W Rotterdamie publiczność przed nim klęczała, w Warszawie stała i klaskała. Ornette Coleman dał - zdaniem wielu - najlepszy koncert tego roku w Polsce. Tvn24.pl udało się porozmawiać z mistrzem i z zespołem.
Nie było żadnych wstępów i czarów. Była podwójna zapowiedź: po polsku i po angielsku - na scenę wyszedł, głośno oklaskiwany Ornette Coleman. Ubrany w śnieżnobiałą koszulę i ultramarynowy garnitur wyróżniał się na tle sceny i zespołu. Ornette Coleman to wirtuoz, ale przy tym człowiek niezwykle skromny i niepozorny. Ten leciwy już muzyk zdawał się być z początku oślepiony przez światło, szukał stołka, na którym mógłby się oprzeć, co sugerowało pewną nieporadność.
Jednak gdy tylko Ornette Coleman zaczął grać, dało się słyszeć dźwięki tak stare, jak tylko stary jest free jazz, ale które są i jeszcze długo będą młode i świeże.
Coleman przewodził grupie wyśmienitych muzyków: perkusista Denardo Coleman oraz trzech basistów: Tony Falanga, Al Macdowell i Charnett Moffett. Mistrz stanął z przodu z saksofonem w dłoni, a obok niego na stolikach czekały skrzypce i trąbka.
Muzyka, która wypełniała wypełniony po brzegi Teatr Roma, była free jazzem w najlepszym wydaniu. Syn Ornetta - Denardo, który grał na bębnach wraz z Moffettem wytyczali rytmiczną ścieżkę koncertu, podczas gdy Coleman-senior swym altowym saksofonem opowiadał historię za historią. Free jazz to przecież polemika instrumentów, szumy, szmery i szepty - to muzyka, która wymaga od bandu najwyższej precyzji i wysiłku intelektualnego, ale przede wszystkim doskonałego wzajemnego zrozumienia i wyczucia. To wszystko zobaczyliśmy w Romie.
Ornette Coleman zaprezentował warszawskiej publiczności głównie materiał z ostatniej płyty. Za krążek Sound Grammar artysta dostał muzycznego Pulitzera, był też nominowany do Grammy. Poza tym na ten album przyszło nam czekać przeszło 10 lat.
Wierni fani ojca free jazzu ustawili się w długą kolejkę po autografy. Ogonek po zakończeniu koncertu i zamknięciu teatru przeniósł się pod wyjście ewakuacyjne i cierpliwie czekał na mistrza. Dziennikarzy nie chciano wpuścić do garderoby, ani nawet w pobliże muzyków. Tvn24.pl udało się jednak przekonać muzyków do krótkiego wywiadu.
Mistrz był bardzo zadowolony z koncertu i chwalił warszawską publiczność. Pytany, czy wybiera się do Polski odpowiedział, że jest gotów przyjechać w każdej chwili.
Agent Colemana pytany przez tvn24.pl o plany wydawnicze mistrza, zarzekał się, że ich nie zdradzi. Nam udało się jednak dowiedzieć, że wkrótce może się ukazać płyta z zapisem jednego z koncertów Colemana z najnowszej trasy.
Widzowie wchodzący na koncert byli podekscytowani - po występie zachwyceni. Niektórzy przejechali setki kilometrów, by wysłuchać koncertu i wrócić. Obowiązkowym gościem na tego typu imprezach jest prezes Trybunału Konstytucyjnego Jerzy Stepień, prywatnie wiceprezes Polskiego Stowarzyszenia Jazzowego i tak jak Ornette Coleman - saksofonista altowy.
Po tym koncercie można żałować tylko jednego: Ornette Coleman zagości na Warsaw Summer Jazz Days najwczesniej za dwa lata.
zdjęcia i montaż: Wojciech Bojanowski
Źródło: tvn24.pl, TVN24, PAP
Źródło zdjęcia głównego: TVN24.pl