Obecne kierownictwo MON uważa, że od czasu zakończenia prac Komisji Badania Wypadków Lotniczych Lotnictwa Państwowego (KBWLLP), na której czele stanął ówczesny szef MSWiA Jerzy Miller, pojawiły się nowe fakty i dokumenty. To ma być jeden z powodów wznowienia badania katastrofy smoleńskiej i powołania nowej podkomisji.
Maciej Lasek, który był członkiem tzw. komisji Millera, ocenił w "Tak jest" w TVN24, że dzisiaj nie ma już w zasadzie nic do powiedzenia w tej sprawie. - Myślę, że całe społeczeństwo chciałoby jeszcze znać, kto zawinił, a to jest rola prokuratury - dodał.
Podkreślił, że raport przedstawiony w lipcu 2011 r. przez Komisję Badania Wypadków Lotniczych Lotnictwa Państwowego (KBWLLP) jest kopalnią wiedzy co do tego, gdzie szukać winnych.
Lasek: gdyby pilotów i szkoleń było więcej, do tragedii by nie doszło
W opinii Laska "państwo zawiodło już dawno temu, jeżeli chodzi o nadzór i sposób organizacji przewozu najważniejszych osób w państwie".
Jak mówił, na początku lat 90. specpułk (36. Specjalny Pułk Lotnictwa Transportowego - red.) był bardzo dobrą jednostką. - Trafiali tam piloci z dużym doświadczeniem - najpierw w jednostkach bojowych, potem jako - można powiedzieć - uformowani tym życiem wojskowym, ale też tacy, którzy nie z jednego pieca chleb jedli. Trafiali jako piloci Tu-154, Jak-40 - tłumaczył.
Dodał, że tacy ludzie powinni być pilotami samolotów rządowych. - Natomiast w kolejnych latach ci piloci starzy zaczęli odchodzić, wykruszali się. Wojsko nie miało nic do zaoferowania pilotom wojskowym. Następowały szybsze odejścia na emeryturę i rozpoczęcie pracy w liniach lotniczych - mówił Lasek.
Dodał, że w ostatnim zespole w specpułku byli "ludzie prosto po szkole w Dęblinie". Zaznaczył, że "mieli już jakieś doświadczenie - bo jakiś czas posłużyli w 36. SPLT - ale nie można tego porównać z dowódcami, którzy doświadczenie swoje nabywali jeszcze w latach 90.".
Zwrócił uwagę, że specpułk był za bardzo obciążony obowiązkami takimi jak przewóz i było mało czasu na to, żeby wykonywać loty treningowe. - W raporcie napisaliśmy, że z tej całej załogi tylko technik pokładowy miał prawidłowo nadane i ważne uprawnienia. Z pozostałymi pilotami był taki problem, że albo nie wykonywali odpowiednich sprawdzeń, albo byli niewłaściwie przeszkoleni. To wynikało z braku czasu. Gdyby tych pilotów było tam więcej, gdyby czasu na to było więcej, gdyby kolejni politycy, którzy chcieli być przewiezieni z punktu A do punktu B szybko, tak jak oni chcą, zrozumieli, że potrzebne są również loty treningowe, loty szkolne - tak jak to jest w lotnictwie cywilnym - nie doszłoby do tej tragedii - ocenił Lasek.
Jego zdaniem nie udało się wyciągnąć w pełni wniosków ani po wypadku śmigłowca z ówczesnym premierem Leszkiem Millerem z 2003 r., ani z wypadku samolotu CASA w 2008 r.
ZOBACZ: ZAŁOGA NIE POWINNA BYĆ DOPUSZCZONA DO LOTU W DNIU 10 KWIETNIA 2010 R.
"Żadnego wybuchu nikt nie słyszał"
Lasek odniósł się również do pojawiających się teorii, jakoby samolot rozpadł się w powietrzu. Jak powiedział, żadnego wybuchu nikt nie słyszał, nie nagrał się. - Rejestratory pracują do końca, do zderzenia z ziemią - zauważył.
Podkreślił, że przy tak dużej wilgotności powietrza, hałas lub eksplozja powinny być słyszalne na lotnisku w Smoleńsku. - Słychać było tylko trzaski, uderzenie w ziemię i złowrogą ciszę - dodał Lasek.
Nawiązał też do słów szefa MON Antoniego Macierewicza o rzekomej wadzie fabrycznej, "którą obarczony był jeden z głównych zespołów technicznych samolotu Tu-154" decydujący o locie samolotu, o czym - jak zaznaczył - była powiadomiona komisja Millera oraz prokuratura, a w raporcie KBWLLP "ten fakt utajniono".
Lasek zauważył, iż "problem polega na tym, że minister - choć był wielokrotnie pytany - nie był łaskaw powiedzieć, o jaką wadę chodzi".
- Jedyna wada, jaka mi przychodzi do głowy, to są usterki silników, które choćby były przyczyną katastrofy polskich iłów. Ale właśnie po katastrofie iła w 1987 roku nad Lasem Kabackim zostały zabudowane we wszystkich iłach i w Tu-154, a potem i innych naszych samolotach rejestratory ATM-QAR produkcji polskiej firmy. (...) Rejestrują więcej parametrów niż rejestratory katastroficzne, które mają za zadanie przetrwać katastrofę. One rejestrują dodatkowo wibracje silników, czyli tutaj wibracje każdego z trzech silników, właśnie po to, żeby ostrzec operatora, służby techniczne samolotu, że może dojść do niebezpiecznej sytuacji, takiej jak rozerwanie dysku chociażby turbiny z tyłu. Tylko to nie dzieje się natychmiast, do tego są symptomy - tłumaczył Lasek.
Dodał, że w tym przypadku nic takiego nie było.
Raport Millera
Katastrofę smoleńską z 10 kwietnia 2010 r. badała - niezależnie od śledztwa polskiej prokuratury i od wyjaśniania przez stronę rosyjską - Komisja Badania Wypadków Lotniczych Lotnictwa Państwowego (KBWLLP), na której czele stanął ówczesny szef MSWiA Jerzy Miller. W lipcu 2011 r. przedstawiła ona raport, w którym napisała, że przyczyną katastrofy było zejście poniżej minimalnej wysokości zniżania, przy nadmiernej prędkości opadania, w warunkach atmosferycznych uniemożliwiających wzrokowy kontakt z ziemią i spóźnione rozpoczęcie procedury odejścia na drugi krąg. Doprowadziło to do zderzenia z brzozą, oderwania fragmentu lewego skrzydła wraz z lotką, a w konsekwencji do utraty sterowności samolotu i zderzenia z ziemią.Członkowie komisji podkreślali, że ani rejestratory dźwięku, ani parametrów lotu nie potwierdzają tezy o wybuchu na pokładzie samolotu, która była podnoszona przez parlamentarny zespół smoleński kierowany przez Macierewicza.
Cała rozmowa z Maciejem Laskiem w "Tak jest":
Autor: js//rzw / Źródło: tvn24
Źródło zdjęcia głównego: TVN24