Trzy lata temu było o nich głośno. O dziecku, które już w wieku trzech lat dało mamie do zrozumienia, że ciało nie pasuje, uwiera jak sukienka i przeszkadza jak długie włosy. Mama nie rozumiała, więc dziecko się złościło. Kilkanaście miesięcy zajęło dziecku i mamie wykluczenie u malca autyzmu i innych zaburzeń psychicznych. Aż trafili na pana lekarza, który powiedział, że Zosia nie utożsamia się ze swoją płcią i że mama - jedyne, co może - to je takim zaakceptować. Wtedy mama wzięła dziecko na kolana, przytuliła i powiedziała, że je bardzo kocha. I dziecko przestało się złościć.
Brzmi jak bajka? Bartek ma to szczęście, że jego mamą jest Dorota, której zazdroszczą mu inne dzieciaki, też transpłciowe. Piszą do niej na Facebooku: "chciałabym/chciałbym, żeby była pani moją mamą".
Znają ją, bo trzy lata temu o Bartku i Dorocie donosiły media. No i wygrała przed sądem sprawę o odebranie jej praw rodzicielskich, czyli dzieci. Dzieci, bo dziecko ma starszą siostrę Marysię. Maryśka ma 11 lat, lubi modę i rysowanie, a nade wszystko kocha swojego brata takiego, jakim jest. Choć czasem ją wkurza, jak to młodszy brat.
Dyrektorka przedszkola podała Dorotę do sądu - chciała, żeby sprawdził, co z niej za matka, skoro "przebiera dziecko". Że przecież jakby dziewczynka chciała być dinozaurem, to nie znaczy, że by nim była. Działo się to wtedy, gdy matka dziecka przemalowywała motylka na portkach syna, który w niczym nie przypominał prehistorycznego gada na…. dinozaura właśnie.
I potem żyli długo i szczęśliwie? Oby! Ja pytam Dorotę, co dziś u nich słychać. Bartek poszedł do szkoły, dojrzewa. Jego ciało się zmienia. Pojawiają się nowe problemy. Już musieli wyprowadzić się za inne góry, będą mieszkać za innymi lasami. Wolnymi od ludzi-wilków?
Klaudia Ziółkowska: Czy po tych trzech trudnych latach żyje się pani i Bartkowi w Polsce lepiej?
Dorota Świercz: Różnie. Sytuacja z ostatnich tygodni: lekarz przyjmuje Bartka na jednym z warszawskich oddziałów ratunkowych i komentuje: "jeden kwiatek rośnie prosto, drugi krzywo i trzeba go po prostu naprostować".
Jak pani zareagowała?
Odpowiedziałam, że to nie jest tak, że ja chciałam, żeby moje dziecko było transpłciowe. Na co on stwierdził: "ile osób by pani zawiodła, gdyby tak nie było". Dał mi do zrozumienia, że bym zawiodła, gdyby się okazało, że Bartek jest Zosią. A przecież gdyby się tak okazało, tobym zrobiła imprezę.
Jakiś czas temu rzecznik praw dziecka Mikołaj Pawlak w programie "Rozmowa Piaseckiego" na antenie TVN24 opowiadał o rzekomym "wychwytywaniu" przez edukatorów seksualnych "rozchwianych" dzieci i podawaniu im leków mających powodować zmianę płci. Ja teraz apeluję do rzecznika: Jeśli jest taka tabletka, to proszę mi ją dać. Ja ją chętnie Bartkowi podam.
Dlaczego?
Bo wtedy miałby w życiu łatwiej. Ale wszyscy wiemy, że takiej tabletki nie ma. Nie ma też instrukcji obsługi do dzieci, a do dzieci transpłciowych to nawet nie ma wstępu do takiej instrukcji. A dzieci transpłciowe są wychowawczo bardzo trudne. Nie potrafią wyrazić, co się z nimi dzieje i dlaczego tak się dzieje. Trzeba mieć dużo intuicji i wytrwałości. Przyznam, że czasami mi jej brakuje.
Co zwróciło pani uwagę w zachowaniu Bartka?
Od zawsze żył w swoim świecie. Wykazywał umiejętności konstruowania czegoś z niczego. Z młotka do ubijania kotletów, taśmy i pompki rowerowej potrafił zrobić laskę dla dziadka. Używał jej później do włączenia i wyłączenia światła. W przedszkolu siedział sam i układał klocki. Nie chciał tam chodzić, nie potrafił odnaleźć się wśród rówieśników. Miał napady złości, był coraz częściej agresywny. Jak wtedy, gdy próbowałam założyć mu sukienkę albo spódnicę. Wtedy jeszcze miałam dwie córki. Bartka, wtedy jeszcze Zosię, ubierałam w ubrania po Marysi. Któregoś dnia nie miałam nic, co by mu odpowiadało. Pamiętam, że na dnie szafy znalazłam spodenki w kolorze szaroburym, ale namalowany był na nich różowy motylek. Nigdy nie zapomnę, jak go przemalowywałam na dinozaura.
Wtedy powiedziałam "dość". Zaczęłam szukać pomocy, chciałam się dowiedzieć, co robić, o co chodzi.
Podejrzewała pani już na tym etapie, że córka to tak naprawdę syn?
Nie! Nawet jak wcześniej Bartek sam mi o tym powiedział, nie potraktowałam tego poważnie. Dopiero seksuolog profesor Stanisław Dulko dał mi do zrozumienia, że Bartek czuje się chłopcem. W moim pojęciu bycia rodzicem to się nie mieściło. Przyznaję się do tego. Miałam nadzieję, że to jest coś zupełnie innego.
Czyli?
Między trzecim a czwartym rokiem życia zaczęłam go diagnozować w kierunku autyzmu.
Jak długo?
Do momentu, kiedy Bartek powiedział, że on jest Bartkiem. To było wieczorem, Marysia już zasnęła, siedzieliśmy na łóżku. Do tej pory lubimy takie wieczorne pogaduszki. Wtedy powiedział mi: "Zosi nie ma, Zosia umarła, ja jestem Bartek". Dla mnie to był szok. "Co ty opowiadasz córeczko?". Nie mieściło mi się to w głowie. Wtedy zaczęłam go diagnozować neurologicznie.
I?
I nic. Poszliśmy do seksuologa, oczywiście prywatnie. Chciałam zapytać, czy to w ogóle jest możliwe, że czteroletnia dziewczynka może czuć się chłopcem.
Co pani usłyszała?
Że to możliwe. Że zachowanie Bartka wskazuje na to, że tak właśnie jest.
Uwierzyła pani?
Nie do końca byłam z tym pogodzona. Bartek prosił mnie, żebym nie mówiła już do niego Zosia. Bałam się. Bałam się, że może lekarz się pomylił, a ja mu zrobię krzywdę, nazywając go imieniem, jakie sobie wybrał. Bałam się, że może go jakoś w tym utrwalę. Że to może za wcześnie na takie wspieranie.
Szukała pani potwierdzenia diagnozy u innych lekarzy seksuologów?
Tak. Rozmawiałam kilkakrotnie z różnymi seksuologami, psychologami zajmującymi się zaburzeniami rozwoju i ekspertami z poradni zajmującymi się dziećmi autystycznymi. Robiłam to równolegle, prywatnie. Ostatecznie usłyszałam, że Bartek nie ma autyzmu, a zespół Aspergera i bardzo się utożsamia z płcią męską. Seksuolog powiedział, że jeżeli dziecko jeszcze przez pół roku będzie nerwowo reagowało na imię Zosia, to powinnam za nim podążać. Tylko wtedy będzie się prawidłowo rozwijało. Dostałam też pierwsze zaświadczenie, które zaniosłam do przedszkola.
Co w nim było napisane?
Była rekomendacja, żeby w placówce traktować go jak chłopca. Ja już mówiłam do niego "Bartek, Bartuś, synku". Przeszłam na męskie końcówki. Kiedy się myliłam, Bartek komentował: "dlaczego mi to robisz, dlaczego mnie nie kochasz?".
Co wtedy pani robiła?
Mówiłam, że mama też się czasem myli. Że to nie znaczy, że mama cię nie kocha, tylko że jeszcze się nie przyzwyczaiła. Szukał u mnie akceptacji. Gdy ktoś nieznajomy pytał go, jak ma na imię, pokazywał palcem na mnie, żebym to ja powiedziała. Bo faktem było, że Bartek w pewnym momencie zaczął udawać, że raczkuje. Trochę się tym przeraziłam i stwierdziłam, że trzeba postępować tak, jak zalecają lekarze. I poszliśmy na zakupy.
Co Bartek sobie wybrał?
Przede wszystkim Bartkowi zależało na chłopięcej bieliźnie. Poszliśmy też do fryzjera, bo bardzo o to prosił. Nigdy nie zapomnę tego uśmiechu, kiedy fryzjer ściął mu te piękne, długie loki. Poprosił o fryzurę "na Lewandowskiego".
Marysia jakoś ją skomentowała?
Moja córka jako pierwsza w pełni zaakceptowała sytuację. Stwierdziła: "taki się urodził, mam brata". Nie zastanawiała się nad tym wszystkim. Przyjęła go takim, jakim jest.
Bartek ma teraz głównie kolegów, z którymi bawi się samochodami czy klockami. Uwielbia grać w piłkę, jeździć na rowerze. Z dziewczynkami bierze ślub, już miał dwa podwórkowe.
A skąd imię Bartek?
Nie wiem. Żadnego Bartka w naszym otoczeniu nie było. W przedszkolu czy rodzinie - też nie. On chciał być Bartkiem i już. A ja musiałam się do tego imienia przyzwyczaić. Najgorsze było to, że nie mamy specjalistów, którzy są w stanie pomóc takim jak ja rodzicom. Pamiętam, kiedy dziennikarz "Uwagi!" TVN robił o nas reportaż, opowiadał mi, że obdzwonił całą Polskę w poszukiwaniu do materiału niezależnego specjalisty, który mógłby się wypowiedzieć na temat dzieci transpłciowych i nie znalazł. Wtedy powiedziałam mu: "Pan jest dziennikarzem, ma pan inne możliwości. Zna pan wiele osób. Proszę sobie wyobrazić mamę w małej miejscowości. Tych specjalistów po prostu nie ma".
Pamiętam siebie na początku drogi. Zachowywałam się jak dziecko we mgle.
To co pani zrobiła?
Zadzwoniłam do prywatnej poradni w Warszawie, zapytałam o seksuologa dziecięcego. Odpowiedziano mi, że nie ma. Zapisałam się do seksuologa dla dorosłych.
I?
Miałam szczęście. Przekierował mnie do swojej koleżanki po fachu, również prywatnie, która zajmuje się dziećmi transpłciowymi. W Polsce nie mamy wielu takich specjalistów.
Gdy zapisywałam Bartka do psychiatry prywatnego w Warszawie, od razu mówiłam, jaki jest problem, że mam córkę, która twierdzi, że jest chłopcem. Dostaliśmy się do psychiatry z dużym doświadczeniem. Tylko Bartek został zaproszony do gabinetu. Po godzinie pani doktor zapytała mnie: "jaki pani widzi problem u syna?", a ja mówię: "pani doktor, ale tak od razu u syna?", a ona z zaskoczeniem pyta mnie: "a co?", a ja na to, że to dziewczynka. Była zaskoczona. Powiedziała mi wprost, że nie podejmie się prowadzenia Bartka, nie wie, jak pomóc. Seksuologia dziecięca w naszym kraju chyba nie funkcjonuje. Poszukiwanie lekarzy to był duży problem.
A Bartek cały czas jest pod opieką seksuologa?
Tak. Jest też prowadzony przez psychiatrię dziecięcego, bo zaczynają nam się nakładać różne problemy.
To znaczy?
W kwestii diagnostyki mam już przetarte ścieżki, ale teraz Bartek wchodzi w okres dojrzewania. Zaczynają mu rosnąć piersi, co oznacza, że hormony zaczynają pracować. W związku z tym jego dobrostan psychiczny od roku niestety się pogorszył. To, co teraz najbardziej będzie mnie zajmowało, to znalezienie odpowiedniego endokrynologa, który powie mi, co dalej.
Wiem, że w Polsce są dostępne blokery dojrzewania, odwracalne. Takich, które spowodują, że Bartkowi przestaną rosnąć piersi, nie będzie miesiączkował. Ale będą to zmiany odwracalne.
Dlaczego odwracalne?
Bo jak w wieku nastoletnim podejmie decyzję, że chce być kobietą, taką terapię będzie mógł przerwać. Miesiączka wróci, piersi znów zaczną rosnąć. Będzie miał możliwość wyboru. Nie chcę podejmować drastycznych kroków, bo Bartek jest dzieckiem. Chciałabym, żeby decyzję podjął sam, jak dorośnie. Teraz dla mnie najważniejsze jest, aby ułatwić mu funkcjonowanie.
Bartek już od dawna nie chce brać kąpieli nago. Kąpie się w slipkach, bo nie akceptuje swojego ciała i nie chce widzieć swoich miejsc intymnych. To jest ostatni dzwonek, żeby wdrożyć terapię. Okres dojrzewania dla dzieci transpłciowych jest najtrudniejszy. Zmiany, które zachodzą w ich ciałach, powodują zachwiania psychiczne, których ja Bartkowi chciałabym oszczędzić.
Jak on sobie z tym radzi?
Jest wciąż pod opieką psychologiczną i pod tą opieką musi być, bo wyzwania będą coraz większe. Bo choć teraz dzieciaki akceptują go bez większego zastanowienia, to żyjemy w Polsce, dopiero co otrzymaliśmy tytuł najbardziej homofobicznego kraju w Europie. W przyszłości młodzież czy inni rodzice mogą tego nie zrozumieć. Może pojawić się nienawiść. To, czego się boję, to wykluczania w szkole.
W Polsce jeszcze nie jesteśmy na to przygotowani. Ale ja nie chcę Bartka ukrywać. Nie chcę, żeby żył w podziemiu. Chcę, żeby żył normalnie. Nie boję się tematu dzieci transpłciowych i mówię o tym po to, żeby oswajać świat. Bo takie dzieciaki były, są i będą.
Bartek chodzi do szkoły publicznej?
Szkoła publiczna w Polsce nie wchodzi w grę. Nikt z nauczycieli, w takiej placówce, nie podejmie się przyjęcia dziecka transpłciowego. Nikt nie będzie nazywał "dziewczynki" Bartkiem, bo takie imię nie widnieje w akcie urodzenia.
Dlaczego?
Moim zdaniem nie wynika to tylko ze złej woli, ale i ze strachu. Ostatnio czytałam, że w jednej ze szkół została stworzona toaleta dla osób transpłciowych. Strona PiS-owska od razu skomentowała, że dyrekcja jest do zwolnienia. Nikt się nie podejmie takiego ryzyka.
W Polsce do szkoły państwowej poszłaby Zofia, a dla niego byłby to cios poniżej pasa. Więc albo szkoły społeczne, albo nauka domowa. Bartek chodzi do szkoły społecznej. Musieliśmy w związku z tym przeprowadzić się do innej dzielnicy. Bartek nie czuł się dobrze z przeprowadzką. Stracił przyjaciół, środowisko, w którym czuł się bezpiecznie. Ale nie miałam też dużego wyboru. To było konieczne, chciałam, żeby w szkole nazywano go imieniem, którym my go nazywamy.
I tam może korzystać z męskiej toalety?
Bartek początkowo nie zgłaszał, że ma problemy ze szkolną toaletą. Później okazało się, że cały dzień z niej nie korzystał. Kiedy odbierałam go ze szkoły, już w samochodzie krzyczał: "mamo, zatrzymaj się, ja muszę siku". Kiedy pytałam, dlaczego w szkole nie był w toalecie, mówił: "nie chciało mi się".
Przeszliśmy wtedy na nauczanie domowe, a ja sprawę skonsultowałam ze specjalistą. Wtedy Bartek dostał zaświadczenie od psychiatry, że wskazane jest, by umożliwić mu korzystanie z nauczycielskiej.
W czym miało to pomóc?
Żeby miał większą intymność, żeby nie czuł, że ktoś może niespodziewanie wejść, podejrzeć go, bo on tego się obawia. Że ktoś zobaczy, że ma inne ciało.
A co z wychowaniem fizycznym?
Może ćwiczyć z chłopcami. Chętnie chodzi również na basen, ale myślę, że niedługo przestanie.
Skąd ta pewność?
Będzie tak wtedy, kiedy Bartek nie zakwalifikuje się na leczenie hormonalne.
Co wtedy pani zrobi?
Będziemy się uczyć w domu. A już jest ciężko, W związku z przeprowadzką pojawiły się napady złości, zachowania lękowe związane z poznawaniem nowych ludzi. Bartek nie chce, żeby ktoś odwiedzał nas w domu. Cały czas jest na etapie badania, czy jest akceptowany przez innych. Jak w przedszkolu. Bo to, co się tam wydarzyło, co zresztą potwierdził lekarz, miało zły wpływ na Bartka.
Dlaczego?
Bo to był czas, kiedy Bartek przez pół dnia był Zosią, a później był już w domu Bartkiem. To tak, jakby przez pół dnia nie był akceptowany. Pani dyrektor miała dokumentację medyczną Bartka i miała podstawy do tego, żeby do Bartka zwracać się inaczej niż Zosia. Nie chciałam, żeby wprowadzano rewolucję. Byłam świadoma, że dziecko jest w środowisku przedszkolnym, że dla innych dzieci może być to niezrozumiałe. Ale jak się chce, to można znaleźć sposób.
Na przykład?
Mówić bezosobowo: słoneczko czy misiaczku. Nie trzeba mówić Bartek. Dyrektor jednak wprowadziła zakaz. Bartek został Zosią.
Bolesne było każde przyjście do przedszkola. Bartek zawsze płakał, a pani mówiła: "Zosiu, jesteś taką śliczną dziewczynką, dlaczego płaczesz?". Teraz z perspektywy czasu myślę, że pani dyrektor postawiła się wyżej niż specjalista. Uznała, że jej diagnoza jest lepsza. Bo długo pracuje z dziećmi i czegoś takiego sobie nie wyobrażała. Powiedziała, że dzieci też chcą być czasem dinozaurami. I co wtedy?
A dzieci w przedszkolu? Akceptowały Bartka?
Dla dzieci, jeszcze w takim wieku, jest to naturalne. Na tym etapie nie wyśmiewają. Mówią: "dobra, chcesz być Bartkiem, to jesteś Bartkiem".
A ich rodzice?
Niektórzy wykazali zrozumienie, niektórzy nie. Jedna z moich koleżanek powiedziała, że myślała, że jest osobą tolerancyjną, ale dopiero Bartek pokazał jej, co to oznacza. Inni pisali anonimy, że dziecko jest przebierane. Mam wrażenie, że nie chciano Bartka w tym przedszkolu.
Jak pani myśli dlaczego?
Bo nie umiano zmierzyć się z wyzwaniem. Rodzice nie chcieli mieć w swojej grupie dziecka, które się utożsamia z inną płcią. Przedszkole zawiadomiło kuratorium. Chodziło "o rozpoznanie sytuacji rodzinnej pod pretekstem przebierania dziewczynki za chłopca przez matkę". Przyszła do mnie pani kurator, która "rozpoznała sytuację". Przedstawiłam jej dokumentację medyczną syna, poznała Bartka, porozmawiałyśmy. Nie stwierdziła uchybień. Natomiast przedszkole nie dało za wygraną, zgłoszono mnie do ośrodka opieki społecznej pod takimi samymi zarzutami. Ostatecznie sprawa trafiła do sądu rodzinnego.
Dodatkowo w przedszkolu, bez mojej zgody, psycholog zbadała Bartka. Jak się później okazało, była to osoba bez uprawnień.
Diagnoza?
Dziewczynka! Pozwoliła sobie również na dygresję, w opinii dla pani dyrektor napisała, że matka prawdopodobnie cierpi na zastępczy zespół Münchhausena. Pomyślałam: grubo. Na własny koszt znalazłam specjalistę, który zajmuje się rozpoznaniem tego schorzenia. Poszłam i poprosiłam o diagnostykę. Jak można wymyślić tak poważną chorobę, na jakiej podstawie?
Okazało się, że Münchhausena nie mam. Ale to boli mnie do dziś. Jak można postąpić tak lekkomyślnie? Proszę sobie wyobrazić, że odebraliby mi dzieci.
I jak się skończyła sprawa?
Wygrałam i popłakałam się. Usłyszałam, że dołożyłam wszelkich starań, żeby rozpoznać, co się dzieje z Bartkiem. Że przeprowadziłam wszelkie badania u Bartka, że stosuję się do zaleceń specjalistów. W moim wychowaniu nie widzieli nadużyć. Sąd stwierdził, że jestem troskliwą matką, która uważnie patrzy na rozwój swoich dzieci.
Miała pani wtedy wsparcie?
Pochodzę z małej miejscowości. Po obraźliwych materiałach telewizji rządowej, w których zostałam zmieszana z błotem, wyśmiana, bliscy się ode mnie odwrócili. Dla nich był to wstyd. Staram się to zrozumieć i nie mam pretensji. Moja siostra wręcz powiedziała: "gdyby Bartek był u mnie, to byłoby inaczej, ja bym go przestawiła".
Ale ktoś panią wspierał?
Chrzestna mojej starszej córki. Jest kardiologiem, a jej mąż - psychiatrą. Od zawsze dużo rozmawiałyśmy o Bartku. W pewnym momencie powiedziałam jej: on ma poczucie bycia chłopcem.
Co zrobiła?
Porozmawiała z mężem. A później powiedziała: "Nie dziw się ludziom. Ja jestem lekarzem, ale gdyby mój mąż nie wytłumaczył mi, jak to działa, ja też bym tego nie zrozumiała".
Teraz muszę zmienić lekarza rodzinnego dla dzieciaków, bo zmieniliśmy miejsce zamieszkania. I proszę mi uwierzyć, że mam ogromny strach przed tym, jak pójdę do przychodni i powiem im o Bartku.
Ale dlaczego?
W starym miejscu zamieszkania, w poprzedniej przychodni, byli już przyzwyczajeni do Bartka. A teraz jest strach, czy zostanie potraktowany z godnością, czy jak dziwadło.
Można odnieść wrażenie, że pani też mimochodem stała się poradnią…
Na początku, kiedy nagłośniliśmy naszą historię, okazało się, że dzieci takich jak Bartek są setki. Wiadomości, które dostawałam w mediach społecznościowych, można było w setkach policzyć. Piszą do mnie mamy, które są na początku drogi, którą ja przeszłam. Pytają, gdzie się zwrócić, gdzie iść do lekarza. Pytają: "jak Twoje dziecko miało, jak się objawiało".
To są trudne rozmowy, bo po drugiej stronie mam osobę, która nie chce przeważnie tego zaakceptować, ze mną było podobnie. Nie wynikało to ze złej woli, ale z przerażenia, co dalej dziecko czeka. Drugą rzeczą, zawsze dla mnie poruszająca, to jest to, kiedy piszą do mnie młodzi ludzie, którzy nie wiedzą, jak o transpłciowości powiedzieć swoim rodzicom. Wtedy staram się ich wysłuchać. Albo dziękują mi za to, że pokazałam, że takie dzieci jak Bartek są. Często rozmawiam też z osobami transpłciowymi po to, żeby dowiedzieć się, co czują. Żeby lepiej zrozumieć Bartka.
Wtedy, kiedy zaczynaliśmy z Bartkiem swoją drogę, o dzieciach transpłciowych nie rozmawiało się w ogóle. Mówiono: "nie ma takich dzieci". A nagle okazało się, że są, nawet wśród moich znajomych. Tylko o tym rodzice nie wiedzieli.
A jeszcze później się okazało, że w szpitalu na Sobieskiego utworzono komórkę, która zaczęła się zajmować małymi dziećmi transpłciowymi. Rozmawiałam z pracującymi tam lekarzami. Przyznają, że nie mają doświadczenia w Polsce, że czerpią doświadczenie z innych krajów - na przykład Holandii. Ale to iskierka, to daje nadzieję, że jakaś komórka państwa zajmuje się takimi dziećmi, że dostrzegają, że takie dzieci są.
Myśli pani, że w innym kraju żyłoby wam się lepiej?
Na przykład w Skandynawii dziecko transpłciowe to nie jest temat. Ja też bym bardzo chciała, żebyśmy nie musiały o tym rozmawiać, żeby to było normalne. Rozmawiałam z wieloma osobami, wszyscy mówią: "Dla ciebie w tym kraju miejsca nie będzie. Jeżeli chcecie normalnie żyć, jako rodzina, to musicie się wyprowadzić".
Rozważa to pani?
Tak. To nie było tak, że Bartkowi wybrałam płeć czy ją narzuciłam. Wiem, że jak zostaniemy w Polsce, PiS wygra wybory, minister Czarnek wciąż będzie ministrem albo ktoś z tej frakcji, to miejsca dla nas tutaj nie ma i nie będzie.
Kiedy dowiadujesz się, że masz dziecko transpłciowe, to nie jest wcale radosna nowina. To wiele przeszkód, z którymi musi się zmierzyć ten człowiek, to dziecko. Tak wiele przed nim. Więc jeżeli Rzecznik Praw Dziecka ma tę pigułkę, o której mówił, to ja poproszę, niech on mi ją przekaże.
Autorka/Autor: Klaudia Ziółkowska
Źródło: Magazyn TVN24
Źródło zdjęcia głównego: Archiwum prywatne