Migranci - wśród nich kobiety i dzieci - zostali odesłani na granicę z Białorusią. Sprawę tę komentowali politycy. - Granic należy strzec, granic należy bronić, ale od wczoraj nie mogę spać, bo nie wiem, co się stało z tymi dziećmi - mówił marszałek Senatu Tomasz Grodzki z Koalicji Obywatelskiej. Krzysztof Śmiszek z Lewicy ocenił, że "te dramatyczne obrazy, kiedy pogranicznicy czy strażacy wyciągają ludzi z bagien i niosą ich na własnych rękach, to będzie wyrzut sumienia tej władzy". - Nie do zniesienia są te obrazy, które docierają z naszej wschodniej granicy, pokazujące krzywdę cierpiących na niej dzieci - ocenił zaś lider Polski 2050 Szymon Hołownia. Wicemarszałek Senatu Marek Pęk z PiS przekonywał, że "zarówno Straż Graniczna, jak i wszystkie inne służby realizują swoje zadania właściwie".
26 migrantów, w tym kobiety oraz ośmioro dzieci znalezionych w poniedziałek rano w Szymkach przebywało później tego dnia przed placówką Straży Granicznej w Michałowie na Podlasiu. W środę rzeczniczka prasowa Podlaskiego Oddziału Straży Granicznej Katarzyna Zdanowicz przekazała w rozmowie z reporterką TVN24 Martą Abramczyk, że wobec migrantów "zastosowano procedurę zgodnie z rozporządzeniem". Potwierdziła, że wśród nich były kobiety i dzieci. Zdanowicz przekazała, że migranci "zostali doprowadzeni do linii granicy i teraz znajdują się na Białorusi".
Reporterzy TVN24 próbują ustalić, dokąd dokładnie zostali doprowadzeni: na przejście graniczne, do lasu, czy na teren konkretnej miejscowości. Straż Graniczna przekazuje tylko, że migranci zawróceni zostali "do linii granicy państwowej". I - powołując się na ograniczenie dostępu do informacji dotyczącej czynności prowadzonych na obszarze objętym stanem wyjątkowym w związku z ochroną granicy państwowej - odmawia udzielenia szczegółowych informacji.
Grodzki: nie mogę spać, bo nie wiem, co się stało z tymi dziećmi
Sytuację migrantów z Michałowa komentowali w czwartek politycy w Sejmie. Marszałek Grodzki przyznał, że "granic należy strzec, bronić". - Ale od wczoraj nie mogę spać, bo nie wiem, co się stało z tymi dziećmi, czy one zostały wywiezione do lasu, gdzieś porzucone - mówił.
Wskazywał też, że "Polska konstytucja mówi o tym, że dziecko – i tam nie pisze, że dziecko polskie – jest pod szczególną opieką". - Trzeba umieć oddzielić realne zagrożenie i realną wojnę hybrydową z (Alaksandrem - red.) Łukaszenką, od dramatu tych biednych, niczemu winnych dzieci - dodał Grodzki.
Śmiszek: wyrzut sumienia tej władzy
Do sprawy odniósł się także Krzysztof Śmiszek z Lewicy. Jak mówił, "PiS-owski rząd nam od lat mówi: najważniejsza jest rodzina, najważniejsze jest dobro dzieci, najważniejsi są ludzie". - Pytam, gdzie jest ta wrażliwość na losy małego dziecka, gdzie jest ta wrażliwość na losy matki, która płacze na granicy? - kontynuował.
Według niego "te dramatyczne obrazy, kiedy pogranicznicy czy strażacy wyciągają ludzi z bagien i niosą ich na własnych rękach, to będzie wyrzut sumienia tej władzy".
Marek Pęk: tak naprawdę sprawa jest dużo głębsza
- Nie będę tego wątku rozwijał, proszę się zwracać do właściwych służb, które czuwają nad tym wszystkim, które rozwiązują największy kryzys na polsko-białoruskiej granicy w historii, który jest elementem wojny hybrydowej - mówił zaś wicemarszałek Senatu Marek Pęk z PiS.
Jak ocenił, "oczywiście można tego typu przypadki przedstawiać w taki bardzo emocjonalny sposób, ale tak naprawdę sprawa jest dużo głębsza, dużo bardziej skomplikowana i poważna". - Uważam, że zarówno Straż Graniczna, jak i wszystkie inne służby realizują swoje zadania właściwie - dodał.
CZYTAJ RÓWNIEŻ: W Michałowie radni dyskutowali o migrantach. Straż graniczna: to są naprawdę ciężkie sytuacje
Hołownia: nie do zniesienia są te obrazy
Lider ruchu Polska 2050 Szymon Hołownia skomentował tę sytuację na nagraniu w mediach społecznościowych. - Nie do zniesienia są te obrazy, które docierają z naszej wschodniej granicy, pokazujące krzywdę cierpiących na niej dzieci - ocenił.
Jak mówił, są to "samotne, głodne, biedne, opuszczone przez wszystkich poza swoimi najbliższymi, dzieci", które funkcjonariusze polskiej Straży Granicznej "odwożą na granicę i zostawiają w środku pustkowia, w środku lasu".
- Co się z nami stało, że doprowadziliśmy się do miejsca, w którym zamiast ogrzać to dziecko, nakarmić, umyć, zabezpieczyć w suchym miejscu, odwozimy z powrotem do lasu w niepogodę, w deszcz, na chłód. Bo tego wymaga od funkcjonariuszy idiotyczne i niezgodne z prawem rozporządzenie jednego z ich przełożonych - kontynuował.
Źródło: TVN24