- Dopełniłem wszelkich formalności w przekazaniu i odebraniu dokumentów Lechowi Wałęsie. Nie mam sobie nic do zarzucenia.– stwierdził w „Kropce nad I” były szef MSW Andrzej Milczanowski. Według niego ówczesny prezydent nie usuwał akt. Przyznał jednak, że zwrócono niekompletne materiały, a na prośbę o resztę Wałęsa przysłał kopertę z adnotacją: otwierać tylko za zgodą prezydenta.
Lech Wałęsa wypożyczał swoją teczkę dwukrotnie w czasach, gdy był prezydentem. Za każdym razem oglądał ją w Belwederze. - Wypożyczając mu akta nie mogłem przecież postawić przed nim policjanta! – argumentował Milczanowski. - Byłem szefem MSW, który posiadał uprawnienia do dysponowania dokumentami. A ustawa obligowała mnie do udzielania prezydentowi wszelkich informacji istotnych dla bezpieczeństwa państwa – wyjaśnił.
"Nie ma dowodów, żeby to Wałęsa usuwał akta"
Jak dodał, wypożyczał je dwukrotnie, bo takie było życzenie prezydenta. Przyznał też, że za pierwszym razem materiały wróciły niekompletne. – Prosiłem, żeby zwrócił resztę, więc zwrócił w kopercie z adnotacją: otwierać tylko za zgodą prezydenta. Nie miałem prawa jej otworzyć – argumentował były szef UOP. Według Milczanowskiego, przekazując i odbierając od prezydenta akta „dochował wszelkich procedur” i „nie ma sobie nic do zarzucenia”.
Zaznaczył przy tym, że nie ma żadnych dowodów, by Lech Wałęsa miał usuwać akta, a śledztwo na ten temat zostało umorzone. - Czy może Pani wykluczyć, że w trakcie pakowania inne osoby miały dostęp do tych dokumentów? – pytał. Podkreślił też, że czytał akta i na żadnym z nich nie było podpisu lidera „Solidarności”, nie było też jego lojalki, „a wątpliwości należy rozstrzygać na korzyść oskarżonego”.
Mikrofilmy bez pokwitowania
Piotr Gontarczyk i Sławomir Cenckiewicz w swojej książce o Wałęsie opisali też sprawę mikrofilmów (tzw. jacketów) znalezionych w 1993 roku u byłego esbeka, Jerzego Frączkowskiego. Materiały, których większość miała dotyczyć Lecha Wałęsy, przejęła UOP. W 1994 roku, na jego prośbę, mikrofilmy przekazano ówczesnemu prezydentowi.
Skoro prezydent miał takie życzenie, trzeba mu było te dokumenty przekazać. To żadne złamanie prawa. Prezydent ma prawo do każdej, nawet najbardziej tajnej informacji
Pytany o tę sprawę, Milczanowski stwierdził: - Ale w czym problem? Skoro prezydent miał takie życzenie, trzeba mu było je przekazać. To żadne złamanie prawa. Prezydent ma prawo do każdej, nawet najbardziej tajnej informacji – podkreślił.
Nie widział nic złego w tym, że przekazanie tajnych materiałów wymaga tylko telefonicznej zgody, bez pokwitowania. Pytany, dlaczego prezydent przeglądał akta dotyczące również innych osób, stwierdził, że nie jest w stanie stwierdzić, czy dotyczyły one spraw prywatnych. Nie potrafił też odpowiedzieć, co w nich było o Wałęsie. – Dokładnie nie pamiętam. To było 13 lat temu, ja byłem wówczas ministrem spraw wewnętrznych, w tym czasie mnóstwo akt widziałem – argumentował.
- To akta z 1992 roku pan pamięta, a z 94 nie? – dopytywała dziennikarka. – Przeglądałem książkę o Wałęsie, odświeżyłem pamięć w odniesieniu do dokumentów z ’92 roku – wybrnął Milczanowski.
"Wałęsa nie był Bolkiem"
Według Milczanowskiego, Wałęsa nie był „Bolkiem”. Pytany, czemu w takim razie były prezydent zapierał się w wywiadzie prasowym, że kiedykolwiek widział swoją teczkę, czemu reagował tak nerwowo, były minister tłumaczył: - Wałęsa to Wałęsa. On ma charakterystyczny sposób mówienia. „Jestem za, a nawet przeciw”, „nie chcę, ale muszę”. Nie można się rzucać na każdą nieścisłość – uważa Milczanowski.
Jego zdaniem zarzuty wobec „człowieka, który tyle zrobił dla Polski” są „niskie, małe i podłe”. Pytany o prezydenta Lecha Kaczyńskiego, który jest przekonany, że Wałęsa współpracował z SB, stwierdził: - Nigdy nie byłem o nim wysokiego mniemania, ale wypowiedzią o Bolku stracił u mnie wszystko.
Andrzej Milczanowski był zastępcą szefa UOP od sierpnia 1990 do stycznia 1992 i szefem MSW w latach 1992-95.
Źródło: tvn24
Źródło zdjęcia głównego: TVN24