Jeśli chodzi o apolityczność - czy wręcz apartyjność - mediów publicznych, w ostatnich latach poprzeczka została zawieszona tak nisko, że niewielu wysiłków potrzeba, by dokonać widocznej zmiany na styku polityki i tych mediów. Ale jednocześnie trzeba pamiętać, że także za sprawą działania polityków oczekiwania dotyczące odpolitycznienia mediów są tak rozległe, że sprostanie im będzie stanowiło ogromne wyzwanie - pisze Marcin Zaborski.
"Pozytywnej ocenie rządu towarzyszył nieustanny atak na opozycję i gotowość uczestniczenia nawet w kombinacjach operacyjnych zmierzających do kompromitowania opozycji lub też osłaniania władzy w trudnych momentach". Tak surowa ocena mediów publicznych znalazła się w programie politycznym Prawa i Sprawiedliwości. Nie - nie teraz, ale już dziesięć lat temu.
Politycy Zjednoczonej Prawicy nie tworzyli jeszcze wówczas rządu, a dopiero przekonywali wyborców do swojego pomysłu na "dobrą zmianę". Gdy szykowali się do przejęcia władzy, głośno krytykowali to, co wtedy słyszeli i widzieli w programach publicznego radia i publicznej telewizji. W ogłoszonym w 2014 roku dokumencie "Zdrowie, Praca, Rodzina" liderzy PiS twierdzili, że media stały się elementem "systemu Tuska", bezwzględnie popierając urzędującego premiera i nieustannie uderzając w opozycję. Mediom publicznym zarzucali degenerację. Politycy Zjednoczonej Prawicy obiecywali, że gdy przejmą od koalicji PO-PSL ster rządu, do podstawowych zadań nadawców publicznych będzie należała "pogłębiona debata publiczna" oraz "prezentacja pełnego spektrum poglądów politycznych, gospodarczych i światopoglądowych".
Sól demokracji
Zgodnie z obietnicami Prawa i Sprawiedliwości media te miały mieć odpowiedną rangę i jakość, a także być instytucjami wyższej użyteczności publicznej. Dzięki temu miały stać się ważnym narzędziem w zapowiadanej wtedy reformie debaty publicznej, ponieważ - jak czytamy w programie PiS z 2014 roku - "wolna i autentyczna debata publiczna jest solą demokracji. W debacie formułowane są argumenty i zawierane kompromisy. W debacie określane jest dobro publiczne. Debata jest więc podstawowym warunkiem sprawnego funkcjonowania instytucji demokratycznych, właściwej komunikacji pomiędzy społeczeństwem a władzą i uwolnienia społecznej energii obywatelskiej".
Wszyscy mieli więc korzystać z konstytucyjnej wolności słowa i pluralizmu. Obywatele i opozycja mieli mieć zapewniony sprawiedliwy dostęp do mediów funkcjonujących zgodnie z cywilizowanymi zasadami. W tym przypadku wskazywano, że potrzebne jest przywrócenie misyjnej funkcji mediów oraz ich odpolitycznienie. Zapowiadano też zmianę charakteru komunikacji rządu ze społeczeństwem - z propagandowego na partnerski. Taka była wizja stworzona przed dekadą przez polityków Prawa i Sprawiedliwości, działających wtedy w opozycji.
Zapowiedzi budowy mediów wolnych od politycznych wpływów padały nie tylko w oficjalnych dokumentach przygotowanych na czas kampanii wyborczej, ale też w wywiadach udzielanych przez polityków obozu Zjednoczonej Prawicy - także po wyborach z 2015 roku.
Było tak na przykład, gdy Krzysztof Czabański jako wiceminister kultury tłumaczył, dlaczego trzeba stworzyć nową Radę Mediów Narodowych i opowiadał o tym, jak będzie wyglądał nowy ład medialny pod rządami PiS.
Rada Mediów Narodowych będzie was chroniła przed bezpośrednimi naciskami politycznymi. Skończą się telefony polityków do szefów mediów
- przekonywał dziennikarzy Polskiej Agencji Prasowej w kwietniu 2016 roku.
Mówił też, że w nowej RMN widziałby "znawców, zasłużonych dla mediów i twórców kultury". Byłoby to zresztą zgodne z wcześniejszymi obietnicami PiS, że Zjednoczona Prawica zapewni apolityczny nadzór nad decyzjami dotyczącymi mediów publicznych.
Szybko jednak okazało się, że anonsowanymi "znawcami" wysłanymi do Rady Mediów Narodowych - rozdającymi później karty w medialnych roszadach personalnych - byli posłowie wysłani tam przez Prawo i Sprawiedliwość. A niedługo potem prezesem zarządu Telewizji Polskiej został inny aktywny polityk tej samej opcji - Jacek Kurski. Ziściła się tym samym zapowiedź Krzysztofa Czabańskiego o tym, że skończą się telefony polityków do szefów mediów. Telefony po prostu przestały być potrzebne, bo politycy byli już teraz u siebie.
"Inicjatorem wydarzeń jest Rząd"
Szybko można było zauważyć, że na ekranie TVP zdecydowanie częściej zaczęli pojawiać się przedstawiciele obozu rządowego. A gdy posłowie opozycji zaczęli na to zwracać uwagę i dopytywać ministra kultury, dlaczego tak dobierani są goście programu publicystycznego "Gość Wiadomości", otrzymali oficjalną odpowiedź prezesa Kurskiego, że nie widzi w tym niczego nadzwyczajnego.
"Dziennikarze ‘Wiadomości’ rozmawiają najczęściej z politykami bezpośrednio związanymi z przedstawionymi w ‘Wiadomościach’ wydarzeniami dnia. W związku z tym, że w przeważającej mierze inicjatorem tych wydarzeń jest Rząd i przedstawiciele partii rządzących, naturalnym jest, że są zapraszani do programu. W okresie od początku (2017) roku do 30 kwietnia (2017) roku w programie udział wzięli: przedstawiciele Rządu - 92 razy, partii rządzących - 181 razy, partii opozycyjnych - 66 razy" - napisał Kurski.
Tamte wyliczenia Jacka Kurskiego zapowiadały kolejne, przedstawiane nie tylko przez opozycję, ale też przez organizacje międzynarodowe, na przykład obserwujące kampanie wyborcze w Polsce. Wśród nich były analizy ekspertów OBWE, którzy po wyborach prezydenckich w 2020 roku pisali, że media publiczne relacjonujące starcie kandydatów ubiegających się o najwyższy urząd w państwie były stronnicze i nieobiektywne.
Politycy PiS także coraz głośniej zadawali pytania o pluralizm. Nie zajmowali się jednak jego brakiem w przekazach mediów publicznych. Przekonywali, że brakuje go na rynku mediów w ogóle i czas coś z tym zrobić. Budowali opowieść o tym, że kwestia braku pluralizmu przez lata urosła do rangi wielkiego zaniedbania III RP.
Rozwiązaniem miała być - ich zdaniem - zapowiadana przez kolejne miesiące i lata ustawa dotycząca koncentracji kapitału. Długo mówili o repolonizacji i dekoncentracji, czyli oczekiwanych przez nich zmianach właścicielskich w koncernach medialnych, aż wreszcie przygotowali przepisy znane - nie tylko w Polsce - jako lex TVN, ostatecznie zawetowane przez prezydenta. Były marszałek Senatu Stanisław Karczewski przyznał niedawno w programie "Kropka nad i", że za pomocą tamtego projektu Prawo i Sprawiedliwość chciało zamknąć telewizję TVN. I cóż z tego, że likwidowanie mediów niezależnych od rządu wymyka się logice budowania pluralizmu na rynku?
Zmiana perspektywy
Perspektywa Zjednoczonej Prawicy zmieniła się niedawno, wraz z oddaniem przez nią władzy. Po przejściu do opozycji Jarosław Kaczyński zaczął przekonywać, że
nie ma demokracji bez pluralizmu mediów i bez silnych mediów antyrządowych.
Zadanie bycia w kontrze do ekipy sprawującej władzę przypisał mediom publicznym, a ich obronę przedstawił jako obronę demokracji. W podobnym tonie wypowiedziała się też Rada Polityczna Prawa i Sprawiedliwości, która w jednej z uchwał zwróciła uwagę, że to właśnie te media odgrywają kluczową rolę "w zapewnieniu Polakom prawa do informacji i szerokiej pluralistycznej debaty".
W swojej wizji politycy PiS nie od dziś promują postulat pluralizmu w mediach, a nie pluralizmu w mediach publicznych - a to zasadnicza różnica. Autorzy tej koncepcji wcale nie oczekują, że publiczne radio czy publiczna telewizja będzie dbała o pokazywanie "pełnego spektrum poglądów politycznych, gospodarczych i światopoglądowych", jak obiecywano kiedyś w programie Prawa i Sprawiedliwości (2014).
Proponując swoją wizję pluralizmu na rynku mediów w ogóle i przeciwstawiając media publiczne mediom komercyjnym, politycy PiS mówią, że to są dwa uzupełniające się bloki, które razem dają pluralizm. Potwierdził to ostatnio przewodniczący Krajowej Rady Radiofonii i Telewizji Maciej Świrski, który odpowiadając na pytania posłów w Sejmie, stwierdził, że w czasie rządów Prawa i Sprawiedliwości mieliśmy - jego zdaniem - właściwie funkcjonujące media publiczne. Bez skrępowania przypisał je przy tym jednej ze stron sporu politycznego.
Pluralizm na polskim rynku medialnym był. Z jednej strony była telewizja publiczna, z drugiej strony były media komercyjne. Obie opcje czy obie strony miały swoje kolory polityczne i ten pluralizm w tym momencie istniał
- mówił szef KRRiT.
Przewodniczący Krajowej Rady Radiofonii i Telewizji z całą pewnością doskonale zna zapisy ustawy medialnej, a szczególnie ten, który mówi, że "publiczna radiofonia i telewizja realizuje misję publiczną, oferując, na zasadach określonych w ustawie, całemu społeczeństwu i poszczególnym jego częściom, zróżnicowane programy i inne usługi w zakresie informacji, publicystyki, kultury, rozrywki, edukacji i sportu, cechujące się pluralizmem, bezstronnością, wyważeniem i niezależnością oraz innowacyjnością, wysoką jakością i integralnością przekazu".
Widać tutaj wyraźnie, że mamy prawo oczekiwać pluralizmu nie tylko od całego rynku medialnego, ale także w szczególny sposób od mediów publicznych, bo to jedna z wielu ich ważnych cech, o których mówią przepisy. Nie tylko pluralizm, ale też bezstronność, wyważenie i niezależność.
Pomysły na media publiczne
Czy to możliwe? Czy takie właśnie będą teraz media publiczne? Rząd obiecuje, że je naprawi i odpolityczni, ponieważ - jak czytamy w umowie koalicyjnej -
stały się one w dużej mierze odpowiedzialne za rozłam w społeczeństwie, szerzenie kłamstw oraz celowo urządzane nagonki i kampanie nienawiści, prowadzące do rozbicia wspólnoty narodowej.
Zapowiadając pilne prace nad nową ustawą medialną, premier Donald Tusk przekonuje, że chce takich przepisów, które dadzą siłom społecznym i politycznym równoprawny dostęp do publicznego radia i publicznej telewizji. "Jestem gotów przekazać władzę nad mediami publicznymi - pluralizmowi i autentycznej społecznej reprezentacji" - deklaruje premier. Nie wiemy jednak na razie, jak to przekazanie mediów pluralizmowi miałoby wyglądać i co kryje się za słowami o prawdziwym społecznym przedstawicielstwie.
Wskazówek możemy szukać w programach partii tworzących dziś rządową koalicję, między innymi w wyborczych 100 konkretach, jakie na pierwszych 100 dni rządów przedstawiła Koalicja Obywatelska. "Odpolitycznimy i uspołecznimy media publiczne. Zlikwidujemy Radę Mediów Narodowych. Natychmiast zatrzymamy finansowanie fabryki kłamstw i nienawiści, jaką stała się TVP i inne media publiczne" - tak swoje zobowiązania ujęli politycy KO.
Likwidację RMN zapowiadała też Lewica, obiecując, że uwolni media od hejtu, ale też od komercyjnych reklam. Efektem tych działań mają być "profesjonalne, pluralistyczne media publiczne o ustalonych standardach prowadzenia zrównoważonej debaty publicznej". Politycy Lewicy w swoim programie politycznym zapisali też, że stworzą przejrzysty system wyboru osób pełniących funkcje nadzorcze w mediach publicznych. Udział w tym procesie mają mieć zapewnione organizacje społeczne.
Polskie Stronnictwo Ludowe także obiecywało "bezpartyjne media publiczne", którymi zarządzać powinny organizacje pozarządowe. "Tylko bezstronne media są w stanie obiektywnie relacjonować rzeczywistość, efektywnie propagować kulturę i dbać o tożsamość narodową. Nie udźwignie tego ciężaru w pełni upolityczniona telewizja czy radio, które zamiast rzetelnie pokazywać fakty manipuluje nimi i ukierunkowuje opinię publiczną na jedyną słuszną linię" - czytamy w programie politycznym PSL.
A może podstawą prac nad nowym porządkiem medialnym będą pomysły zgłoszone przez polityków partii Polska 2050, którzy jeszcze przed wyborami przedstawili dość szczegółową koncepcję w tej sprawie? Oni chcieliby, aby rady nadzorcze i zarządy wszystkich spółek mediów publicznych były wybierane w otwartych i transmitowanych on-line konkursach. Miałaby być w to zaangażowana Krajowa Rada Radiofonii i Telewizji, przy której - w myśl tej koncepcji - powinna powstać Rada Programowa Mediów Publicznych, będąca narzędziem społecznego nadzoru nad działalnościa programową tych mediów. Nie byłoby w niej miejsca dla polityków - posłów, senatorów, członków administracji publicznej czy radnych samorządowych. Kandydatów do takiej kilkunastoosobowej bezpartyjnej Rady miałyby zgłaszać stowarzyszenia, fundacje, uczelnie, instytuty badawcze i organizacje pozarządowe.
W programie partii Szymona Hołowni jest też pomysł na pożegnanie abonamentu radiowo-telewizyjnego i zastąpienie go Funduszem Mediów Polskich, który byłby zasilany z odpisów od podatków pobieranych od komercyjnych firm za działalność cyfrową i reklamową albo z części VAT-u od sprzedaży reklam. Jednocześnie reklamy w mediach publicznych miałyby być ograniczone.
Społeczna odpowiedzialność czy listek figowy?
Czy rzeczywiście nastąpi i na czym będzie polegało uspołecznienie mediów publicznych? Czy organizacje pozarządowe przejmą za nie odpowiedzialność, czy może raczej staną się tylko listkiem figowym dla polityków, którzy nie będą chcieli pozbawić się wpływów w radach nadzorczych i zarządach spółek medialnych? Czy politycy zagwarantują stabilne mechanizmy finansowania tych mediów? Co dalej z abonamentem RTV i reklamami emitowanymi w kanałach publicznej telewizji i stacjach publicznego radia? To pytania, na które na razie nie znamy odpowiedzi. Być może przyniosą je prace nad nową ustawą medialną, zapowiadaną przez rząd. Przygotowanie jej projektu to - jak słyszymy - kwestia najbliższych tygodni.
Jeśli chodzi o apolityczność - czy wręcz apartyjność - mediów publicznych, w ostatnich latach poprzeczka została zawieszona tak nisko, że niewielu wysiłków potrzeba, by dokonać widocznej zmiany na styku polityki i tych mediów. Ale jednocześnie trzeba pamiętać, że także za sprawą działania polityków oczekiwania dotyczące odpolitycznienia mediów są tak rozległe, że sprostanie im będzie stanowiło ogromne wyzwanie. Pytanie, czy mający dzisiaj władzę, podejmą to wyzwanie i czy zechcą zbudować szczelny mur, którym otoczą media publiczne, by bronić ich przed zakusami polityków, nie tylko dziś, ale też w przyszłości. Jeśli nie - wcześniej czy później znów zobaczymy polityczne piruety, wymyki i szpagaty, które z pluralizmem, bezstronnością i rzetelną debatą nie będą miały wiele wspólnego.