Są tematy, których nie powinienem się dotykać. Nie znam się, nie rozumiem, nie korzystam. Wszelako się dotknę, bo rzeczywistość "coraz bardziej mnie otacza". Tak się mówiło w dawnych czasach o rzeczywistości socjalistycznej, dając do zrozumienia, że od tej rzeczywistości nie ma ucieczki, ale życie w niej staje się trudne do zniesienia. Podobnie czuję się teraz. Rzeczywistość coraz bardziej mnie otacza, a ja chciałbym się od niej odczepić. Felieton Macieja Wierzyńskiego.
Na początek chodzi mi o rzeczywistość mediów. Jak się to dziś mówi - cyfrową. Broniłem się przed nią długo, właściwie od samego początku. Godziłem się pod przymusem. Oto etapy mojej kapitulacji. Do używania komputera zostałem zmuszony przez pracodawcę, oczywiście amerykańskiego. W Radiu Wolna Europa. Komputer służył mi tylko jako maszyna do pisania, ale też go nie lubiłem. Nie umiałem pisać na maszynie, pisałem ręcznie i potem dyktowałem. I właśnie Wolna Europa była pierwszą instytucją, w której nie było komu dyktować, bo nie było maszynistek.
To był wczesny etap kapitulacji przed nowoczesnością. Ciągle jednak nie było Internetu i nie było poczty elektronicznej. Z czasem się tego nauczyłem, a nawet uznałem użyteczność.
Jeśli natomiast chodzi o media społecznościowe, to konsekwentnie odmawiam. Nie ma mnie na Facebooku, nie wiem, co to Instagram, nie ma mnie na Twitterze. Na szczęście w przypadku tych urządzeń świat przyszedł mi z pomocą. Ledwie się upowszechniły, a już są krytykowane. Obwinia się je za zdziczenie obyczajów, upadek demokracji i inne takie. Tym sposobem, ponieważ ich nie używam, mimo woli znalazłem się w awangardzie postępu.
Na przykład modny i polecany film "Social Dilemma" obejrzałem pod wpływem sugestii, że to prawda o zgrozie naszych czasów, o tym, że maniactwo komputerowo-smartfonowe zagraża właściwie wszystkiemu: dzieciom, rodzinie, demokracji. A najgorsze są algorytmy, które podsuwają ludziom to, co lubią. Od butów i proszków do prania po poglądy polityczne. I jeszcze że algorytmy nagradzają wyrazistość. Czyli efektowne brednie, a nie poczciwe, ogólnie uznane prawdy. Ta wiedza okazała się bardzo przydatna w polityce.
Film "Social Dilemma" został z godną podziwu pomysłowością zrobiony, ale nie powiem, żebym się z niego czegoś nowego dowiedział. Gapienia się w ekran nie uprawiam, ale chyba raczej z lenistwa. Nie chce mi się uczyć obsługiwania nowych urządzeń. Łatwiej mi sięgnąć na półkę po książkę niż uczyć się obsługi nowego pilota. A dodatkowo czytanie książek daje poczucie przynależności do wymierającego wprawdzie, ale lepszego towarzystwa. Sięganie po pilota takiej satysfakcji nie daje i co gorsze, wydaje się czynnością wstydliwą, coś jak niepohamowane obżarstwo.
Czyli – jak mówią politycy – "w tym obszarze" odklejony jestem tylko częściowo. Natomiast odklejenie poczułem ostatnio ze wzmożoną siłą przy lekturze eseju Olgi Tokarczuk w "Polityce". Jej twórczość literacką doceniam, a niektóre rzeczy zapadły mi w pamięć. Opowiastkę o francuskim cyruliku pracującym na dworze polskiego króla Władysława IV cytowałem nawet w tych felietonach. Ale esej Tokarczuk "Człowiek na krańcach świata" wydaje mi się powtórką czegoś, co słyszałem wcześniej. Że świat się skurczył, że można wszędzie dolecieć, że ludzie ulegli złudzeniu, że korzystając z ofert biur podroży poznali dziwność świata. To pandemia sprowokowała redakcję "Polityki" do zamówienia tekstów o końcu "świata, jaki znaliśmy". I ten pomysł to chyba falstart. Za wcześnie na ocenianie czegoś, co jeszcze się nie skończyło. A ogólnie biorąc, uważam, że więcej cennych rzeczy można dowiedzieć się o świecie od historyków niż od futurologów.
I wreszcie jeszcze jeden przykład mego odklejenia. W telewizji obejrzałem dyskusję o pisarstwie Leopolda Tyrmanda. I znowu zastrzegam: lubię czytać Tyrmanda, a jego samotny opór przeciw salonowi literackiemu, tak łatwo skorumpowanemu przez politykę kulturalną PRL, godny jest szacunku. W pewnym momencie rozmowa zeszła na ogólny obraz Warszawy lat 50. w "Złym". Analitycy prozy Tyrmanda mówili o dominującej szarości. I tu mam zastrzeżenie. Była oczywiście szarość, ale dla mnie najważniejsze były gruzy. O tanich prostytutkach mówiło się "gruzinki". Te gruzy, w których pracowały "gruzinki", były scenerią "Złego".
Ostatnio robi karierę powojenne zdjęcie rodziny przy stole, w pokoju, w którym nie ma jednej ściany. To nie była żadna nadzwyczajność. W domu ze zniszczonym frontem żył z żoną i trójką dzieci brat mojej matki. Pokoje od podwórza miały cztery ściany, ale korytarz, z którego się do nich wchodziło, nie miał ścian. Wisiał nad Alejami Jerozolimskimi – wtedy nosiły imię generała Władysława Sikorskiego. Na miejscu tej ruiny stoi dziś kolejna wersja Rotundy.
Tyrmand - konserwatysta, oskarżyciel hipokryzji peerelowskich salonów literackich - dla mnie jest przede wszystkim autorem literackiego portretu Warszawy, takiej, w jakiej dorastałem. Miasta ruin, w których gnieździli się ludzie.
Maciej Wierzyński - dziennikarz telewizyjny, publicysta. Po wprowadzeniu stanu wojennego zwolniony z TVP. W 1984 roku wyemigrował do USA. Był stypendystą Uniwersytetu Stanforda i uniwersytetu w Penn State. Założył pierwszy wielogodzinny polskojęzyczny kanał Polvision w telewizji kablowej "Group W" w USA. W latach 1992-2000 był szefem Polskiej Sekcji Głosu Ameryki w Waszyngtonie. Od 2000 roku redaktor naczelny nowojorskiego "Nowego Dziennika". Od 2005 roku związany z TVN24.
Źródło: tvn24.pl
Źródło zdjęcia głównego: TVN24