Od poniedziałku w dziesiątkach przedszkoli codziennie odwoływane są z konieczności kolejne zajęcia dodatkowe dla najmłodszych. Najodważniejsi dyrektorzy jeszcze czekają - w nadziei, że ministerstwo edukacji pozwoli rodzicom opłacać godziny nauki języka angielskiego, plastyki czy rytmiki. MEN na razie tylko uspokaja, twierdząc, że problemu nie ma. Ale pytane o konkrety nie odpowiada wcale lub po przedszkolnemu: "pomidor". Są jednak i takie miejsca w Polsce, które już poradziły sobie z problemem. W jaki sposób?
Od poniedziałku przez polskie przedszkola przechodzi wielki trzęsienie ziemi. Wszystko za sprawą nowych regulacji w ustawie o oświacie, które weszły w życie 1 września. W zamyśle autorów przepisy miały zrównywać szanse wszystkich dzieci w wieku przedszkolnym, niezależnie od grubości portfela ich rodziców. Ustawa przedszkolna zakazała im płacenia za każdą dodatkową godzinę (pierwsze pięć jest finansowanych przez gminę – red.) opieki nad dzieckiem więcej niż 1 zł. Przedszkolom nie wolno doliczać do czesnego żadnych innych kwot.
Jakie wyrównywanie?
Ta zmiana wywołała lawinę. Przedszkola zaczęły wypowiadać umowy zewnętrznym firmom lub poszczególnym osobom prowadzącym do tej pory zajęcia dodatkowe, bo nie było ich na nie stać. Setki instruktorów z dnia na dzień straciło swoje źródło dochodów, a rodzice stracili szansę na swobodny wybór ścieżki edukacyjnej dziecka.
- Wszystkich nas uszczęśliwiono na siłę. Najbardziej chce mi się śmiać z argumentu, że chodziło o "wyrównywanie szans". W naszym przedszkolu – i wiem, że w setkach innych także – do tej pory sytuacja wyglądała tak, że za dodatkowe 30 zł w miesiącu dzieci trzy razy w tygodniu uczyły się języka angielskiego. Także te, których rodziców nie było na to stać. Nauczyciel zgarniał wszystkie maluchy - opowiada pani Ewa, matka 5-letniego Kuby, który chodzi do przedszkola na warszawskiej Pradze.
Kto tu decyduje?
W ciągu zaledwie pięciu dni pod petycjami wzywającymi ministerstwo edukacji narodowej do wydania takiej interpretacji przepisów, która pozwoli organizować zajęcia dodatkowe na dotychczasowych zasadach, podpisało się kilkadziesiąt tysięcy niezadowolonych rodziców. Tylko pod dokumentem, który pojawił się na stronie petycje.pl, swój podpis złożyło do soboty prawie 11 tys. osób (siedem opowiedziało się "przeciw").
"Prosimy o jednoznaczne potwierdzenie, że jeśli rodzice płacą za zajęcia dodatkowe firmie zewnętrznej, a nie przedszkolu, to w świetle obowiązującego prawa nie ma przeszkód do prowadzenia w przedszkolach publicznych płatnych zajęć organizowanych przez wyżej wymienione firmy, w czasie pobytu dzieci w przedszkolu, w godzinach uzgodnionych z dyrektorami placówek. To rodzice, a nie urzędnicy mają prawo do decydowania o edukacji własnego dziecka" - piszą do MEN.
W komentarzach pod pismem sporo jest nerwów. "Szkoda słów na niektóre decyzje urzędników... Czasem zastanawiam się czy są to ludzie myślący" - pisze pani Grażyna Chojaczyk z Łodzi. "Zabranie dzieciom możliwości uczęszczania na zajęcia dodatkowe to zamach na swobodę w decydowaniu o edukacji własnego dziecka" - wskazuje z kolei pan Waldemar z Legnicy. Nie brakuje też głosów z perspektywy osób, które do tej pory prowadziły takie zajęcia, a dziś zostały bez pracy. Kamila, Wrocław: "Gratuluję, zabraliście mojej mamie 20 lat pracy i coś, w co wierzyła". Listy i skargi płyną też do Rzecznika Praw Dziecka. W przyszłym tygodniu RPO ma zabrać w tej sprawie głos.
Jak zapisać dziecko na zajęcia?
W podpisach pod petycjami ciężko znaleźć głosy rodziców z Krakowa – a jeśli już, to wspierające pozostałych. Dlaczego? Bo tam problemu zajęć dodatkowych w przedszkolach nie ma. Wydział Edukacji Urzędu Miasta już kilka miesięcy temu zalecił dyrektorom przedszkoli samorządowych, aby szli rodzicom na rękę. I powiedział jak to zrobić. Kierownictwo wydziału zasugerowało by szefowie placówek ograniczyli swoją rolę do wynajmowania lub użyczania przestrzeni przedszkola. W Krakowie to rodzice, bezpośrednio, zapisują dzieci i płacą firmom zewnętrznym za dodatkowe zajęcia. Przedszkole nie czerpie z tego zatem korzyści, co zakazali autorzy ustawy.
- To bardzo zręczne i wydaje się, że i skuteczne – ocenia mec. Rafał Dębowski, specjalizujący się w prawie oświatowym. - Moim zdaniem nie ma tu mowy o naruszaniu prawa, bo wyraźnie widać, że w opisywanej sytuacji stosunek obligacyjny jest dwustronny, a stronami są rodzice i firma zewnętrzna. Przedszkole nie pobierając opłaty nie prowadzi żadnej działalności - wskazuje dalej. W ocenie adwokata takie wyjście z sytuacji ciężko nazwać nawet "omijaniem prawa". - Problemem mogą być tylko ewentualne sankcje podatkowe i rozwiązanie problemu użyczania przestrzeni przedszkola - dodaje.
... Albo na koncert?
W Łodzi dyrektor jednego z przedszkoli w dzielnicy Łódź-Górna na spotkaniu z rodzicami sprawę postawiła jasno.
- Usłyszeliśmy prośbę o zachowanie cierpliwości do końca przyszłego tygodnia. A później, jeśli odpowiedź z MEN nie nadejdzie, pani dyrektor zadeklarowała, że zaryzykuje swoją posadę i podpisze umowę z firmą zewnętrzną na użyczenie sal. Napisaliśmy już oświadczenia, że wiemy, co będą w tym czasie robiły nasze dzieci - mówi Monika, mama Hani. Są i inne pomysły. Na przykład, żeby zajęcia z plastyki nazwać udziałem w wystawie a z muzyki "koncertem", na który raz w tygodniu - odpłatnie - chodzić będą dzieci.
MEN milczy albo omija. „Pieniądze są, problemu nie”
Ministerstwo jednak się nie śpieszy i jak mantrę powtarza, że problemu nie ma, bo do końca grudnia samorządy otrzymają ponad 330 mln zł dotacji, z których będą mogły opłacać zajęcia wykraczające poza podstawę programową wychowania przedszkolnego. Tyle że za te pieniądze samorządów i tak nie będzie stać na zapewnienie więcej niż jednej, dwóch godzin takich zajęć w tygodniu, z czego ministerstwo musi zdawać sobie sprawę.
Tutaj MEN jednak także nie widzi kłopotu i wskazuje by to rodzice bardziej zainteresowali się po prostu pieniędzmi dla samorządów. - Powinni egzekwować od nich sfinansowanie zajęć dodatkowych - oświadczył nam rzecznik ministerstwa Grzegorz Łacheta. Pierwsza rata dotacji ma trafić do gmin do końca września. Kolejne będą przekazywane do 15. dnia każdego miesiąca. Rzecznik, zapytany wprost, czy ministerstwo zdaje sobie sprawę, że nowe przepisy pozbawią pracy wielu instruktorów, nie odpowiada. Powtarza tylko, że pieniądze na zajęcia ponadprogramowe są do dyspozycji samorządowców.
Równie lakonicznie urzędnicy ministerstwa odpowiadają na pytanie, jakie jest stanowisko resortu ws. bezpośredniego porozumiewania się rodziców z firmami zewnętrznymi na prowadzenie zajęć - tak, jak doradzali urzędnicy z Krakowa. - Przepisy ustawy o systemie oświaty nie regulują i nie regulowały spraw dotyczących zawierania ewentualnych umów pomiędzy rodzicami a podmiotami zewnętrznymi - mówi rzecznik.
Autor: Łukasz Orłowski\ola / Źródło: tvn24.pl