Grupa jazydów z Iraku próbowała przedostać się przez granicę białorusko-polską i otrzymać azyl - przekazał Murad Ismael z Akademii Sindżar, organizacji dbającej o edukację w jednej z prowinicji Iraku. Rozmawiał z nim reporter TVN24 Paweł Szot. Jak mówił Murad Ismael, nikt nie zaoferował im statusu uchodźcy ani krótkoterminowej ochrony. Rozmówca Pawła Szota wyjaśniał, dlaczego jazydzi uciekali z kraju, kto był w tej grupie oraz co - według jego wiedzy - się z nimi stało.
Trudno o społeczność, która w ostatnich latach wycierpiałaby więcej od jazydów. Religia stała się ich przekleństwem. Fundamentaliści z tak zwanego Państwa Islamskiego uznali ich za czcicieli szatana, w 2014 roku najechali zamieszkałe przez nich tereny na północy Iraku i zgotowali im piekło. - Wielu ludzi zostało zamordowanych w planowanej zbrodni, którą nazywa się dziś oficjalnie ludobójstwem. Ucierpiały też setki tysięcy kobiet, które zostały sprzedane - opowiadała w rozmowie z "Faktami" TVN profesor Joanna Bocheńska z Instytutu Orientalistyki Uniwersytetu Jagiellońskiego.
Trzydzieścioro dwoje jazydów z północnego Iraku próbowało się przedostać przez białorusko-polską granicę - twierdzi Murad Ismael z Akademii Sindżar. Według niego wśród nich było siedmioro lub ośmioro dzieci i kilka kobiet. Grupa jazydów miała koczować na granicy białorusko-polskiej przez dziewięć dni. Murad Ismael opowiadał o ich sytuacji w rozmowie z reporterem TVN24 Pawłem Szotem. Akademia Sindżar świadczy usługi edukacyjne dla 800 tysięcy mieszkańców północno-zachodniej prowincji Iraku - Niniwy, gdzie mieszkają duże populacje mniejszości etnicznych i religijnych, w tym jazydzi.
Paweł Szot, TVN24: Moje pierwsze główne pytanie dotyczy grupy jazydów, która znalazła się na granicy pomiędzy Białorusią i Polską. Ile osób liczy ta grupa, kim są ci ludzie?
Murad Ismael, Akademia Sindżar: Te 32 osoby to jazydzi z Sindżaru. Przebywali głównie w obozach dla uchodźców i osób wewnętrznie przesiedlonych. Przedostali się przez Białoruś, próbując wejść do Unii Europejskiej.
Czy to tylko dorośli, czy były z nimi dzieci?
To są rodziny - ośmioro albo siedmioro dzieci, kilka kobiet, reszta to mężczyźni. Głównie to jednak rodziny.
Kiedy rozpoczęli swoją podróż i co działo się z nimi na granicy?
Nie wiem dokładnie, kiedy dostali się na Białoruś, ale zgodnie z tym, co mówili, to było kilka tygodni temu. Jakieś dziesięć, jedenaście dni temu podeszli pod granicę. Najpierw próbowali przekroczyć ją pomiędzy Białorusią a Polską, oczywiście legalnie. Następnie [przy kolejnej próbie przekroczenia granicy, w lesie - przyp. red.] stali na granicy przez dziewięć dni. Teraz znów są na Białorusi, wrócili tam, wyszli ze strefy granicznej, ale ich sytuacja była niezmiernie trudna. Baliśmy się, że mogą po prostu tam umrzeć.
Dlaczego się baliście?
Baliśmy się, że umrą z głodu, z zimna. Część z nich była chora, od kilku dni nie jedli.
Czyli zostali zatrzymani przez strażników?
Tak, przeszli przez granicę białoruską, próbowali dostać się na terytorium Polski ze strefy niczyjej, ale z obydwu stron nie pozwalano im przejść, więc utknęli pomiędzy granicami. Nikt nie był w stanie się z nimi skontaktować, żadne organizacje pozarządowe. Nikt nie miał z nimi kontaktu z powodu tej trzykilometrowej strefy, przez którą nie można zbliżyć się do granicy.
A jaka była reakcja polskiej straży granicznej? Czy udzieliła jakiegokolwiek wsparcia, czy poprosiła o jakieś dokumenty potwierdzające, że byli jazydami, czy zapytano ich, czy chcą ubiegać się o azyl?
Nie otrzymali absolutnie żadnej pomocy i jak twierdzą niektóre rodziny, potraktowano ich bez jakiegokolwiek szacunku. Nie zaproponowano im możliwości ubiegania się o azyl ani nawet o tymczasową ochronę. Nie zaoferowano im żadnego jedzenia, żadnej pomocy. To było absolutnie niehumanitarne. Ciężko jest w to w ogóle uwierzyć, że ludzie uciekający przed ludobójstwem z drugiego krańca świata docierają do granic Unii Europejskiej i są traktowani w ten sposób. Oczywiście rozumiem, że każdy kraj ma prawo chronić swoje granice, ale tu chodzi o esencję praw człowieka, o podstawy ochrony ofiar prześladowanych ze względu na religię. Przecież Polska, podobnie jak inne kraje, przykłada dużą wagę do wolności wyznania, a tymczasem, gdy prześladowani właśnie z przyczyn religijnych jazydzi docierają do granicy i są traktowani w ten sposób, to doprawdy aż trudno w to uwierzyć.
Jak udało im się dotrzeć z powrotem na Białoruś i co wydarzyło się potem?
Przez dziewięć dni nikt nie chciał ich przepuścić. Strażnicy po obu stronach odmawiali im wstępu, więc zaczęli rozmawiać z różnymi ludźmi, głównie z przemytnikami, którzy w końcu pomogli im za pieniądze. Nie znam dokładnie wszystkich szczegółów tej sytuacji, ale wiem, że na pewno członkowie jednej z rodzin, żyjący w Niemczech, zapłacili przemytnikom, by ci pomogli tym ludziom dostać się z powrotem na teren Białorusi. Wiem jedynie, że są na Białorusi, ale nie mam pojęcia, gdzie dokładnie. Raczej nie grozi im już śmierć z głodu lub zimna, ale poza tym nie wiem nic na temat ich sytuacji.
A jak zareagowali białoruscy strażnicy? Jak ich potraktowali i jakie było ich nastawienie?
Byłem w kontakcie także z innymi grupami i członkowie jednej z nich powiedzieli mi, że identyczna sytuacja miała miejsce na granicy z Łotwą, gdzie służby białoruskie pozwoliły im na przekroczenie granicy, ale nie wpuściły ich z powrotem. W rezultacie utknęli w pasie pomiędzy dwiema granicami, nie mogąc zawrócić. To po prostu niewiarygodne. Skoro [strażnicy - przyp. red.] pozwolili im wejść w ten korytarz, to przynajmniej powinni byli pozwolić im zawrócić. Zatem Białorusini kompletnie nie szanują praw człowieka, ale niestety, Europejczycy - szczerze mówiąc - też nie. To wyjątkowo nieludzkie traktowanie. Moim zdaniem Białoruś chce ukarać Europę za względów politycznych. Ale jeśli stawiasz na szali ludzkie życie, godzisz się na śmierć ludzi tylko po to, aby zrealizować cel polityczny, to nie mieści mi się to w głowie. Europa powinna przyjąć jazydów. (…) Doprawdy nie wiem, jak przyjęcie kilkuset jazydów mogłoby zaszkodzić Europie. To prawda, że Europa pomaga jazydom od siedmiu lat, ale ludobójstwo się jeszcze nie skończyło. Społeczność jazydów została bardzo licznie przesiedlona. Bardzo możliwe, że wielu waszych widzów nie ma pojęcia, co spotkało jazydów i dlatego chciałbym trochę na ten temat powiedzieć.
Oczywiście, ale pozwoli pan, że zadam jeszcze kilka pytań odnośnie sytuacji na granicy. Wracając jeszcze do tej grupy, czy wiadomo, co się z nimi dzieje, gdzie się znajdują i czy mogą być w niebezpieczeństwie?
Nie wiem nic więcej poza tym, że wyszli poza granicę. Członek rodziny, który przybył do Warszawy, aby im pomagać i z którym miałem kontakt, mówi, że grupa wróciła na Białoruś. Natomiast nie wiem nic więcej.
Myśli pan, że będą w stanie wrócić do Iraku, czy to raczej niemożliwe?
To jest kolejna sprawa. Nie wiemy, jak to działa, kiedy ludzie trafiają na Białoruś na wizach turystycznych. Nie wiemy, w jaki sposób to się odbywa, jak oni są przekierowywani. Ludzie próbują przedostać się do Unii Europejskiej na różne sposoby, dlatego też zakładam, że ta grupa jeszcze raz będzie próbowała przedostać się przez granicę - może nie przez Polskę, może przez Łotwę albo Litwę. Ci ludzie zapłacili ogromne pieniądze. Pieniądze, których nie mają. Za przewiezienie przemytnicy żądają od osoby od trzy do pięciu tysięcy dolarów. Wiem, że ludzie sprzedają swoją ziemię, sprzedają swoje domy, aby dotrzeć do Europy, więc decyzja o powrocie też byłaby bardzo trudna. Patrząc od strony finansowej, większość ludzi nie ma do czego wracać.
Czy wie pan, jak jest zorganizowana cała trasa przerzutu tych ludzi z Iraku? To dość nowy szlak, prawda? Wszystko zaczęło się chyba w czerwcu od bezpośrednich połączeń lotniczych z Iraku do Mińska. Czy wie pan, jak to jest zorganizowane na samym początku w Iraku?
Tak, zajmuje się tym siatka przemytników, która - i wiem na to pewno - jest wspierana przez białoruski rząd, który z kolei realizuje swoje polityczne cele czy inne plany. Ludzie dostają oficjalne wizy i lecą do stolicy Białorusi. Bardzo często przemytnicy przekonują ich, że to bardzo łatwa, jeśli nie najłatwiejsza, droga do Europy i do tego tańsza. Ci ludzie, przemytnicy czy jakkolwiek ich nazwiemy - w lokalnym języku słowo, które ich określa, oznacza mniej więcej kogoś, kto pomaga odnaleźć drogę. Dawna trasa przez Grecję, z której dawniej wielu ludzi korzystało, była tania, dziś stała się bardzo droga - przemytnicy potrafią zażądać 12-13 tysięcy, a w porywach do 20 tysięcy dolarów za osobę. Szlak białoruski jest tańszy. Ludzie wydają od 3-5 tysięcy, może 6 tysięcy dolarów, a przemytnicy mówią im, że to łatwy szlak, że wystarczy przylecieć do Białorusi, a potem albo wsiąść do samochodu, albo przejść krótki odcinek niebezpiecznej trasy, aby dostać się na terytorium jednego z krajów Unii Europejskiej, aby tam wystąpić o azyl.
Wiemy, że w rzeczywistości jest odwrotnie. To bardzo niebezpieczny szlak i przekroczenie granicy jest w zasadzie niemożliwe albo niezwykle trudne. Czy jazydzi przebywający w obozach dla uchodźców w Iraku wiedzą, jak wygląda sytuacja na granicy białorusko-polskiej? Czy zdają sobie sprawę z niebezpieczeństwa, jakie może im grozić, jeśli uda im się przedostać do Unii Europejskiej i utkną w tej strefie?
Zaczęliśmy właśnie docierać do tych ludzi. Kiedy doszło do tych sytuacji na granicy białorusko-łotewskiej, wystosowaliśmy dwa przesłania: pierwsze do Europy, aby pozwoliła tym ludziom wejść, a drugie do jazydów: miejcie świadomość, że to jest bardzo niebezpieczna trasa, ryzykujecie tam życiem. Jest to zupełnie zrozumiałe, jeśli weźmie się pod uwagę to, co wycierpieli jazydzi. Słyszy się często, że warto spróbować, zaryzykować, mimo że można tam zginąć. Według nich to lepsze niż zostać w kraju, gdzie odbywa się ludobójstwo, gdzie nie ma ochrony ani przyszłości. Nawet moja rodzina ze strony żony powtarzała, że chcą sprzedać wszystko i się wyprowadzić, bo ludzie nie widzą dla siebie przyszłości, nie widzą nadziei we własnym kraju, zwłaszcza w Sindżarze, gdzie problemy polityki i bezpieczeństwa nadal występują.
Tu pojawia się pytanie o sytuację jazydów w Iraku. Wiemy, że wojna z tak zwanym Państwem Islamskim i ludobójstwo dobiegły końca, ale czy jazydzi mają wystarczające warunki, aby tam żyć i przetrwać?
Prawda jest taka, że ludobójstwo jeszcze się nie zakończyło. W dalszym ciągu około 2700-2800 jazydów jest w niewoli. Ponad 50 procent społeczności jazydów została przesiedlona. Regiony, w których żyją jazydzi, zostały niemal kompletnie zniszczone i nie zostały odbudowane. Wreszcie, ludobójstwo dokonane na jazydach nie zostało rozliczone, nie zostały wyciągnięte żadne konsekwencje wobec sprawców. Ani iracki rząd, ani władze regionu nie podjęły żadnych wysiłków, aby pomóc jazydom podnieść się po tym ludobójstwie, które w oczach świata miało miejsce siedem lat temu i się zakończyło. Tymczasem jest odwrotnie. Oprócz traumy społeczeństwo musi mierzyć się z realnymi problemami z powrotem do domu, z prześladowaniami i byciem traktowanym jak obywatele drugiej kategorii. To przejawia się również w innych rzeczach - w środkach, jakie są przeznaczane na odbudowę innych regionów, podczas gdy regiony jazydów pozostają w ruinie. Poza środkami od organizacji pozarządowych i darczyńców - zarówno z Europy, jak i Stanów Zjednoczonych, Australii oraz innych krajów Zachodu, które pomagają Sindżarowi, za co jazydzi są im ogromnie wdzięczni - iracki rząd nie zrobił nic, aby pomóc ludziom i odbudować region.
Jazydzi mają poczucie, że po ludobójstwie, jakiego na nich dokonano, sprawiedliwości nie stało się zadość. Do tego nie zostały podjęte żadne realne kroki, aby mogli znów zaufać systemowi i traktować Irak jak swoją ojczyznę. (…) Wielu jazydów wciąż myśli o opuszczeniu Iraku. Rok lub dwa lata temu przeprowadziliśmy badanie, w którym 80-90 procent jazydów powiedziało, że nie widzi dla siebie żadnej przyszłości w Iraku i że chce wyjechać.
Jak Pan widzi przyszłość jazydów w Iraku?
Wydaje mi się, że przyszłość zależy od wielu czynników - od tego, jak skutecznie uda nam się odbudować region, czy uda nam się rozliczyć zbrodnie i sprawić, by to ludobójstwo było ostatnią tragedią tego narodu. Myślę, że jeśli społeczność międzynarodowa będzie potrafiła przywrócić jazydom nadzieję, wiarę i zaufanie, to te rzeczy są możliwe. Jednak biorąc pod uwagę wszystko, co dziś obserwujemy, czyli mozolny proces odbudowy i wstrzymane decyzje, wiele osób uważa, że za 10, 15 lub 30 lat nie będzie już jazydów w Iraku, a to jest pół miliona ludzi. Wielu z nich wyruszy do Europy. Niemcy są dziś drugim największym skupiskiem jazydów. Może to wydawać się dziwne, ale jazydów już praktycznie nie ma w Turcji, mimo że ten ogromny kraj był domem dla dużej społeczności jazydów, z których większość przeniosła się do Europy.
Oprócz tego, że obecna sytuacja na granicy jest dość skomplikowana, to jeszcze nadchodzi zima. Czy jazydzi będą nadal próbować dostać się do Europy, czy raczej nie?
Naszym zdaniem ludzie nie powinni ryzykować życiem, a przynajmniej takie jest nasze przesłanie dla naszej społeczności. Nie ma sensu ryzykować utraty życia podczas próby dostania się do Europy. Z drugiej jednak strony staramy się zrozumieć, że gdy ma się wybór pomiędzy całym życiem w cierpieniu, a szybką śmiercią, to niektórzy ludzie wciąż są gotowi wybrać to drugie, zdając sobie sprawę z niebezpieczeństwa. (...) Poza tym, według niedawnego sondażu, 76 procent jazydzkiej młodzieży jest bezrobotna. To 76 procent młodych ludzi, z których wielu ukończyło studia i ma przynajmniej licencjat. Większość, a przynajmniej połowa z nich, doskonale mówi po angielsku i świetnie radzi sobie w pracy z komputerem, a także posiada wiele innych umiejętności pozwalających im samodzielnie się utrzymać. A jednak są oni bezrobotni i nie mogą znaleźć pracy w Iraku. To jest także jedna z przyczyn emigracji - czynniki ekonomiczne.
Źródło: TVN24
Źródło zdjęcia głównego: Murad Ismael