzia: Tak pan zeznawał? Dawid P.: Tak, podtrzymuję. Sędzia: Zeznał pan, że Bartłomiej W. na miejscu zachowywał się spokojnie? Dawid P.: Tak, był bardzo spokojny. Sędzia: Dziękuję. Panie prokuratorze? Prokurator: Dziękuję. Sędzia: Panie mecenasie? Obrońca: Kto dowodził tą akcją? Dawid P.: Na początku ja z Patrykiem, bo byliśmy jedyni na miejscu, potem przyjechał zastępca komendanta z Sosnowca. Obrońca: Kiedy przyjechał komendant? Dawid P.: Jak już wróciłem z penetracji terenu obaj przekazaliśmy mu wszystkie informacje, jakie uzyskaliśmy. Obrońca: Czy rozmowa z Katarzyną W. w karetce była spokojna? Dawid P.: Ja nie rozmawiałem z Katarzyną W., robił to kolega. Obrońca: Czy rozmawiali panowie z innymi osobami, np. z obsługą karetki pogotowia? Czy oni udzielali wam jaki informacji? Dawid P.: Nie pamiętam tego. Obrońca: Czy ktoś z tego zespołu karetki też penetrował teren wokół zdarzenia? Dawid P.: Nie przypominam sobie. Obrońca: To wszystko, dziękuję. Sędzia: To wszystko, bardzo dziękuję. Na 12 i 17 czerwca przewidziani są biegli lekarze sądowi. Ze względu na obszerność materiału przewidzieliśmy dwa terminy. Po tych czynnościach podamy kolejne terminy rozpraw. Przerwa do 12 czerwca do godz. 9.30 dziękuję.
Sąd zakończył dzisiejsze posiedzenie.
Sędzia: Staje świadek Dawid P. policjant, zamieszkały w Sosnowcu, w stosunku do oskarżonej obcy. Wie pan, w jakiej sprawie jest pan świadkiem? Dawid P.: 24 styczeń 2012 w Sosnowcu, dostaliśmy zgłoszenie, że na ul. Legionów kobiecie zostało zabrane dziecko. Zgłoszenie było sformułowane, że została uderzona w głowę, a po wybudzeniu, dziecka już nie było. Sędzia: Czy to obecna tu Katarzyna W.? Dawid P.: Tak. Podczas rozpytywania ofiary, opowiedziała nam, że została uderzona, a po wybudzeniu dziecka w wózku nie było. Sęzia: Czy był to czynny atak na nią, czy mogła sama się wywrócić? Dawid P.: Twierdziła, że została napadnięta. Na miejscu była obecna też sąsiadka oskarżonej, która nie widziała ataku, ale widziała ją leżącą na ziemi. Sędzia: Naocznych świadków nie było? Dawid P. : Nie. Sędzia: Czy z relacji sąsiadki coś wynikało? Dawid P.: Ta kobieta powiedziała jedynie, że znalazła Katarzynę W. leżącą na ziemi i poprosiła przechodniów o poinformowanie policji. Sędzia: Czy coś jeszcze mówiła? Dawid P.: Mówiła, że ktoś szedł za nią, jakiś mężczyzna. Sędzia: Czy opisywała go? Dawid P.: Ubrany miał być w beżową kurtkę z pasem poprzecznym. Sędzia: Czy coś jeszcze pan sobie przypomina? Dawid P.: Nic więcej sobie nie przypominam. Sędzia: Sąd odczyta zeznania z postępowania przygotowawczego. (...)
Sąd przekazał, że 12 i 17 czerwca przewidziani są biegli sądowi.
Obrońca pyta między innymi o to, kto dowodził akcją, kiedy przyjechał zastepca II komisariatu, czy O. i P. przekazali mu wszystkie informacje. Mec. Ludwiczek chce wiedzieć, jak przebieagała rozmowa z Katarzyną W. - Ja nie rozmawiałem z nią na miejscu. Stałem za kolegą, a on stał przy drzwiach karetki - precyzuje świadek. P. nie pamięta, czy zespół karetki udzialał jemu, albo jego koledze, jakichkolwiek informacji dotyczących tego, co się stało, albo , co mówiła oskarżona. - Nie przypominam sobie również, czy ktokolwiek z karetki penetrował okolicę w celu poszukiwnaia dziecka - dodaje świadek. Na tym obrońca kończy zadawanie pytań.
W miejscu dla świadków staje ostatni z nich - parnter Patryka O. z patrolu, Dawid P. Funkcjonariusz w odróżnieniu od swojego kolegi jest pewien, że po przyjechaniu na miejsce Katarzyna W. powiedziała mu, iż "została uderzona" przez nieznanego jej mężczyznę. - Oskarżona mówiła, że zadawało jej się, że szedł za nią. Nie jestem jednak w stanie powiedzieć w stu procentach, że mówiła, iż jest tego pewna, czy tylko jej się zdawało - relacjonuje funkcjonariusz. Jako że nie przypomina sobie niczego więcej, sąd postanawia odczytać wcześniejsze zeznania Dawida P.
Patryk O. skończył składanie zeznań. Prokurator nie miał do niego pytań. Obrońca tylko kilka.
- Ile radiowozów przyjechało na miejsce i czym się zajmowali? - pytał. - Na pewno kilka, ile dokładnie nie wiem - odpowiedział policjant.
Funkcjonariusz został zapytany, czy przekazywał komuś pozyskane informacje? - Podałem dyżurnemu. Po przybyciu na miejsce zastępcy komendanta, przekazałem mu ustnie wszystkie informacje - odpowiedział.
Sędzia: Staje świadek Patryk O. lat 26, policjant. Patryk O.: Aktualnie pełnię służbę w Częstochowie. W stosunku do oskarżonej obcy. Sędzia: Czy pan wie, w jakiej sprawie jest pan świadkiem? Patryk O.: Wiem. Ul. Legionów 24 stycznia 2012. Mieliśmy zgłoszenie od dyżurnego, że na Legionów jest kobieta, której zabrano dziecko. Generalnie tyle mogę powiedzieć, co jestem pewien, bo jeśli chodzi o szczegóły to nie pamiętam. Sędzia: Widział pan w trakcie interwencji obecną tu kobietę? Patryk O.: Tak widziałem. Zastałem ją już opatrywaną w ambulansie. Rozpytywałem ją, co się stało. Kobieta oświadczyła, że idąc ul.Legionów została uderzona, straciła przytomność. Po ocknięciu się w wózku okazało się, że nie ma jej dziecka. Nie jestem w stanie w tej chwili ze stuprocentową pewnością powiedzieć, że została uderzona, czy mogło być tak, że się przewróciła i sama uderzyła. Jestem zmęczony po nocnej służbie i mam problemy z przypominaniem sobie takich szczegółów. Nic innego sobie nie przypominam. Sędzia: Dobrze, w takim razie odczytamy pana zeznania złożone na świeżo po zdarzeniu. Sędzia odczytuje fragmenty zeznań policjanta.
W miejscu dla świadków staje Patryk O., jeden z dwóch funkcjonariuszy, którzy pierwsi pojawili się 24 stycznia 2012 r. w miejscu, w którym napadnięta miała zostać Katarzyna W. Świadek nie ma zbyt wiele do powiedzenia. Podkreśla, że jest po nocnym dyżurze i wolałby, aby zostały odczytane jego wcześniejsze zeznania bo trudno mu się skupić. O. nie jest w stanie nawet z całą pewnością stwierdzić, czy Katarzyna W. miała mu powiedzieć, że "się uderzyła", czy, że "została uderzona". Sąd przystępuje zatem do doczytania protokołów z wcześniej skladanymi zeznaniami.
Sędzia: Tak pani zeznawała? Małgorzata G.: Tak, podtrzymuję. Sędzia: Panie mecenasie. Obrońca: Cela była monitorowana. To był pani pierwszy pobyt w takiej celi? Małgorzata G.: Tak. Kamera była jedna na celi, druga w toalecie, ale była wyłączona. Chcociaż raz była taka sytuacja, że oskarżona weszła do toalety i płakała i zaraz pojawiła się oddziałowa z pytaniem, co się dzieje, więc chyba działała. Obrońca: Czy ktoś z administracji powiedział pani, że będzie w monitorowanej celi? Małgorzata G.: Nie, nikt mi tego nie powiedział. Obrońca: A pozostałe osadzone wiedziały o tym? Małgorzata G.: Małgorzata S. też nie wiedziała. Obrońca: Wspomniała pani, że oskarżona płakała w celi. Kojarzy pani, dlaczego płakała w celi? Małgorzata G.: Nie kojarzę. Obrońca: Dziękuję. Sędzia: Dziękujemy za obecność. To wszystko. Do widzenia
Sędzia: Staje świadek Małgorzata G. Małgorzata G.: Lat 42, mechanik, w stosunku do oskarżonej obca. Wiem, w jakiej sprawie jestem świadkiem. Sedzia: Co pani wiadomo w tej sprawie? Małgorzata G.: Przez 7 dni przebywałam w jednej celi z oskarżoną. Sędzia: Czy zdobyła pani jakieś informacje o tym, co się stało. Małgorzata G.: Tak, opowiadała o tym, co się stało. Mówiła, że dziecko jej wypadło, nie mówiła szczegółowo o przebiegu wydarzeń, po prostu wspomniała o tym. Sędzia: O samym tym upadku coś mówiła? Małgorzata G.: Nie, nie. Tylko tyle, że wchodziła na stronę internetową i dowiadywała się, jak to wygląda, jak takie małe dziecko upadnie z wysokości. Z tego co mówiła, wchodziła na takie strony internetowe przed wypadkiem. Nie komentowala tego wcale. Sędzia: Czy mówiła coś jeszcze? Małgorzata G.: Nic więcej nie mówiła. Sęzia: Kiedy byłyście razem w areszcie? Małgorzata G.: To był jej pierwszy pobyt w areszcie. Trzecia osadzona na celi miała swój prywatny telewizor, także wiedziałyśmy, co się dzieje aktualnie. Sędzia: Jak reagowała oskarżona na te doniesienia? Małgorzata G.: Pytałyśmy się, czy nie przeszkadza jej, kiedy telewizor gra, ale mówiła, że jej to nie przeszkadza i spokojnie może patrzeć. Sędzia: Czy coś jeszcze pani wie w tej sprawie? Małgorzata G.: Raczej ta druga osoba z nią rozmawiała, ja nie. Raz pisała list do męża i bardziej się martwiła o to, żeby jego zobaczyć, niż Madzię. Raczej nie komentowałam tego przy oskarżonej. Wydaje mi się, że zrobiła to… Sędzia: Nie, nie, tu interesują nas fakty. Czy jeszcze dowiedziała się pani czegoś o tej sprawie? Małgorzata G.: Nie, niczego więcej się nie dowiedziałam. Sędzia: Jak wyglądały stosunki między Katarzyną W. a Małgorzatą S.? Małgorzata G.: Poprawnie, żadnych niesnasek nie było. Sędzia: Czy jeszcze coś sobie pani przypomina? Małgorzata G.: Raczej nie. Sędzia: Odczytamy protokół z pani zeznań z postępowania przygotowawczego. (...)
Małgorzata G. to kobieta, która przez siedem dniu przebywała w jednej celi z Katarzyną W., kiedy ta trafiła po raz pierwszy do aresztu. - Ona opowiadała o dniu, kiedy to się stało, czyli kiedy dziecko wypadło jej z rąk. Ale szczegółowo nie mówiła o przebiegu wydarzeń - jaka była ich kolejność, jak do tego doszło - zaczyna świadek.
Jedną z rzeczy, o których oskarżona miała opowiadać G. było to, że "wchodziła na strony internetowe, żeby zobaczyć, co dzieje się z dzieckiem po upadku" z wysokości. Co istotne, świadek twierdzi, że W. przyznawała, iż robiła to wtedy, kiedy mała Magda jeszcze żyła. - Nie komentowała skąd takie zainteresowanie tym, co się dzieje, kiedy dziecko upada z wysokości - odpowiada świadek na pytanie, czy oskarżona mówiła dlaczego odwiedzała takie strony.
Pytana o zachowanie Katarzyny W. w areszcie Małgorzata G. - jeszcze w czasie śledztwa - mówiła, że było ono "dziwne i bez emocji". Przed sądem potwierdziła, że takie zeznania złożyła i je podtrzymała. Dodała także, że pytała razem z innymi osadzonymi, czy Katarzynie W. przeszkadza włączony telewizor i relacje dziennikarskie na temat śmierci Magdy. - Powiedziała, że jej to nie przeszkadza i spokojnie może patrzeć. (...) Kiedyś pisała też list do męża i bardziej się martwiła o to, żeby zobaczyć jego a nie Madzię. Po odczytaniu krótkiego protokołu z wcześniejszymi zeznaniami G. sąd oddaje głos stronom. Prokurator nie ma pytań. Obrońca tym razem również szybko kończy zadawanie swoich.
Sędzia: Czy takiej treści składał pan zeznania? Sławomir C.: Tak, podtrzymuję. Sędzia: W opowieści o wyjściu z domu Katarzyny, po scysji z pana żoną podał pan, że wróciła po 3, 4 dniach. Sławomir C.: Nie, nie, po 3, 4 dniach ona odezwała się po raz pierwszy od momentu wyjścia, chciała zobaczyć Magdę. Oni już później wyprowadzili się na ul. Floriańską, fizycznie do nas nie wróciła już nigdy. Sędzia: W kolejnej karcie przesłuchań mówił pan o naprawie pieca, poprosił o to pana Bartek… Sławomir C.: Tak, ale to było jeszcze w czasie remontu, latem 2011 roku. Oni tam razem z bratem naprawiali sobie. Ta sytuacja na pewno zdarzyła się wcześniej. Później tylko z Bartkiem rozmawiałem o tym, że w piecu źle się pali, nic o naprawie. Bartek sam później mówił, że szukał w internecie stron z informacjami o zaczadzeniu i ryzyku z nim związanym. Sędzia: Panie prokuratorze. Prokurator: Co to znaczy, że źle się pali? Sławomir C.: Źle się pali, czyli źle się w nich rozpala, a nie, że się kopcą, bądź wydzielają czad. U nas w domu też jest tak często, że dym się wydobywa wewnątrz pomieszczenia. Taka sytuacja trwa jakieś 2, 3 minuty przy rozpalaniu. Do mieszkania wydziela się minimalna ilość dymu. Prokurator: Czy jest możliwe zadymienie całkowite pomieszczenia? Sławomir C.: Nie przypominam sobie takiej sytuacji. Choć raz rozszczelnił się kafel, ale to szybko można wyłapać. Obrońca zgłasza sprzeciw, który sąd uznał za zasadny. Sędzia: Czy przypomina pan sobie jakąś sytuację niebezpieczną, nietypową z tymi piecami na Floriańskiej? Sławomir C.: Nie przypominam sobie. Syn, z tego co wiem, pozaklejał (...) te szczeliny w piecu i naprawili drzwiczki. Oni to zrobili wtedy, jak robiłem jej łazienkę, a to było jeszcze przed narodzinami Magdaleny. Prokurator: Jak pan mieszkał z Bartkiem, to pan się zajmował piecami? Sławomir C.: Bartek wiedział, że mam praktykę w paleniu w piecu i dlatego się do mnie zgłosił. Nie wiem, czy zna kogoś innego, kto mógłby mu pomóc w tej materii. Prokurator: Kiedy ostatni raz, przed dniem babci i dziadka, widział się pan z Bartkiem? Sławomir C.: 21 stycznia. Widzieliśmy się z nimi od 21 do 24 stycznia codziennie. Nie mówili nic o piecach, nie skarżyli się na nie. Prokurator: Dziękuję. Sędzia: Panie mecenasie. Obrońca: Czy pamięta pan to spotkanie z Bartłomiejem 21 stycznia? Sławomir C.: Nie pamiętam. Dokładnie pamiętam tylko dzień babci i dziadka na ul.Sieleckiej. Obrońca: Skąd pan pamięta, że nie mówili nic o piecach? Sławoimir C.: Nie pamiętam, żeby się skarżyli na piece. Na pewno bym pamiętał, gdyby mówił coś o piecach, to są poważne sprawy i na pewno bym zareagował. Obrońca: Jak często bywał pan w mieszkaniu na Floriańskiej w styczniu 2012 roku? Sławoimir C.: Raz na tzw. parapetówie, raz byłem podłączyć butlę gazową. Byłem tam kilka razy, częściej bywali u nas oni. Obrońca: Czy pan wie, w jaki sposób było ogrzewane mieszkanie na Floriańskiej? Sławomir C.: Z tego co wiem, tak. Dałem im też piecyk elektryczny, ale nie pamiętam teraz kiedy to było. Z tego co pamiętam mówili, że piece nie są wystarczające do nagrzania domu. Obrońca: Czy pan kojarzy, aby w futrynie w którymś z pokoi był zainstalowany drążek do ćwiczeń? Sławomir C.: Nie pamiętam. Obrońca: Chciałem wrócić do 24 stycznia. Na miejscu wykonał pan dwa telefony. Do kolegi, który pracuje w firmie ochroniarskiej. Widział się pan z nim tego dnia? Sławomir C.: Tak. Przyjechał na miejsce. Przekazałem mu wtedy informacje, że ktoś porwał Magdę. Chłopaki rozglądali się za dzieckiem, szukali go. Obrońca: A ten drugi telefon? Sławomir C.: Zadzwoniłem do komendanta Nowaka z komisariatu w Sosnowcu. Poprosiłem o pomoc, że porwali Magdę. On wtedy miał dyżur i tak by tam przyjechał. Jego już ktoś wcześniej poinformował o porwaniu, bo już był w drodze. Obrońca: Czy później na miejscu zdarzenia rozmawiał pan z nim lub policjantami innymi? Sławomir C.: Rozmawiałem z policjantami na miejscu. Chodziliśmy, szukaliśmy, sprawdzaliśmy monitoringi. Dzwoniłem na jego numer prywatny, bo to rodzina żony. Obrońca: Chciałem zapytać o relacje między panem a Katarzyną W. Jakby je pan określił? Sławomir C.: Ciężko powiedzieć. Z synową nie wchodziliśmy sobie w drogę. Tolerowaliśmy się, nie robiliśmy sobie ani na złość, życzliwie podchodziliśmy do siebie. Nie była to przyjaźń, bo znaliśmy się krótko. Obrońca: W jaki sposób pana syn i synowa przewozili Magdę samochodem? Sławomir C.: Nie wiem. Pamiętam, jak ja sam to robiłem. (…) Sędzia: Dziękuję jest pan wolny.
Teraz kolej na Małgorzatę G., koleżankę z celi Katarzyny W.
- A jak określiłby pan swoje relacje z Katarzyną W.? - Ciężko powiedzieć. Ja i synowa nie wchodziliśmy sobie w drogę - odpowiada Sławomir C. - To zabrzmiało dosyć groźnie, czy to były złe realcje? - dopytuje obrońca. - Nie, dlaczego? Tolerowaliśmy się, nie było przyjaźni, ale to też dlatego, że to był krótki okres czasu - tłumaczy świadek. Mec. Ludwiczek kończy zadawanie pytań. Świadek zostaje zwolniony.
Świadek dodaje też, że "nie pamięta by w dniu 21 stycznia małżeństwo W. skarżyło się na działanie pieców". Obrońca oskarżonej pyta o to, jak często w mieszkaniu na ul. Floriańskiej bywał Sławomir C. Niezbyt często - od momentu ich przeprowadzki "dwa, może trzy razy". Mec. Ludwiczek dopytuje też, czy Katarzyna W. i Bartłomiej W. skarżyli się, że piece nie zapewniają im wystarczającego ciepła. Świadek potwierdza, choć dodaje, że mogło być to uzależnione od wielu czynników - na przykład od rodzaju drewna. To wyraźne nawiązanie do koca, który małżeństwo W. - jak zeznawali świadkowie - zawieszało czasami na framudze drzwi by zwiększyć temparaturę w pomieszczeniu. Sławomir C. nie pamięta jednak, czy w mieszkaniu był w ogóle drążek, który mógł być do tego wykorzystywany.
Sąd zakończył odczytywanie protokołów. Prokurator chce doprecyzować tylko jedną kwestię związaną z piecami w mieszkaniu małżeństwa W. Pyta, czy mówiąc o tym, że "źle się w nich pali" Bartłomiej miał na myśli to, iż nie najlepiej się rozpalają, czy to, że "kopcą, wydzielają czad". - To, że źle się rozpalają - odpowiada świadek. Prok. Grześkowiak zadaje kolejne pytania w tym wątku - coraz bardziej szczegółowe: o to, czy to normalne, że piec wydziela minimalną ilość dymu do środka pomieszczenia, czy kiedykolwiek spotkał się z sytuacją, że zadymiony był cały pokój, jak się rozpala w takim piecu. W końcu obrońca oskarżonej zgłasza sprzeciw i pyta, "czy przesłuchujemy świadka w charakterze biegłego od rozpalania w piecu?" i co mają piece w jego mieszkaniu do piecy w mieskzaniu małżeństwa W.? - Tu wydaje mi się, że sprzeciw pana mecenasa jest słuszny - wskazuje sędzia. Prokurator przestaje dociekać.
Sędzia: Czy pana córki bywały w mieszkaniu Bartka i Kasi w okresie bezpośrednio poprzedzającym zdarzenia? Sławomir C.: Na pewno jeden weekend w listopadzie. W okresie bezpośrednio - nie, na pewno nie. Sędzia: Czy pan kiedykolwiek korzystał z komputera, który tam u nich był? Sławoimr C.: Nie. Sędzia: Czy tam, w tym mieszkaniu, były jakieś problemy z piecami, instalacją? Sławomir C.: Z tego, co widziałem to przegląd piecy był, wszystkie instalacje były sprawne. Słyszałem jedynie, że sąsiedzi z dołu mieli problemy z piecem, nie chciało im się w nim palić. Sędzia: Czy kiedykolwiek rozmawiał pan z synem lub Kasią o tych piecach? Sławomir C.: My też mamy takie piece w mieszkaniu, więc nieraz jest trudno je rozpalić. Syn wspominał o tym, ale nigdy, ani syn, ani synowa nie uskarżali się na ryzyko zaczadzenia. Sędzia: Czy jeszcze sobie pan coś przypomina, coś, co mogłoby pomóc w rozwiązaniu tej sprawy? Sławomir C.: Nie. Sędzia: Odczytam więc fragmenty pana zeznań z postępowania przygotowawczego.
Sędzia: Staje świadek Sławomir C. Sławomir C.: Lat 44, z zawodu murarz, mieszka w Sosnowcu. W stosunku do oskarżonej - teść. Sędzia: Jako osobie najbliższej przysługuje panu prawo do odmowy zeznań. Będzie pan zeznawał? Sławomir C.: Tak. Sędzia: Przysługuje panu prawo do uchylenia się od pytań lub wyłączenia jawności pana zeznań. Składał pan taki wniosek? Sławomir C.: Nie. Sędzia: Co panu wiadomo w tej sprawie? Zacznijmy od dnia 24 stycznia 2012 roku, co wtedy robiliście, co robił syn? Sławomir C.: Tego dnia, w związku z tym, że w styczniu mam mniej pracy, byłem w domu ok. 12, 13. Ok. 15, 16 grałem na konsoli. Potem przyszedł Bartek, ale nie wiem, która to mogła być. Chciał klucze od piwnicy, żeby wziąć drzewo. Potem wrócił, porozmawialiśmy. Ja zaproponowałem, że go odwiozę, ale chciał iść sam. Zacząłem oglądać telewizję, nie puścili tego odcinka serialu, na jaki czekałem, więc wyłączyłem telewizor. Po paru minutach dowiedziałem się, że Magdę porwano. Szybko się pozbieraliśmy i pojechaliśmy na miejsce. Tam była już kartka, byli ludzie. Pamiętam z miejsca zdarzenia tylko rozmowę z żoną. Ona poszła do karetki, ja wykonałem dwa telefony – do zastępcy komendanta w Sosnowcu i do kolegi, który jest właścicielem firmy ochroniarskiej w Sosnowcu z prośbą o pomoc w poszukiwaniach. Nie rozmawiałem ani z synem, ani Katarzyną tam na miejscu. Mogliśmy zamienić parę słów, ale nie pamiętam. Sędzia: Co dalej? Sławomir C.: To był jeden wielki chaos, nie wiedzieliśmy, co robić, nie mogliśmy sobie miejsca znaleźć. Ktoś przyjeżdżał cały czas, dom był pełen ludzi. Wtedy też poznaliśmy pana Rutkowskiego. On rozmawiał ze wszystkimi, jego praca polegała głównie na tym, aby rozmawiać z ludźmi, którzy dzwonili na numer podany na plakatach z Magdą. Zapamiętałem dobrze dzień badań wariograficznych i dzień później. Sędzia: To proszę opowiedzieć. Sławomir C.: Wraz z Krzysztofem R. i żoną doszliśmy do wniosku, że badanie wariografem rozwieje wszelkie wątpliwości. Oskarżona wróciła z tych badań, trzęsła się jak galareta, żona zrobiła jej herbatę, a ona jak gdyby nigdy nic posłodziła herbatę. Postanowiłem zadzwonić z tym do Krzysztofa Rutkowskiego, który obiecał, że coś wymyśli. Wieczorem zrobił tą prowokację w hotelu Trojak. On tam powiedział, że niby ma świadków, którzy widzieli jak sama się położyła na ziemi. Nie pamiętam dokładnie, ile tam siedzieli, po czym wyszliśmy do innego pokoju- tam, gdzie był Bartek. Wtedy już wiedzieliśmy, że ma coś z tym wspólnego, ale nie wiedzieliśmy, co. Żyliśmy trochę nadzieją, że dziecko żyje. Wrócliliśmy późno do domu i nie pamiętam, czy z telefonu, czy z telewizji dowiedzieliśmy się, że Madzia nie żyje. Na drugi dzień po zaginięciu żyliśmy nadzieją, że może sprzedała dziecko. Ja z Katarzyna W. nie rozmawiałem o zderzeniach z 24 stycznia. Ja do dziś na ten temat nie rozmawiam, ani z synem, ani z nikim. Jak słyszę Madzia, to albo zmieniam temat albo wychodzę.
Sławomir C. przyznaje, że nawet po ujawnieniu nagrania, na którym Katarzyna W. przyznała się do upuszczenia dziecka, miał jeszcze nadzieję, iż dziecko żyje. Jak tłumaczy, pozostała ona dlatego, bo synowa nie wskazała ciała dziewczynki. Na pytanie sędziego Chmielnickiego, czy rozmawiał z oskarżoną na temat tego, co działo się 24 stycznia, świadek odpowiada, że nie. - Ja do dzisiaj staram się nie rozmawiać na ten temat - ani z synem, ani z nikim. Kiedy pada slowo "Madzia" zmieniam temat, albo wychodzę - mówi Sławomir C. Świadek zawiesza głos i ociera twarz. Pytania sędziego dotyczą na razie tych zamych zagadnień, które interesowały go na początku przesłuchania Beaty C. Przewodniczący składu sedziowskiego chce wiedzieć, czy świadek korzystał z laptopa znajdującego się w mieszkaniu małżeństwa W. i jaki był stan instalacji grzewczej w tamtym lokalu. Na pierwsze pytanie C. odpowiada przecząco, o instalacji mówi niewiele, ale przyznaje, że "z tego, co widział to przegląd piecy był a wszystkie instalacje były sprawne". - Raz słyszałem tylko, że sąsiedzi z dołu mieli problemy. (...) Syn wspominał, że im się źle rozpala, ale ani on ani synowa nie mówili nic o swoich obawach dotyczących zaczadzenia - odpowiada świadek na kolejne pytanie.
Podczas jednej z pierwszych rozmów z prokuratorem Sławomir C. stwierdza, że "podejście" Katarzyny W. do dziecka było po porodzie "takie luźne". Podczas kolejnej wyjaśnia, że próbowali jakoś z żoną tłumaczyć sobie zachowanie synowej. - Ona chciała mieć Bartka a nie dziecko - ocenia. Sąd postanawia odczytać fragmenty jego wcześniejszych zeznań. Sławomir C. siada na ławce, obok dziennikarzy.
O późniejszych wydarzeniach świadek mówi, że "to był jeden wielki chaos". - Nie mogliśmy sobie znaleźć miejsca, nie wiedzieliśmy, co mamy robić. Cały czas dom był pełen ludzi, każdy chciał pomóc - opowiada. Sędzia dopytuje o relacje rodziny z Krzysztofem Rutkowskim i jego pracy w tamtym czasie. - Zapamiętałem dokładnie dzień badań wariograficznych i dzień późniejszy. Rozmawialiśmy z panem Krzyśkiem i żoną o tym, że dobrze byłoby, gdyby poddali (Bartłomieja i Katarzynę - red.) badaniu. Rozwiałoby to wątpliwości, niejasności - tłumaczy. Teść oskarżonej wraca też do opisywanej już dzisiaj przez jego żonę sytuacji po powrocie Katarzyny W. z badania, do którego ostatecznie nie doszło, bo oskarżona miała być zbyt roztrzęsiona. - Żona zrobiła jej herbatę, a ona posłodziła ją, jak gdyby nigdy nic. Ja tego nie wytrzymałem i wyszedłem wtedy z kuchni - mówi.
O tym, że mała Magda "została porwana" Sławomir C. dowiedział się, gdy wrócił z piwnicy, do której zszedł po drzewo. - Tak, jak stałem, od razu wyszliśmy. Ja trzy lata nie paliłem, ale wtedy nie wytrzymałem i jak przyjechaliśmy na miejsce to poszedłem po papierosy. (...) Chodziłem w koło, żona poszła do karetki. Wykonałem jeszcze dwa telefony - do zastępcy komendanta (policji - red.) z Sosnowca, drugi do kolegi, który jest kierownikiem w firmie ochroniarskiej - relacjonuje przebieg wydarzeń z 24 stycznia Sławomir C.
Sławomir C., jako osoba najbliższa oskarżonej, również może odmówić skladania zeznań. Ale nie korzysta z tego prawa. Nie chce też wyłączenia jawności przesłuchania. Podobnie jak Beata C. prosi, by sędzia od razu zaczął mu zadawać konkretne pytania.
Przerwa zakończyła się. W miejscu dla świadków staje Sławomir C. - mąż Beaty C., ojczym Bartłomieja W.
Świadek zakończył. Sąd ogłosił 15 minut przerwy
Obrońca: W jakich okolicznościach Katarzyna pokazała pani te filmiki z Magdą? Beata C.: Jeżeli chodzi o ten moment, gdy pokazywała te filmiki z Magdą, to było to podczas wizyty u nas. Nie wiem, czy włączyła te filmy przypadkowo, czy też nie. Obrońca: Jak Katarzyna zachowywała się w stosunku do nowonarodzonego dziecka? Beata C.: Ten pierwszy moment mną wstrząsnął. Po trzeciej dobie już chciała się wypisać, ja z Bartkiem staraliśmy się jej to wyperswadować. Na drugi dzień wyszła ze szpitala na własną prośbę. Mieliśmy odwiedzić w szpitalu Magdalenę, która walczyła o życie, a ona powiedziała, że nie da rady, bo bardzo boli ją brzuch. Była co prawda po ciężkim zabiegu, ale mimo wszystko. Kasia po porodzie długo źle się czuła, rana się nie goiła, zostały nieściągnięte nici, szwy. Nie wiem też, czy miała anemię po porodzie. Obrońca: Jak wyglądał ten 2-tygodniowy okres czasu, gdy zostawiła Magdę? Beata C.: Ona wtedy miała kontakt tylko z Bartkiem. Spotykali się w mieszkaniu, które remontowali. Obrońca: Czy kiedykolwiek pojawiły się wątpliwości odnośnie ojcostwa Bartka? Beata C.: Pojawiły się wtedy, gdy lekarz stwierdził, że ciąża jest dwa tygodnie starsza niż podawali młodzi. To była krótka rozmowa z Bartkiem, delikatna, Kasia nic nie wiedziała o tym. Syn się oburzył i powiedział, że jest pewny. Widocznie powiedział to Kasi, bo ona w kłótni wykrzyczała mi to w twarz. Obrońca: W jakich okolicznościach doszło do zbadania ojcostwa? Beata C.: Nie wiem. To była inicjatywa Krzysztofa Rutkowskiego. Obrońca: Dziękuję. Sędzia: Zarządzam przerwę 15 minut.
Teściowa oskarżonej, odpowiadając na kolejne pytania obrońcy, mówi, że "pierwszy okres" po urodzeniu Magdy - w kontekście zachowania Katarzyny W. - "bardzo nią wstrząsnął". - Po pierwsze, to że chciała opuścić szpital już w trzeciej dobie po porodzie. Odradzaliśmy jej to. Rozmawiałam z nią telefonicznie, powiedziała że to przemyśli, ale niczego nie obiecuje. Na drugi dzień wyszła na własną prośbę - przypomina sobie świadek. Beata C. początkowo myślała, że dążenie do wyjścia ze szpitala jest powodowane chęcią szybkiego zobaczenia dziecka, które zostało przewiezione do innego szpitala. Ale kiedy - już po powrocie Katarzyny W. do domu - zaproponowała z mężem, żeby wybrała się z nimi do dziecka "ona na nią popatrzyła i powiedziała: "Mamo, chyba nie pojadę bo brzuch mnie boli" (chodziło o ranę po cesarskim cięciu - red.). - Zdziwiło i nawet zabolało mnie to, bo dziecko walczyło o życie, a ona nawet nie chciała go zobaczyć. Ale starałam się to sobie wytłumaczyć, że jeszcze nie ma tego instynktu - powtarza Beata C. Sędzia zadaje pytanie, w którym zawiera tezę, że Katarzyna W. rzeczywiście była po skomplikowanym zabiegu. - Tak, oczywiście. (...) Dlatego chciałam, żeby została jeszcze w szpitalu - stwierdza świadek. Ostatnie zagadnienie, które porusza obrońca dotyczy tego, czy kiedykolwiek świadek miała wątpliwości, czy Bartek, aby na pewno jest ojcem Magdy. - Tak. One się pojawiły wtedy, kiedy ginkolog mówił, że ciąża jest o dwa tygodnie starsza, niż twierdzili młodzi. A to wskazywałoby, że zaszłaby w ciążę za pierwszym razem. To była ta jedna mała wątpliwość. Nigdy nie rozmawiałam na ten temat z Kasią, a raz z Bartkiem i też bardzo deliktanie. On się wtedy oburzył i musiał jej to powiedzieć później, bo wykrzyczała mi to w twarz podczas kłótni, po której zniknęła na dwa tygodnie. Ja jej nigdy tego nie dałam odczuć - odpowiada Beata C.
Mec. Ludwiczka interesuje nawet budżet domowy małżeństwa W. Jak wyglądał, czy ciężko było związać koniec z końcem? - Wiem, że wystarczało im pieniążków, ale było ciężko i nie mogli sobie pozwolić na jakieś wyskoki. Do czasu kiedy nie dostali dotacji do czynszu za mieszkanie, to jego połowę płaciliśmy my, a drugą - z tego, co wiem - mama Kasi - charakteryzuje sytuację materialną małżeństwa W. Beata C.
Katarzyna W. cały czas słucha pytań swojego obrońcy i odpowiedzi teściowej z wzrokiem wbitym w podłogę. Beata C. mówi między innymi o przebiegu ciąży oskarżonej. Szerzej rozwiaj wątek tego, że nie rozumiała jak to możliwe, że nie chciała ona w jej trakcie zrezygnować z palenia papierosów. - Przekonała nawet Bartka, że rozmawiała z panią ginekolog i ona powiedziała jej, że palenie do siedmiu papierosów dziennie nie szkodzi dziecku. Nie rozumiałam tego, są przecież jakieś priorytety - mowi świadek. Przypomina też sytuację tuż po porodzie, kiedy przyszła do niej położna - myśląc, że C. jest matką Katarzyny W. - i powiedziała jej: "Och te młode mamy, nic tylko wziąć i lać po dupsku. Jak można tyle palić, żeby łożysko było czarne?". - Stąd Madzia miała kłopoty z oddychaniem. Wiem, że tuż po porodzie miała wstrzymany oddech i była reanimowana. Później jej stan się ustabilizował, ale ok. 4 w nocy została przewieziona na oddział intensywnej terapii (...) i walczyła tam o życie przez dwa tygodnie - relacjonuje.
Sędzia: Czy tak pani zeznawała? Beata C.: Tak zeznawałam. Sędzia: Panie prokuratorze. Prokurator: Gdyby pani raz jeszcze mogła powtórzyć fragment pani zeznań dotyczących rękawiczek. Beata C.: Te rękawiczki przywiózł pracownik Krzysztofa Rutkowskiego, zostawiła je w hotelu Trojak. Ona chodziła w tych rękawiczkach, były brązowe, używane. Widziałam je wielokrotnie u Kasi, chodziła w nich. Prokurator: Dziękuję. Sędzia: Panie mecenasie. Obrońca: Mówiła pani, że dzielnica, w której mieszkała Kasia i pani syn była niespokojna. Dlaczego? Beata C.: Było tam dużo ludzi nadużywających alkoholu. Wydaje mi się, że my- starsi mieliśmy więcej obaw wobec tego niż oni. Z tego właśnie względu chcieliśmy, żeby nie szli pieszo w drodze powrotnej podczas spotkania na dzień babci i dziadka. Obrońca: Czy podczas tego spotkania na dzień dziadka ktoś proponował im podwiezienie? Beata C.: Nie pamiętam. Obrońca: W jaki sposób przewozili Magdę w aucie? Beata C.: Mieli fotelik. Obrońca: Zawsze tak? Beata C.: Wydaje mi się, że tak. Chociaż raz była taka sytuacja, że jechała u Kasi na kolanach i w gondoli. Obrońca: Jaki czas minął od telefonu z informacją o porwaniu do tego, jak dotarliście z mężem na miejsce? Beata C.: Wydaje mi się, że nie długo. Może 15 minut, mieszkamy blisko. Obrońca: Opisywała pani, że zastała synową w karetce. Czy wtedy kontaktowaliście się z innymi osobami o tym, co się stało? Beata C.: W pierwszym momencie byliśmy tam sami. Wiem, że mąż próbował od razu dzwonić do kolegi z firmy ochroniarskiej, żeby zwrócili uwagę na ewentualnego mężczyznę z dzieckiem. Przez chwilę rozmawiałam z Marcinem - bratem Kasi. Zdziwił się, że Kasia nie chciała, kiedy on zaproponował jej, że po nią wyjdzie. Obrońca: Wspomniała pani, że unikała rozmów o porwaniu z Kasią. Czy ona inicjowała sama takie rozmowy? Beata C.: Kasia nie zaczynała sama takich rozmów. Wersję zdarzeń usłyszałam na pierwszej konferencji prasowej. Obrońca: Kto był inicjatorem konferencji? Beata C.: Krzysztof Rutkowski. Kasia nie była z tego powodu zadowolona. Obrońca: Jakby pani określiła swoje relacje z Katarzyną? Beata C.: Trudna relacja. Ona być może nie rozumiała pewnych moich metod postępowania. Nigdy jednak nie powiedziałyśmy sobie tego w oczy. Kiedy dowiedziałam się o ciąży, przytuliłam ją, powiedziałam, że jakoś to będzie, wiedziałam jak to jest. Rozumiałam jak kobieta. Tak została przyjęta w tym domu, jak córka, nie jak synowa. Chciałam, żeby się uczyła, żeby była niezależna w przyszłości. Chciałam być jej przyjaciółką, ale ona tego nie potrzebowała. Obrońca: Nie potrzebowała? Z czego pani tak wnioskuje? Beata C.: Separowała się, milczała. Chcieliśmy, żeby była z nami, wiedziałam, jak się może czuć dziewczyna mieszkająca u teściowej. Obrońca: Separowała się? Beata C.: Wolała siedzieć sama w pokoju, czytała. Wyglądała tak, jakby nie miała potrzeby obcowania z nami.
- Czy Kasia inicjowała rozmowy o porwaniu dziecka? - pyta adwokat oskarżonej. - Nie. Ja usłyszałam wersję tamtych wydarzeń podczas pierwszej konferencji prasowej - odpowiada Beata C. Mec. Ludwiczka interesują też - już tradycyjnie - relacje Katarzyny W. z Krzysztofem Rutkowskim i jego sugestie dotyczące właśnie częstszego kontaktu z mediami. - Było widać, że ona jest niezadowolona, że nie chce brać w tym udziału - przyznaje świadek. Swoją relację z oskarżoną określa jako "trudną". - Nie wiem, czy ona nie rozumiała mojego postępowania, czy odbierała je inaczej, niż miała to w zamiarze. Ale nigdy nie powiedzieliśmy sobie tego prosto w oczy - opisuje Beata C. Dalej zapewnia jednak, że ona sama wielokrotnie podejmowała próby zbliżenia się do synowej. Bezskuteczne. Przytacza też sytuację ze szpitala, kiedy Katarzyna W. rodziła córkę. - Powiedziałam jej wtedy: "Córciu nie martw się, jakoś to będzie. Będzie dobrze. Nie wy pierwsi, nie ostatni. Świadek zaznacza, że nigdy nie chciała by jej relacja z Katarzyną W. była relacją teściowa-synowa. - Ja sama urodziłam Bartka, kiedy miałam 19 lat i wiedziałam jak jest wtedy ciężko. Rozumiałam ją jako kobieta. Dlatego chciałam żeby Kasia się uczyła... Żeby w przyszłości mogła być niezależna od jakiegokolwiek faceta. Ja przyjęłam ją jak córkę, nie jak synową. Chciałam być jej przyjaciółką, a nie teściową. Ale ona tego nie potrzebowała - powtarza świadek, choć przyznaje, że nie było to wyrażane wprost, a pośrednio - poprzez izolowania się. - Chciałam jej stworzyć ciepły dom, żeby czuła się bezpiecznie. Bo wiem jak to jest mieszkać z teściową - mówi po raz kolejny Beata C.
Obrońca: Czy opowiadała pani o swoich problemach z dzieciństwa, domu rodzinnego? Beata C.: Nie, nigdy nie było takiej więzi. Kasia od razu uciekała od tematu. Nawet jak zostawałyśmy w domu same nie rozmawiałyśmy. Obrońca: Z akt wynika, że Kasia dziwnie reagowała na sytuacje konfliktowe. Tak było? Beata C.: Jak jakieś sytuacje były dla niej trudne, ona uciekała, albo słownie, albo fizycznie opuszczała wszystkich. Obrońca: Czy ona próbowała się jakoś bronić? Beata C.: W sytuacjach, gdy nie mogła wyjść, zachowywała się tak, jak na filmie: zatykała sobie oczy i uszy, żeby nas nie widzieć i nie słyszeć. Obrońca: Czy pojawiał się u niej płacz? Beata C.: Przed 24 stycznia nie widziałam nigdy jej płaczącej. Obrońca: Chciałem nawiązać do tego ubezpieczenia… o jakiego rodzaju formalności do załatwienia chodziło? Beata C.: Chodziło głównie o wyrobienie karty NFZ. Tak, aby Magda mogła korzystać z lekarzy. Chodziło też o ubezpieczenie z PZU. Obrońca: A propos wątku ciąży. Wiemy, że to nie była wzorcowa ciąża. Proszę opowiedzieć o przebiegu. Beata C.: Kasia źle znosiła ciążę, wiem to od lekarza. Miała anemię. Jedyne, co mnie uderzyło, że ona paliła dużo papierosów w ciąży. Przekonała też Bartka do tego, że to nie szkodzi, że do 7 papierosów dziennie nie szkodzi dziecku. To się odbiło na porodzie, bo znam panią doktor, która przyjmowała poród. Opowiadała mi, że łożysko było czarne. Madzia miała przez to kłopoty z oddychaniem. Miała wstrzymany oddech, była reanimowana, spędziła dwa tygodnie na OIOMie. Zachłysnęła się też prawdopodobnie wodami płodowymi, ale to wiem od Kasi lub Bartka. Obrońca: Pani informację o ciąży przyjęła ciepło. Jak zachowywała się Katarzyna? Beata C.: Nie wyrażała tego. My z mężem zaproponowaliśmy pomoc i materialną, i mentalną. Sama jej tłumaczyłam wielokrotnie, że ma prawo być zła, zmęczona, tak po prostu jest. Obrońca: Czy ze strony Kasi były jakieś narzekania odnośnie opieki nad dzieckiem? Beata C.: Nie skarżyła się wprost, ale widać było, że jest tą opieką zmęczona. Obrońca: Czy pamięta pani, żeby Bartek i Kasia chwalili się, że Magda prostuje plecki? Beata C.: Nie pamiętam. Obrońca: Jak wyglądała sytuacja materialna Kasi i Bartka? Beata C.: Było ciężko. Żyli z jednej pensji - Bartek zarabiał najniższą krajową. My płaciliśmy połowę czynszu, drugie pół mama Kasi. Obrońca: Czy uskarżali się na tą sytuację materialną? Beata C.: Nigdy. Syn się śmiał z tego. Kasia nigdy nie zagadywała, nie była stosunku do mnie wylewna.
Zakończyło się odczytywanie protokołów z wcześniejszymi zeznaniami świadka Teraz inicjatywę mają strony. Prokurator Zbigniew Grześkowiak pyta tylko o rękawiczki, które zdaniem świadka miały należeć do oskarżonej, a - już po tym, jak Katarzyna W. przyznała się do upuszczenia córki - przywiózł je do domu jeden z pracowników Krzysztofa Rutkowskiego. Oskarżyciel chce wiedzieć, jak one wyglądały i czy Beata C. coś z nimi robiła - na przykład prała. - Nie. Schowałam je do szuflady - odpowiedziała. Obrońca Arkadiusz Ludwiczek mówi, że nie potrzebuje przerwy i przystępuje do zadania swoich pytań. Pierwsze dotyczą tego, co świadek miał na myśli mówiąc, że dzielnica, w której mieszkali W. była niebezpieczna.
Beata C. tłumaczy, że w tamtej okolicy mieszkało sporo ludzi nadużywających alkoholu. Mecenas pyta też o to, ile czasu zajęło małżeństwu C. dotarcie na miejsce rzekomego porwania małej Magdy (24 stycznia - red.) od momentu odebrania telefonu. - Wydaje mi się, że to było dość szybko. Nie wiem - 10 może 15 minut. Mieszkamy niedaleko - odpowiada świadek.
Sędzia: Mówi pani tutaj tak: "zastanawiałam się, dlaczego Kasia, skoro nie chciała dziecka, nie usunęła ciąży. W ciąży była w centrum uwagi, wszyscy się o nią troszczyli. Po porodzie, cała uwaga, zainteresowanie skierowała się w stronę Madzi i ona to przeżywała”. Beata C.: Jeżeli chodzi o to stwierdzenie, to chcę zaznaczyć, że to nie jest moja wiedza, z rozmów z Katarzyną W., czy kimś innym, że ona nie chciała dziecka. Prawdopodobnie dowiedziałam się tego z mediów i stąd takie stwierdzenie w protokole. Sędzia: A czy przeżywała faktycznie Katarzyna to, że po porodzie nie była już w centrum uwagi? Beata C.: Z tego co pamiętam to Kasia mówiła, że wszyscy tylko nad Magdą się zastanawiamy, natomiast nawet jej mama nie pyta o jej samopoczucie tylko Magdy. To samo powiedział syn, że wszyscy pytamy, jak czuje Magda, a nikt nie pyta o to, jak czuje się Kasia i jest jej przykro z tego powodu. Sędzia: Dobrze. Teraz odczytam ostatni protokół i przejdziemy do zadawania pytań.
S1: zanim przejdziemy dalej.. czy podtrzymuje pani zeznania? B.C: tak. S1: co to było za ubezpieczenie córki, które miał załatwić syn? B.C: to było ubezpieczenie PZU, Bartek był zatrudniony i miał taką możliwość. S1: to było jakieś ubezpieczone grupowe? B.C: tak, chyba tak. Ale nie mam pewności. Nie wiem też jakie ryryka obejmowało to ubezpieczenie. Kasia nalegała na przyspieszenie wyrobienia tego ubezpieczenia. S1: rozumiem, proszę usiąść, odczytam dwie ostatnie karty z postępowania przygotowawczego.
Sędzia odczytuje fragmenty zeznań z postępowania przygotowawczego. (...) Czy podtrzymuje pani zeznania? Beata C.: Tak zeznawałam, podtrzymuję. Uzupełnię: syn mi musiał relacjonować, że ktoś ją napadł, że ona widziała kogoś w czarnej kurtce z białym pasem. Nie mogłam mieć tych informacji z innego źródła niż od syna. Sędzia: Rozumiem. Proszę jeszcze usiąść, odczytam kolejny fragment pani zeznań z postępowania przygotowawczego.
Sędzia: Czy kiedykolwiek widziała pani jakieś negatywne zachowania oskarżonej w stosunku do córki? Beata C.: Nie obserwowałam negatywnych zachowań. Uważałam, że może dlatego, że jest skryta, to nie potrafi okazywać uczuć, być taka wylewna. Chodzi mi tu o uczucia okazywane córce, bo w stosunku do syna bywała wylewna. Nie negowałam tego, bo wiedziałam, że jest młodą matką i że z czasem przyjdą pewne rzeczy. Sędzia: Czy kiedykolwiek użalała się na fakt, że jest młodą matką? Beata C.: Nie rozmawiałyśmy na ten temat nigdy. Jedyne negatywne zachowanie, jakie zaobserwowałam a mnie zaniepokoiło to to, że Kasia zostawiła dziecko na ponad dwa tygodnie. Pierwszy raz na dobre zostawiła Magdę u swojej mamy, drugi raz to się zdarzyło u nas. To było pod wpływem kłótni. To nie było jej typowe zachowanie. Sędzia: A w zakresie opieki nad dzieckiem? Czy były jakieś zaniedbania jej jako matki? Beata C.: Nie mogę jej nic zarzucić w tej materii. Wiadomo, że robiła część rzeczy nieudolnie, bo się uczyła, ale dziecko było czyste, zadbane. Odnosiło się wrażenie, że ona to robiła mechanicznie, to było bez uczuć. Sędzia: Czy jeszcze coś pani wiadomo z tego okresu? Beata C.: Późniejsze zachowanie Kasi nas zaskakiwało. Sędzia: Jakie to były zachowania? I kiedy miały miejsce? Beata C.: Po 24 stycznia Kasia starała się nas pocieszać. Pokazywała nam filmy na telefonie z Madzią. To był krótki okres czasu, bo została aresztowana. Po powrocie (...) z mojej perspektywy wyglądało to tak, że ona powiedziała, co się stało, ulżyło jej, już nie musiała kłamać i udawać. Była wesoła, radosna, nie zachowywała się jak matka, która straciła dziecko, moim zdaniem. To było po jej pierwszym wypuszczeniu z aresztu. Sędzia: Czy w takim razie pani rozmawiała z nią o przyczynach zmiany? Czy to była ulga, że powiedziała prawdę, czy ulga, bo została zwolniona z aresztu? Beata C.: Nie rozmawiałam z nią o tym. Sędzia: Czy jeszcze coś panią zaskakiwało w jej zachowaniu? Beata C.: Zdumiało mnie też to, że gdy pojechaliśmy do ich mieszkania i trzeba było się spakować i wynieść, ja nie byłam w stanie podejść do łóżeczka i spakować rzeczy wnuczki, a chciałam to zrobić, żeby zaoszczędzić tego Kasi. Ale nie zdążyłam, bo ona to zrobiła sprawnie, nie widziałam u niej jakichkolwiek emocji. Pamiętam wtedy, że jest bardzo twarda, bo mnie to sprawiało ból. Pamiętam, że Kasia rozdzielała te rzeczy, bo część była od jej ciotki z Włoch, część od moich znajomych. Ona sprawiała wrażenie, jakby nic się nie stało. Początkowo tego nie negowałam, myślałam, że każdy ma prawo do indywidualnych reakcji. Ponadto, rzucał się w oczy jej stosunek do pracowników biura Rutkowskiego. Traktowała ich źle, jak zło konieczne, jak pieski na posyłki. Inaczej się ona zachowywała w stosunku do detektywa, a inaczej do jego pracowników. Oni nam pomagali, byli na każde zawołanie. Sędzia: Czy pani wiadomo, jak dalej wyglądały te relację Katarzyny z Krzysztofa Rutkowskim? Są ludzie, którzy twierdzą, że Rutkowski mówił jej, co ma mówić, że ustawili to słynne nagranie w hotelu Trojak, żeby uniknąć paragrafu? Beata C.: Nie wiem tego. Jeśli chodzi o konferencje prasowe, to chodziło o to, żeby Kasia porozmawiała z mediami, przedstawiła swój punkt widzenia. Przy mnie nigdy nie odbyły się takie rozmowy Rutkowskiego z Katarzyną, w których coś by jej sugerował. W dniu samego nagrania, przy nas nie padły żadne słowa nakłaniania. Jedyne co mówił, żeby się sama przyznała, bo wtedy jest łagodniejszy wyrok. Sędzia: Czy wiedzieliście, że ta rozmowa jest nagrywana? Beata C.: Tak, bo kamera była widoczna. Nie wiem, czy Katarzyna też o tym wiedziała. To wszystko, co sobie teraz przypominam. Sędzia: Dobrze, odczytamy teraz protokoły z postępowania przygotowawczego.
Rozpoczyna się odczytywanie protokołów z postępowania przygotowawczego.
Sędzia: Czy syn mówił coś o tym przerwanym badaniu wariografem? Beata C.: Z tego, co syn mówił, to dogadali się co do badania i poszli spać. Nic nie wskazywało na to, że Kasia opuści mieszkanie. Nie wiem nic na temat tego, czy syn rozmawiał z Kasią o tym, dlaczego opuściła mieszkanie tuż przed badaniem. Sędzia: Czy jest pani w stanie cokolwiek powiedzieć o komputerach syna i synowej? Beata C.: Nic nie mogę powiedzieć, nie używałam ich nigdy. Sędzia: A jak wyglądała instalacja grzewcza w mieszkaniu? Beata C.: Nie wiem. Wiem, że syn sam zrobił drzwiczki w mieszkaniu i tyle. Nie wiem, nie znam się na piecykach i kominach. Sędzia: Czy kiedykolwiek mówili coś o zaczadzeniu, ryzyku? Beta C.: Nie przypominam sobie. Nigdy nic takiego nie miało miejsca. Córka Paulina opowiadała, jak kiedyś nocowała u Bartka i Kasi, nie bardzo im się chciało palić w piecu i coś tam „huknęło”, potem było już w porządku. Nie wiem, kiedy to mogło być dokładnie, wydaje mi się, że w grudniu. Nie jestem w stanie powiedzieć, czy w okresie pięciu dni poprzedzających zdarzenie, córki nocowały w ich mieszkaniu. Sędzia: Cofnijmy się jeszcze dalej. Czy wiadomo pani, co 24 stycznia robiła Katarzyna? Beata C.: Kiedy pan Krzysztof przyjechał do nas do Sosnowca opowiadał, że po południu przyjechał kolega syna do ich domu, to był Tomasz M., że Kasia miała zaprowadzić Magdę do swojej mamy, a Bartek miał jechać do sklepu kupić składniki na pizzę. Oni przeważnie wszędzie chodzili razem, to było dziwne, że poszli osobno, on do sklepu, a Kasia sama z Magdą. Mieliśmy do syna nawet o to pretensje, że puścił ją samą. On zareagował złością, powiedział, że „teraz to będzie moja wina”.
Beata C. przyznaje, że jeśli chodzi o samą opiekę nad małą Magdą, to nie miała swojej synowej "nic do zarzucenia". - Wiadomo, że pewne rzeczy robiła nieudolnie, bo się tego dopiero uczyła. Ale dziecko było czyste, zadbane - podkreśla. Większy niepokój, czy nawet dezaprobatę, budziły późniejsze zachowania oskarżonej. W ocenie świadka, Katarzyna W., w okresie po wyjściu z aresztu (kiedy ciążył jeszcze na niej zarzut nieumyślnego spowodowania śmierci dziecka - red.) zachowywała się tak, jakby nic się nie stało. - Była wesoła, radosna. Nie zachowywała się jak matka, która straciła dziecko - ocenia. Świadek zaznacza jednak, że początkowo nie negowała takiego zachowania, bo uważała, że "każdy ma prawo do własnych reakcji". Teściowa oskarżonej przytacza sytuację, kiedy przed wyprowadzką z mieszkania W. chciała spakować rzeczy małej Magdy. - Ja nie byłam w stanie podejść do łóżeczka. Chciałem tego zaoszczędzić Kasi, ale nie zdążyłam, bo ona mnie uprzedziła i zrobiła to bardzo sprawnie. Pomyślałam wtedy, że jest bardzo twarda. Katarzyna W. patrzy tępo w podłogę.
Sędzia: Wróćmy do rozmowy w hotelu w Mysłowicach… Beata C.: Kasia nie chciała ze mną rozmawiać, wykrzyczała mi, że to jest jej dziecko i wyszła. Do pokoju przyszedł Krzysztof Rutkowski. My z mężem poszliśmy porozmawiać z Bartkiem. (...) Sędzia: Co dalej? Beata C.: Poszliśmy do pokoju, gdzie był syn. Wiedział już o podejrzeniu w stronę Kasi i ja musiałam zapytać się syna, czy miał z tym cokolwiek wspólnego. To była kwestia mojego sumienia. Spojrzałam mu w oczy i spytałam, czy ma coś wspólnego z zaginięciem Madzi. Był rozczulony, rozżalony, płakał – mówił „jak mam żyć? co mam zrobić mamo?” Sędzia: Chce pani zrobić przerwę? Beata C.: Nie. My po tym opuściliśmy hotel i z mediów dowiedzieliśmy się, że Kasia się przyznała, że był wypadek i Magda nie żyje. Potem z tego co wiem, Krzysztof Rutkowski zabrał Kasię do miejsca, gdzie rzekomo pochowała Kasię. Potem była na policji, więc nie mieliśmy kontaktu. Zobaczyłam się z nią dopiero, jak wrócili do domu, po czasie, z ochroną policji. Było nam bardzo ciężko, razem z mężem rozmawialiśmy z Bartkiem na drugi dzień. On powiedział na drugi dzień: to jest moja żona, nie zostawię jej z tym teraz. Pomimo żalu, uwierzyliśmy w wersję Kasi i chcieliśmy jej bronić tak jak Bartek, staliśmy za nią murem. Podczas pierwszego spotkania nie byłam w stanie z nią rozmawiać, po prostu ją przytuliłam, żeby wiedziała, że ma wsparcie. Nigdy nie rozmawiałam z nią o tym, co się stało, nie chciałam jej ranić. Uważałam, że to za świeża rana. Sędzia: Może jakieś relacje od syna odnośnie tych zdarzeń? Beata C.: W tym okresie w ogóle się nie dało z Bartkiem rozmawiać w cztery oczy. Oni cały czas byli razem z Kasią. Sędzia: Od zdarzenia minęło już kilkanaście miesięcy. Czy wie pani od syna, co się stało? Co on usłyszał od żony odnośnie tego zdarzenia? Beata C.: Bartek opowiadał o tych zdarzeniach. Przegadali niejedną noc, przepłakali ją razem, Kasia podaje wersję, że to był wypadek. Nigdy dokładnie nie wypytywałam Bartka o te rozmowy. Cały czas była wersja, że Magda wypadła z rąk i uderzyła głową w próg. Tyle powiedział. Sędzia: Były okresy, gdy mieszkaliście razem. W jaki sposób ona przenosiła dziecko? Czy miała jakieś nawyki w tej materii? Beata C.: Normalnie przenosiła, tak jak niemowlę. We wczesnym okresie nosiła ją na leżąco, potem jak była większa, to więcej w pozycji pionowej, przeważnie buzią w kierunku korpusu. Nie pamiętam w tej chwili szczegółów, jak dokładnie zazwyczaj przenosiła Magdę. Sędzia: Czy w późniejszym okresie, podczas wizyt rodzinnych, widziała pani jak przenosiła dziecko? Beata C.: Zdarzało się, że trzymała Magdę jedną ręką, twarzą zwróconą do siebie. Nie jestem w stanie powiedzieć, którą ręką to robiła. Z tego co wiem, jest praworęczna. Sędzia: Czy kiedykolwiek miała pani takie spostrzeżenie, że ona robi to niebezpiecznie, nieudolnie? Beata C.: Nigdy. Nawet jak trzymała ją jedną ręką to nic nie wyglądało na niebezpieczne. Sędzia: Wróćmy do zdarzeń późniejszych. Kojarzy pani okres, gdy pani syn z żoną mieszkali w Łodzi? Jaka była przyczyna, że skończyli tam mieszkać? Beata C.: Przyczyną dla której przestali mieszkać w Łodzi był pomysł kolejnego badania wariografem, to był mój pomysł. Wierzyłam Katarzynie, więc wiedziałam, że nic złego nie stanie się podczas takiego badania. Chodziło o potwierdzenie tej wersji. Sędzia: Czy pani wiadomo, co się stało? Beata C.: Przed samym badaniem Bartek z Kasią rozmawiali bardzo długo, nie wiem o czym. Z mediów dowiedzieliśmy się, że się pokłócili, ale nie wiem, czy to prawda. Syn poszedł spać, a jak się obudził, Kasi nie było w mieszkaniu.
Sąd dopytuje świadka o drugą próbę poddania Katarzyny W. badaniu wariografem, gdy małżeństwo W. mieszkało już w Łodzi. Oskarżona, w noc poprzedzającą umówione już badanie, uciekła jednak od męża. - Pan Krzysztof mówi często, że to był jego pomysł. Ale to był mój pomysł. To ja chciałam tego badania - zaznacza Beata C. Jak wyjaśnia, u podstaw tej decyzji nie leżały jednak wątpliwości dotyczące prawdomówności synowej, ale właśnie pewność, że badanie nie może przynieść "niczego złego" bo mówi ona prawdę. - Chciałam, żeby mieli trochę spokoju - tłumaczy. Sędzia Chmielnicki chce wiedzieć, czy kiedykolwiek świadek miał spstrzeżenie, że Katarzyna W. "nieudolnie, niebezpiecznie" trzyma na rękach swoje dziecko. - Nigdy. Nawet jak trzymała ją jedną ręką, to nie wyglądało to niebezpiecznie - zaznacza Beata C. Sąd pyta ją także o to, czy korzystała z komputera, który był w domu W. Świadek zaprzecza. Na kolejne pytanie, dotyczące stanu instalacji grzewczej w ich mieszkaniu, "wie niewiele". Sąd jest ciekawy także tego, czy syn lub synowa mówili coś o tym, że boją się zaczadzenia. - Nie przypominam sobie takiej sytuacji. Nic takiego nie miało miejsca - odpowiada Beata C. Kobieta przypomina sobie natomiast, że córka Paulina mówiła jej, iż któregoś razu, kiedy nocowała u brata, coś "buchnęło" z pieca. Beata C. nie potrafi jednak dokładnie określić tego w czasie.
Mama pokrzywdzonego w sprawie Bartłomieja W. opowiada o wcześniejszych sytuacjach, w których jej synowa obrażała się na swojego męża, znikała z domu, nie było z nią kontaktu. Po chwili wraca jednak do wydarzeń z hotelu w Mysłowicach. Bardzo trudna była dla niej decyzja o tym, że zapyta swojego syna o to, czy miał coś wspólnego ze zniknięciem córki. - Syn wpadł wtedy w furię, był rozżalony, miał łzy w oczach i pytał "a jak myślisz?". Potem się rozpłakał i powiedział mi: "Powiedz mi mamo, jak mam teraz żyć... Co mam teraz zrobić?" - przytacza słowa syna Beata C. Gdy to wspomina, nie może powstrzymać łez. Oskarżona skrupulatnie notuje, a sędzia pyta, czy świadek potrzebuje chwili przerwy. - Nie, wysoki sądzie - odpowiada Beata C. W kolejnych zdaniach jej emocje są niewiele mniejsze. Kobieta drżącym głosem mówi, że to z mediów dowiedziała się o tym, iż Katarzyna W. przyznała się do upuszczenia córki i śmierci dziecka. - Było nam bardzo ciężko. Razem z mężem rozmawialiśmy z Bartkiem na ten temat. Syn powiedział wtedy: "Mamo, to jest moja żona. Ja jej teraz nie zostawię. Nie można kogoś przestać kochać w ciągu jednego dnia." Dał nam tym ogromną lekcję pokory - mówi, nie bez trudu, świadek. Beata C. uwierzyła w wersję o nieszczęśliwym wypadku i - jak zapewnia - chciała bronić swojej synowej, tak jak Bartłomiej W. - Wiedzieliśmy, jakie będą reakcje ludzi, ale chcieliśmy stać za nią murem - powtarza. Teściowa oskarżonej wspomina powrót Katarzyny W. do mieszkania po tym, jak przyznała się do upuszczenia dziecka na podłogę. - Kiedy się zobaczyłyśmy byłam w stanie z nią rozmawiać. Po prostu ją przytuliłam, żeby wiedziała, że ma w nas wsparcie. Nigdy póżniej już z nią nie rozmawiałam na temat tego zdarzenia, żeby nie sprawiać jej bólu. Uważałam, że ta sprawa jest za świeża, że za bardzo boli - tłumaczy.
Beata C.: Krzysztof Rutkowski tłumaczył nam, jak wygląda i przebiega takie badanie. Człowiek od wariografu powiedział, że faktycznie, w takim stanie ona nie może zeznawać. Sędzia: Co dalej? Beata C.: Zostawiliśmy to z mężem do rana, musieliśmy porozmawiać. Następnego dnia postanowiliśmy spotkać się z Krzysztofem Rutkowskim i powiedzieć o naszych wątpliwościach i spostrzeżeniach. On przyznał, że ma takie samo zdanie - Kasia może coś o tym wiedzieć. Zaczęliśmy się zastanawiać, jak z nią porozmawiać, aby powiedziała nam prawdę. Krzysztof Rutkowski powiedział, że trzeba porozmawiać z nimi w cztery oczy, ale żeby byli osobno. Ktoś wówczas zadzwonił, że niby jest porywacz, który chce rozmawiać z Bartkiem o okupie w hotelu. Sędzia: Po co ten pretekst? Nie można było powiedzieć wprost, o co chodzi? Beata C.: Kasia w ogóle nie chciała rozmawiać z Krzysztofem. Uciekała od niego. Wtedy chciała, żeby bronił ją syn. To była trudna sytuacja. Wiedzieliśmy, że jeżeli nasz trop okaże się nieprawdziwy, to możemy ich stracić na zawsze. Sędzia: Czy i jak oskarżona zareagowała na taką informację, że jest porywacz Magdy i chce okup? Beata C.: Pamiętam, że była zaskoczona. Pamiętam natomiast jak zachowywała się, kiedy przyjechali po nią ludzie Krzysztofa Rutkowskiego. Ubrała się i wychodząc z domu powiedziała, że ma nadzieję na spokojny wieczór. Tak nie zachowuje się matka szukająca porwanego dziecka. Pan Krzysztof mówił jej, że wie, co się stało, żeby zgłosiła się na policję. Kasia zareagowała buńczucznie, zaatakowała Krzysztofa: niech sobie świadkowie bronią swojej wersji, a ona będzie broniła swojej. Chcieliśmy z mężem w rozmowie wpłynąć na Kasię, aby powiedziała prawdę. Wtedy już byliśmy z mężem pewni na sto procent, że ona wie, co się stało. Kasia nie chciała z nami rozmawiać, mówiła, że jesteśmy obcymi dla niej ludźmi. Wpadła w złość i wyszła do łazienki. Ja poszłam za nią, bo sądziłam, że chce się tam zamknąć i nas nie słuchać. Całe to zachowanie utwierdzało nas w tym, że ona wie, co się stało z Magdą. Chciałam tylko poznać prawdę, nie sądziłam, że dziecku stała się jakaś krzywda. Przypuszczałam, że może oddała komuś Madzię, żeby zrobić na złość Bartkowi i ukarać go za coś. Ona często tak miała. Sędzia: Skąd taki wniosek? Beata C.: Pamiętam taką sytuację, gdy Kasia jeszcze była w ciąży. Bartek pojechał z bractwa rycerskiego sprzedawał papier czerpany, na czym zarabiał, na pokazach. Pożyczył na wyjazd samochód od kolegi, który zgodził się na to, pod warunkiem, że odbierze go z Dni Będzina. Długo mu zajęła ta droga, wszyscy się martwiliśmy, nie mógł w samochodzie odbierać telefonu. Kasia tak się zdenerwowała, chciała wyjść z domu, żeby Bartek się martwił, gdzie ona jest, to miała być taka kara. Ona wtedy była w zaawansowanej ciąży. Sędzia: Czy takich sytuacji było więcej? Beata C.: Z tego co wiem, to samo zrobiła w swoim domu. Kiedyś wyszła z domu i zostawiła Magdę na dwa tygodnie. To była kara dla mamy, po jakiejś sprzeczce. Wyszła z domu i nikt nie wiedział, gdzie ona jest. W końcu ją znaleźli w remontowanym mieszkaniu, gdzie mieli zamieszkać za jakiś czas. Siedziała w fotelu i nie chciała z nikim rozmawiać.
100-procentowej pewności, że oskarżona wie, co stało się z jej córką i że nie została ona porwana, Beata C. nabrała po "hotelowej prowokacji" Krzysztofa Rutkowskiego. Detektyw powiedział wówczas małżeństwu W., że "znalazł" świadków, którzy wiedzą, co stało się z dzieckiem. W rzeczywistości byli to podstawieni przez niego ludzie, którzy o sprawie nic nie wiedzieli. Reakcją Katarzyny W., o której przed sądem mówił wcześniej sam detektyw, miało być nerwowe stwierdzenie, że "niech oni się trzymają swojej wersji, a ja będę się trzymała swojej". - W pewnym momencie powiedziała żebyśmy wyszli z pokoju, że jesteśmy dla niej obcymi ludźmi. Wpadła w złość i wyszła do łazienki. Ja poszłam za nią, bo sądziłam, że chce się tam zamknąć, by nas nie słuchać. Całe to zachowanie utwierdzało mnie w tym, że ona na pewno wie, gdzie jest dziecko. Było mi już po prostu wszystko jedno i chciałam, żeby powiedziała nam prawdę - relacjonuje świadek. Beata C. dodaje jednak, że w tamtej sytuacji nie przypuszczała jednak, iż dziecku mogła stać się jakaś krzywda. Myślałam, że może oddała komuś Magdę, by zrobić na złość Bartkowi i ukarać go za coś. Nieraz miała takie zachowania - tłumaczy.
Sędzia: Co dalej? Beata C.: Przez znajomego udało nam się skontaktować z Krzysztofem Rutkowskim. Ucieszyło nas to, dawał nadzieję, bo wiadomo, że działa inaczej niż policja. Pan Krzysztof pomagał w produkcji ulotek, podał tam nawet swój numer telefonu. Jego obecność była dla nas dużą ulgą. Widzieliśmy, że coś się dzieje. Później wspólnie rozmawiając z mężem z Krzysztofem Rutkowskim doszliśmy do wniosku, żeby odsunąć podejrzenia od Bartka i Kasi dobrze by było zrobić badanie wariografem. To by ich oczyściło, wierzyliśmy, że żadne z nich nie ma z tym nic wspólnego. Wariograf zaproponowaliśmy my, bez udziału Krzysztofa Rutkowskiego, w cztery oczy. Kasia na propozycję wariografu zareagowała spokojnie, Bartek się zdenerwował. Był przerażony tym, że ktoś podejrzewa ich, a nikt nie szuka Madzi. Sędzia: Skąd się wzięło to podejrzenie w stronę Bartka i Kasi? Beata C.: Głównie chodziło o media, o ludzi, którzy w internecie pisali komentarze ich obciążające. Wydawało nam się, że jest to dobry pomysł. W dniu, w którym miało się odbyć badanie wariografem, Bartek zadzwonił do nas, że Kasia jest w okropnym stanie. Słyszałam w słuchawce, że Kasia krzyczała coś do niego, albo na niego. Syn mówił, że boi się o Kasię, że coś sobie zrobi. Nie mówił, jaki był powód takiego zachowania, mówił, że wstała w złym humorze i w ogóle nie chciała z nim rozmawiać. Pojechaliśmy z mężem do ich mieszkania, Kasia była chyba w łazience. Spytałam, czy mogę z nią posiedzieć, chciałam jej pomóc, wesprzeć ją. Pocieszałam ją, mówiłam, że może się wykrzyczeć, że razem możemy krzyczeć. Kasia mnie poprosiła, żebym wyszła z łazienki. Pojechaliśmy razem do domu, czekaliśmy na pracowników pana Rutkowskiego. Mieliśmy pojechać do hotelu, gdzie miało się odbyć badanie wariografem. Najpierw został przywieziony syn, potem Kasia. Ona przyszła do domu i powiedziała, że badania się nie udały, bo była w zbyt złym stanie. Cała się trzęsła, dygotały jej ręce i nogi. Moją uwagę zwrócił fakt, że ona spokojnie mówiła, usta jej się nie trzęsły. Mąż przyniósł herbatę, postawiłam cukier i ona posłodziła tą herbatą bez problemu, bez żadnego drgania rąk. Wówczas spojrzeliśmy po sobie z mężem. Mąż wyszedł, a ja nabrałam podejrzeń, że Kasia wie, co się stało z Magdą.
Beata C. opowiada o sytuacji po nieudanej próbie badania wariografem. Katarzyna i Bartłomiej W. pojawili się wtedy w mieszkaniu małżeństwa C. Badanie nie udało się ponieważ oskarzona miała być zbyt roztrzęsiona. Takie też wrażenie sprawiała w mieszkaniu, ale - według świadka - tylko pozornie.
Kiedy Beata C. zaproponowała W. herbatę ta miała posłodzić ją bez najmniejszego drżenia ręki. - Oboje z mężem spojrzeliśmy wtedy na siebie. Mąż wyszedł z kuchni, bo nie mógł na to patrzeć. Wtedy nabrałam podejrzeń, że Kasia wie, co się stało z Madzią - wyjaśnia matka Bartłomieja W. Jak dodaje, następnego dnia razem z mężem doszli do wniosku, że muszą o swoich podejrzeniach powiedzieć detektywowi. - Po tej rozmowie pan Krzysztof Rutkowski przyznał, że też ma podobne obawy. Zaczęliśmy się zastanawiać, jak uzyskać od Kasi te informacje. Beata C. zaznacza, że sytuacja była dla niej bardzo trudna. Małżeństwo obawiało się, że w przypadku niepotwierdzenia podejrzeń dotyczących roli Katarzyny W. w zaginięciu dziecka, stracą kontakt ze swoim synem i synową. - Baliśmy się, że jeżeli się mylimy, to oni nam nigdy tego oskarżenia nie wybaczą - tłumaczy.
Sędzia: Dzień dobry. Stawiła się oskarżona, stawił się jej obrońca, stawili się świadkowie: Beata C., Sławomir C. Nie stawili się świadkowie Radosław D., jeżeli chodzi o Jana W. oraz pana Marcina W. ujawniono pismo świadków, w których obaj oświadczają, że odmawiają składania zeznań. Obaj panowie, jako najbliższe osoby oskarżonej, mogą skorzystać z takiego prawa. Nie jest to niespodzianką, bo obaj panowie odmawiali zeznań na wszystkich etapach śledztwa. (…) Możemy przejść do meritum sprawy, czyli przesłuchania świadków. Poprosimy o pozostanie na sali Beatę C. Pana Sławomira proszę o chwilę cierpliwości. Sędzia: Staje świadek Beata C.. Beata C.: Lat 42, zamieszkała w Sosnowcu, pracuje jako ekspedientka. W stosunku do oskarżonej teściowa. Sędzia: Jako osobie najbliższej w stosunku do oskarżonej przysługuje pani prawo do odmowy składania zeznań. Beata C.: Będę zeznawać. Sędzia: Ma pani prawo uchylać się od odpowiedzi, ma pani prawo złożyć wniosek o wyłączenie jawności zeznań. Beata C.: Nie będę składała takiego wniosku. Sędzia: Co zatem wiadomo pani w tej sprawie? Beata C.: Gdyby mógł wysoki sąd zadawać pytania konkretne. Sędzia: Proces ma taką formułę, że zaczynamy zawsze od swobodnej wypowiedzi świadka. Co pani wiadomo w tej sprawie, może zaczniemy od kilku dni przed zdarzeniem. Beata C.: Kilka dni przed zdarzeniem byliśmy wraz z Kasią i Bartkiem u moich rodziców. Następnego dnia odebrałam telefon od syna, bardzo radosny, że Madzi wyszedł pierwszy ząbek. Bardzo się z tego cieszyliśmy. We wtorek 24 stycznia odwiedził nas syn, przyszedł po drzewo. Porozmawialiśmy chwilę, syn narąbał drzewa, albo mąż, albo ja zaproponowaliśmy mu, że go odwieziemy. Syn nie chciał, mówił, że sobie poradzi. (…) Moja córka Paulina nalegała, żebyśmy zadzwonili do niego zapytać, czy wszystko w porządku, bo okolica, w której mieszkali nie była spokojna. Zadzwoniłam do niego, powiedział, że wszystko w porządku, jest w domu i przygotowuje pizzę. Po chwili odebrałam od niego telefon, powiedział, żebym usiadła i powiedział, że napadnięto Kasię i porwano Madzię. Pojechaliśmy na miejsce zdarzenia od razu z mężem. Tam na miejscu była karetka, byli policjanci. Synowa była w karetce, pozwolono mi do niej wejść. Ona była cała roztrzęsiona, była z nami jej mama. Wtedy nie dało się tam rozmawiać, tylko ją przytuliłam. Od razu zaczęliśmy działać, skupiliśmy się na poszukiwaniach, na robieniu wszystkiego, by odnaleźć Magdę. Sędzia: Czyli tego dnia nie rozmawiała pani z oskarżoną o zdarzeniu? Beata C.: Z tego co pamiętam to w ogóle nie pytałam jej o to. Wiedziałam, że dużo przechodzi przy przesłuchaniach, uznałam, że jak będzie miała siłę i ochotę to sama na o tym opowie. Sędzia: Czy jeszcze tego dnia coś się wydarzyło? Beata C.: Nie. Sędzia: Co dalej działo się po wiadomości o porwaniu? Beata C.: Naturalnym było, że po wezwaniu policji powiadomiliśmy media, żeby pomogły nam w poszukiwaniach. Obawialiśmy się, że Madzia zostanie wywieziona za granicę. Pomagali nam ludzie. Młodzież. W naszym domu był sztab, ludzie przychodzili tam jeść, pobierać ulotki, ustalać plan działania. Sędzia: Jak w tym wszystkim zachowywała się oskarżona? Beata C.: Kasia razem z młodzieżą chodziła rozklejać plakaty. Bartek nie chciał, żeby ona w tym uczestniczyła, ale ja go namawiałam, żeby jej pozwolił. Sędzia: W jakim ona była stanie emocjonalnym po tym wszystkim? Beata C.: Trudno powiedzieć, bo ona jest osobą skrytą. Unikałam tematu porwania, bo nie chciałam sprawiać jej przykrości. Przy Kasi staraliśmy się podtrzymywać ją na duchu, obmyślaliśmy plan działania. Jak rozmowa toczyła się przy niej, to słuchała jej. Ale była raczej wycofana, nie zabierała głosu. Wydawało mi się, że ona cierpi bardziej w sobie, nie naciskałam, każdy ma prawo do swojego przeżywania emocji.
Beata C. zdradza, że to ona z mężem zaproponowała Bartłomiejowi i Katarzynie W. poddanie się badaniu wariografem, "bez udziału Krzysztofa Rutkowskiego". - Kasia zareagowała na to spokojnie. Bartek był rozżalony (...) i przerażony tym, że pracownicy Krzysztofa Rutkowskiego są bezradni, nie wiedzą gdzie szukać dziecka i utwierdzają się tylko w przekonananiu, że Bartek i Kasia mają z tym coś wspólnego - opowiada świadek. Pomysł badania padł dlatego, bo - jak wyjaśniła Beata C. - uważała ze swoim mężem, że "wyprostuje, wyjaśni" to informacje, które pojawiały się wówczas w mediach, a miały świadczyć o związku rodziców Magdy z jej zniknięciem. - Uważaliśmy, że jest to dobry pomysł - podkreśla.
Katarzyna W. od początku dużo notuje, nie patrzy w stronę świadka, a w swój notes, albo w stronę sądu. Dzisiaj dużo notuje też jej obrońca. Prokurator Zbigniew Grześkowiak, z rozłożonym przed nim aktem oskarżenia, cierpliwie słucha świadka. - Był to szok. Tak jak staliśmy z mężem, tylko się ubraliśmy, i pojechaliśmy od razu na miejsce rzekomego porwania Magdy - wspomina Beata C. moment, w którym dowiedziała się o zaginięciu swojej wnuczki. - Nie umiałam zapytać jej o to, co się stało. Była roztrzęsiona. Chyba tylko ją przytuliłam. Nie chciałam jej męczyć. Od razu skupiliśmy się na poszukiwaniach Madzi - mówi z kolei o tym, jak wyglądały pierwsze minuty po dotarciu na miejsce, w którym oskarżona miała zostać napadnięta.
Beata C. nie potrafi ocenić emocji, które towarzyszyły Katarzynie W. w pierwszych dniach po zaginięciu małej Magdy. - Kasia jest osobą skrytą, a ja nie chciałam jej męczyć pytaniami o porwanie - wyjaśnia świadek. Teściowa oskarżonej relacjonuje wydarzenia spokojnie, ale widać, że cała sytuacja jest dla niej stresująca.
- Zdaję sobię sprawę, że ta sytuacja ma charakter mocno emocjonalny, dlatego wolałbym żebyśmy ogniskowali te zeznania wokół faktów, a nie skupiali się na ocenach - poucza sędzia Adam Chmielnicki.
Beata C. prosi o to, by sąd od razu zaczął jej zadawać konkretne pytania, bo "ciężko jej zebrać myśli". Świadek zaczyna opowiadać o dniach bezpośrednio poprzedzających śmierć małej Magdy.
W miejscu dla świadków staje Beata C. - matka Bartłomieja W. i teściowa oskarżonej Katarzyny W.
Beata C. nie skorzystała z prawa odmowy składania zeznań. - Chcę złożyć zeznania - zadeklarowała. Kobieta będzie zeznawać w trybie jawnym.
Nie stawił się - oprócz Marcina W. i Jana W. - Radosław D. współpracownik Krzysztofa Rutkowskiego. D. przysłał do sądu usprawiedliwienie. Nie ma go, ponieważ w tym samym czasie musi być obecny na innej rozprawie.
Dziennikarze zostali wpuszczeni na salę. Sąd wznowił posiedzenie.
Rodzice Bartłomieja W. stawili się w sądzie i będą składać zeznania.
Obrońca Katarzyny W.: - Ojcicec i brat oskarżonej nie stawią się dziś w sądzie. Wcześniej pisemnie odmówili składania zeznań, co oznacza, że wszystko to, co powiedzieli na etapie śledztwa nie może być brane pod uwagę przez sąd.
Obrońca Katarzyny W. jest już w budynku.
Dotychczas w procesie odbyło się sześć rozpraw: 18 lutego, 4 i 18 marca, 2 i 15 kwietnia oraz 7 maja. Podczas tej ostatniej zeznania złożył m.in. ojciec Magdy - Bartłomiej, a także jego siostra i dziadkowie.
Bartłomiej W. mówił m.in., że nie zdawał sobie sprawy, iż rozmowa Katarzyny W. z Krzysztofem Rutkowskim, w czasie której powiedziała ona o "wypuszczeniu dziecka z rąk", jest nagrywana. Mężczyzna przyznał również, że to on wpisywał w wyszukiwarce internetowej frazę "jak oszukać wariograf?". - Zrobiłem to z czystej ciekawości - oświadczył.
Jego przesłuchanie przerwano, kontynuowane będzie 8 lipca. 15 maja przesłuchani zostaną m.in. Beata C. – mama Bartłomieja i jego ojczym Sławomir C. Zeznania złoży też rodzina oskarżonej - ojciec Jan W. i brat Marcin W. Innymi świadkami mają być również współpracownik Krzysztofa Rutkowskiego, współosadzona z Katarzyną W. Małgorzata G. oraz dwóch policjantów.
Sprawa Katarzyny W. zaczęła się 24 stycznia 2012 r., gdy policja przekazała mediom informację o zaginięciu półrocznej dziewczynki z Sosnowca. Według relacji matki dziecko miało zostać porwane z wózka w centrum miasta. Na początku lutego ciało dziecka znaleziono w zrujnowanym budynku w parku przy torach kolejowych w Sosnowcu.
Był plan?
Zdaniem prokuratury Katarzyna W. plan zabójstwa przygotowywała co najmniej od 19 stycznia, wcześniej próbowała zatruć córkę tlenkiem węgla. 24 stycznia miała cisnąć dzieckiem o podłogę, a kiedy okazało się, że mimo to niemowlę przeżyło, dusić je przez kilka minut. Sama oskarżona twierdzi, że Magda zmarła na skutek wypadku. Według niej dziecko wypadło jej z rąk na podłogę i zmarło po kilku nieudanych próbach nabrania powietrza.
Autor: bor, nsz//kdj / Źródło: tvn24.pl, PAP
Źródło zdjęcia głównego: tvn24