Władza się przestraszyła. Nie narodu, nie Marty Lempart, nie strajku kobiet. Władza przestraszyła się koronawirusa. Nareszcie. Po blisko roku, kiedy w innych krajach świata zaczynają się szczepienia, a optymiści przebąkują nawet, że to początek końca epidemii, nasi zapowiadają, że w "sylwka" naród nie będzie mógł się napić jak Pan Bóg przykazał, wybełkotać, czkając "naalepszego", tylko ma spędzić czas w gronie najbliższych, czyli z żoną, dziećmi i teściową. Koszmar. Felieton Macieja Wierzyńskiego.
Nie pozwalają dzieciakom (tak się teraz mówi, za moich czasów mówiło się "dzieci") pojechać na narty, spychają kluczowe dla gospodarki branże hotelarską i wyciągową do podziemia. Za jakie grzechy? Przecież na Podhalu głosowali zawsze na PiS, przecież Gut-Mostowy nie po to przechodził z Platformy do Zjednoczonej Prawicy, żeby mu teraz robić takie kawały. Jeszcze mu hotel Sabała zbankrutuje.
A było tak miło. Premier bredził, że świat nas podziwia, opowiadał, że wirus jest w odwrocie, i po tym wszystkim minister zdrowia zaostrza. A to jego zaostrzanie, spóźnione i niekonsekwentne, napotyka na sprzeciw, wątpliwości i kpiny. A ja się cieszę. Nie z kpin, tylko z zaostrzeń.
Z wcześniejszych wesołkowatych opowieści wynikało, że władza lekceważy zagrożenie, ma nadzieję, że jakoś się przez to nieszczęście prześlizgniemy. Ponieważ wreszcie rząd się przestraszył, więc ja się boję trochę mniej. Natomiast przestraszeni są wszyscy wkoło. Niemcy zaostrzają, Francuzi zaostrzają. Król Szwecji twierdzi, że główny epidemiolog kraju, którzy nie zaostrzał, mylił się. Jednym słowem po krótkiej przerwie, kiedy wiadomość o wyprodukowaniu szczepionek przyniosła moment uspokojenia, wracamy do niespokojnej rzeczywistości.
Kiedy my narzekamy na ministra, że zaostrzył, w mojej ulubionej Ameryce (wiem, wiem, tym oświadczeniem kwalifikuję się na dziadersa, mało - na superdziadersa, a może nawet na megadziadersa) już się martwią, że na wiosnę Pfizer może nie nastarczyć z produkcją szczepionek. I to mi się podoba, bo ogólnie rzecz biorąc, w ostatnim czasie Ameryka nie sprawia mi zawodu, nie tylko w sprawie szczepionek. Wierzyłem - mam na to świadków - że nie wybiorą Trumpa. I nie wybrali. Chyba pisałem, jak bardzo mnie irytowało pocieszanie się, że wprawdzie w Polsce mamy PiS, ale tam to dopiero… mają Trumpa.
W połowie lat 80. w Stanach Zjednoczonych mieszkałem w kalifornijskim miasteczku Palo Alto i na tamtejszym Uniwersytecie Stanford uczestniczyłem w seminarium - dziś powiedzielibyśmy - politologicznym, na którym dyskutowano o warunkach niezbędnych do istnienia stabilnej demokracji. Te warunki to miało być istnienie klasy średniej, przyzwoite wykształcenie społeczeństwa i odpowiedni poziom zamożności. Przykładami były Szwajcaria, kraje skandynawskie, Niemcy. Stany Zjednoczone od biedy się w tym mieściły. Tych warunków Polska nie spełniała i dlatego zasługiwała na PiS.
Ponieważ na tę zasłyszaną wiedzę często się powoływałem, więc ostatnio wytykano mi, jak głęboko się mylę. Amerykanie bogatsi, mają klasę średnią, a wybrali jeszcze gorzej. Wniosek był prosty - muszą być głupsi. Z tym się nie godziłem i czekałem, nie tracąc nadziei. Ale nawet zwycięstwo Bidena 3 listopada nie wszystkich przekonało. A i ja - tu mogę się przyznać - chwilami traciłem wiarę w rozsądek Amerykanów i siłę amerykańskiej demokracji. Szczególnie, że Trump porażki wyborczej nie przyjmował do wiadomości. Ostentacyjnie nie składał broni. Jego prawnicy pisali pozwy, a zwolennicy Trumpa porażkę swego faworyta tłumaczyli stronniczością mediów i oszustwami przy urnach.
Zwolennicy teorii, że w Ameryce jest jak w Polsce, tylko jeszcze gorzej, czekali na protrumpowską rewolucję. Jak dotąd się nie doczekali. Odwrotnie, Trump z dnia na dzień tracił poparcie i sojuszników. Telewizja Fox okazała się nielojalna. Pojawiły się plotki, że Trump założy swoją własną i już zbiera na to pieniądze. Prawnicy przegrywali w sądach. Zdradzali go urzędnicy, na których liczył, przez niego powoływani do administracji. Ostatni przykład bolesnego zawodu to szefowa GSA Emily Murphy. GSA to coś w rodzaju dyrekcji administracyjnej rządu amerykańskiego, do jej obowiązków należy między innymi zatwierdzenie wyniku wyborów prezydenckich, a następnie zapewnienie elektowi biura i pieniędzy na czas przygotowań przed przeprowadzką do Białego Domu. Emily Murphy blisko trzy tygodnie czekała z pogodzeniem się z wynikiem wyborów, ale w końcu, 23 listopada, jeszcze przed głosowaniem Kolegium Elektorów, rozpoczęła przekazywanie władzy ludziom Bidena. Jednym słowem przyjęła do wiadomości, że Trump przegrał wybory.
Najdotkliwsze jednak rozczarowanie spotkało Trumpa ze strony Sądu Najwyższego. Nie będę wgłębiał się w szczegóły tego, co amerykański Sąd Najwyższy zrobił - w każdym razie odrzucił skargę, która miała uniemożliwić Kolegium Elektorów zatwierdzenie wyboru Bidena. A w tym sądzie mianowani przez republikańskich prezydentów sędziowie mają przewagę 6 do 3. Czy można sobie wyobrazić, że dziś w naszym kraju jakiekolwiek gremium, gdzie ludzie związani z PiS mają przewagę 6 do 3, sprzeciwi się woli Prezesa? Oczywiście to jest nie do pomyślenia, ale o czym to świadczy? Świadczy o słabości instytucji i służalstwie ludzi, którzy w nich zasiadają.
Czy trwałe instytucje demokratyczne powstaną, a ludzie odporni na demoralizujące pokusy wrócą do polskiego życia politycznego, jeśli PiS przegra wybory? Tego nie jestem pewien. Nawet jestem pewien, że nie wrócą, bo takich instytucji nie było, a ludzie z twardym kręgosłupem trafiali się rzadko. Obawiam się też, że zwycięży wygodne rozumowanie: w obliczu zagrożenia powrotem PiS-u nie stać nas na demokrację.
Byłoby to świadectwo małej wiary i przyznanie racji tym, którzy uważali, że budowanie demokracji na wschód od Łaby było dziejową pomyłką do szybkiego naprawienia.
Maciej Wierzyński - dziennikarz telewizyjny, publicysta. Po wprowadzeniu stanu wojennego zwolniony z TVP. W 1984 roku wyemigrował do USA. Był stypendystą Uniwersytetu Stanforda i w Penn State. Założył pierwszy wielogodzinny polskojęzyczny kanał Polvision w telewizji kablowej "Group W" w USA. W latach 1992-2000 był szefem Polskiej Sekcji Głosu Ameryki w Waszyngtonie. Od 2000 roku redaktor naczelny nowojorskiego "Nowego Dziennika". Od 2005 roku związany z TVN24.
Źródło: tvn24.pl
Źródło zdjęcia głównego: TVN24