Rozważamy opcję, żeby wynagrodzenia na rezydentury były wypłacane w formie stypendium - powiedział minister zdrowia Konstanty Radziwiłł. W takiej sytuacji "nikt nie będzie chciał iść na rezydenturę" - komentowali w rozmowie z TVN24 przedstawiciele protestujących rezydentów.
Wynagrodzenia dla rezydentów w formie stypendiów byłyby wypłacane pod jednym warunkiem - lekarze musieliby potem pracować w Polsce. - Jeżeli chcieliby wyjechać, musieliby zwrócić stypendium - podkreślił szef Ministerstwa Zdrowia Konstanty Radziwiłł w poniedziałkowym wywiadzie dla "Dziennika Gazety Prawnej".
"Wsiadam w samolot i wylatuję"
Do opcji, rozważanej przez Ministerstwo Zdrowia odnieśli się lekarze rezydenci.
- Wyobraźmy sobie taką sytuację: każdy z nas zarabia te 2200 złotych miesięcznie w podstawowym miejscu pracy, zarobi na wynajem mieszkania, a już na życie musi zarabiać w dodatkowym miejscu pracy. I teraz, jak odbierzemy mu te podstawowe miejsce pracy, to rezydenturę musi odbywać w formie wolontariatu, za darmo zdobywać wykształcenie specjalistyczne - tłumaczył reporterce TVN24 jeden ze strajkujących lekarzy.
- To znaczy, że na życie musiałby zarabiać w godzinach nocnych - dodał. Podkreślił, że "to zupełnie rujnuje rezydentom życie".
- Jeżeli ta informacja byłaby oficjalnie potwierdzona, ja jutro wsiadam w samolot i wylatuję - skwitował.
- Znaczy jeżeli jest stypendium, to ja rozumiem, że nie muszę pracować - zastanawiał się kolejny protestujący rezydent. - Bo wynagrodzenie za pracę jest wynagrodzeniem za pracę, rezydentura jest formą szkolenia, która zakłada oprócz samego szkolenia, że ja pracuję normalnie w swoim zawodzie - dodał. Zaznaczył też, w takiej sytuacji "nikt nie będzie chciał iść na rezydenturę".
- Wyjadą od razu przed rezydenturą, zaraz po stażu - podsumował rozmówca TVN24.
"Rozwiązania dotyczące rezydentury wymagają zmian"
Minister zdrowia powiedział w poniedziałek dziennikarzom, że "od dłuższego czasu trwa dyskusja na temat zmian dotyczących rezydentury". - Rozważane są różne scenariusze. Rezydentura powinna być narzędziem motywowania do wybierania specjalności, na które jest zapotrzebowanie – powiedział Radziwiłł. - Mamy otwarty projekt ustawy o zawodach lekarza i lekarza dentysty w części, która dotyczy kształcenia podyplomowego. To nie stało się ani dziś, ani wczoraj. Dyskusja trwa już od dłuższego czasu, zresztą z bardzo istotnym, dużym udziałem przedstawicieli lekarzy-rezydentów - przypomniał minister.
Ocenił, że "obecnie jest troszkę dziwna sytuacja, w której minister zdrowia jest jakby pracodawcą dla wszystkich lekarzy robiących specjalizację, a w każdym razie dla dużej części robiącej ją w ramach rezydentury". - Mniej więcej jedna trzecia lekarzy robi specjalizację, będąc zatrudniona w podmiotach leczniczych i tam relacje są nie z ministrem zdrowia, tylko z dyrektorami szpitali. Dwie trzecie tych, którzy są na rezydenturach, adresuje wszystkie swoje oczekiwania do ministra zdrowia, ponieważ jest de facto tym, który kształtuje ich wynagrodzenia - dodał.
Zdaniem szefa MZ, rozwiązania dotyczące rezydentury, "być może słuszne 20 lat temu", wymagają zmian. - Myślę, że wszyscy powoli dostrzegamy, że rezydentura powinna być narzędziem w rękach ministra, którym to narzędziem będzie motywował młodych lekarzy, absolwentów stażu podyplomowego do podejmowania decyzji, które są słuszne z punktu widzenia rzeczywistego zapotrzebowania na określone specjalności – ocenił minister.
Radziwiłł ocenił, że obecnie "lekarze bardzo chętnie wybierają specjalności, w których jest pewien nadmiar lekarzy i unikają - żeby nie powiedzieć: unikają jak ognia - takich, które są szczególnie potrzebne". - Ta sytuacja oczywiście musi się zmienić. Takich specjalności jak np. pediatria, interna, medycyna rodzinna potrzebujemy, by zapewnić podstawowe bezpieczeństwo pacjentów. Minister musi posiadać rzeczywiste narzędzie do tego, by motywować lekarzy do tego, żeby wybierali to, co jest nam potrzebne – powiedział.
"Nie ma powodów do protestów"
Minister Konstanty Radziwiłł ocenił, że "po tym wszystkim, co się wydarzyło, nie ma żadnych powodów do protestów, zwłaszcza tak radykalnych", nawiązując do trwającej od początku października głodówki lekarzy rezydentów.
Jako "historyczną" określił decyzję o przygotowaniu przez jego resort projektu zakładającego zwiększenie nakładów na ochronę zdrowia.
Zauważył przy tym, że zwiększenie pieniędzy na ochronę zdrowia oznacza "ogromne konsekwencje dla budżetu państwa", bo mowa jest tu o sumach "ponad 100 miliardów złotych".
- Taka decyzja musi być poprzedzona wieloma analizami. Nie można tego zrobić ot tak, jak chcą rezydenci, którzy z łatwością szafują różnymi kwotami bez żadnego pokrycia. Nie mogę zatem stwierdzić, że w trakcie negocjacji protestujący i rząd kiedyś spotkają się w połowie drogi. Wykorzystujemy te środki, które mamy. Nie obiecam czegoś, czego polski budżet nie będzie w stanie udźwignąć - podkreślał Radziwiłł.
W innej poniedziałkowej wypowiedzi minister przyznał, że trwają "techniczne prace nad projektem zwiększającym nakłady na ochronę zdrowia". - Nie gwarantuję, że Rada Ministrów zajmie się nim we wtorek, ale to nie zagraża projektowi i jego dalszym losom – zapewnił. - Przyjęcie projektu przez Stały Komitet oznacza, że on trafi na posiedzenie Rady Ministrów. Były dokonane pewne zmiany i w tej chwili toczy się praca legislacyjna, ściśle techniczna, nad samym projektem – dodał. Mówił, że trwają analizy dotyczące ewentualnego przyspieszenia osiągnięcia poziomu 6 procent PKB. - To nie jest oczywiście kwestia żadnych negocjacji, tylko analizy rzeczywistych możliwości – zaznaczył minister. - Nie trzeba mieć wielkiej wyobraźni, by zdać sobie sprawę, że stawką jest bezpieczeństwo finansów publicznych – ocenił. Minister dodał, że myśli, iż analizy "zakończą się bardzo niedługo, bo ustawa ma wejść od pierwszego stycznia przyszłego roku".
"Polityczne samobójstwo"
Minister został zapytany, czy nie obawia się, że pewnego dnia pieniądze te, zamiast trafić do ochrony zdrowia, zostaną przeznaczone na inne cele, na przykład na wojsko. Przyznał, że każdą regulację ustawową można zmienić. Są jednak - jak zauważył - "takie decyzje jak ta, które trudno odwrócić z powodów politycznych, nawet przy zmianie rządu".
- Służba zdrowia jest wśród priorytetów społecznych na wysokiej pozycji, zatem każdy rząd miałby trudności we wprowadzeniu ograniczeń. Próba zabrania pieniędzy na zdrowie to polityczne samobójstwo - ocenił Radziwiłł.
Minister opisał proponowany przez rząd mechanizm zwiększający nakłady na ochronę zdrowia.
- Co roku minister zdrowia będzie przez rozporządzenie zagospodarowywał środki z budżetu, które muszą być przeznaczone na ochronę zdrowia, w wysokości stanowiącej odpowiedni dla danego roku odsetek PKB. Zgodnie z wytycznymi, będą to zakresy mające swoje źródło w konstytucji, zgodnie z którym państwo ma sprawować szczególną opiekę zdrowotną nad dziećmi, kobietami ciężarnymi, niepełnosprawnymi i osobami w podeszłym wieku. W dalszej kolejności minister ma kierować się danymi wynikającymi z map potrzeb. Trzecią grupę stanowią obszary, w których pacjenci muszą najdłużej czekać w kolejkach - mówił minister zdrowia.
- Ministerstwo Zdrowia co roku będzie przygotowywało wykaz zakresów, które będą finansowane z dodatkowych nakładów płynących z budżetu państwa - dodał.
Lekarze spoza Unii Europejskiej?
Radziwiłł powiedział, że resort zdrowia przygotowuje regulację, dzięki której będzie można wydawać prawo wykonywania zawodu w Polsce lekarzom spoza krajów Unii Europejskiej. Zastrzegł jednak, że prawo to będzie dotyczyło jedynie konkretnej placówki, do której taki lekarz miałby trafić.
- Będzie miał prawo pracy w wyznaczonym miejscu, w wyznaczonym zakresie - wytłumaczył.
Przekonywał, że podobne rozwiązania istnieją w kilku krajach Unii Europejskiej. - Tak działają między innymi państwa, które mające dziedzictwo kolonialne, na przykład Portugalia, czy Hiszpania wobec przybyszów z dawnych kolonii. A także (jest tak) w Niemczech, dla wszystkich lekarzy - mówił szef resortu zdrowia. Jego zdaniem, w Polsce z takich rozwiązań skorzystają lekarze z Ukrainy i Białorusi.
Autor: JZ/mnd//rzw / Źródło: PAP, TVN24
Źródło zdjęcia głównego: PAP/Rafał Guz