Katarzyna Sokół cierpi na adrenoleukodystrofię. Jest jedną z osób, która - jak mówi - otrzymała ofertę leczenia z firmy Łukasza Mejzy. Opowiada, że wówczas "obudziła się w niej nadzieja", ale kontakt z przedstawicielem firmy obecnego wiceministra sportu i turystyki urwał się po dwóch telefonach. - Nie wyobrażam sobie, że osoba, która zasiada w rządzie, może się bezkarnie dopuścić czegoś takiego - mówi.
W zeszłym tygodniu Wirtualna Polska napisała, że firma wiceministra sportu i turystyki obiecywała leczyć osoby zmagające się z nieuleczalnymi chorobami. Łukasz Mejza miał osobiście przekonywać rodziców chorych dzieci, że terapia jego firmy je wyleczy, ale metoda, którą zachwalał, nie ma medycznego potwierdzenia.
Oferty firmy Łukasza Mejzy miały trafiać między innymi do osób takich jak pani Katarzyna Sokół, która cierpi na adrenoleukodystrofię. Jej starszy syn zmarł w wyniku tej samej choroby, młodszy jest po dwóch przeszczepach szpiku, a mąż stracił wzrok.
Obudzona nadzieja
Kobieta opowiada, że skontaktował się z nią przedstawiciel firmy Mejzy, Franciszek Przybyła (jest także asystentem społecznym posła Mejzy - przyp. red.). Z samym Mejzą nie miała kontaktu. Dowiedziała się, że koszt leczenia wynosił 80 tysięcy dolarów, ale przyznaje, że po tym, jak pojawiła się oferta pomocy, "obudziła się w niej nadzieja".
W rozmowie z TVN24 opowiada, że wierzyła w to, co mówił Przybyła, bo codziennie walczy o każdy krok, o to, czy uda się jej zjeść posiłek. - Ból jest tak wielki, że człowiek w nocy nie może spać, szukamy najzwyklejszych nawet rozwiązań. Mówi się, że człowiek zjadłby spod siebie, gdyby wiedział, że to pomoże - mówi pani Katarzyna.
Opisuje, że koszt leczenia mającego - według przedstawiciela firmy - pomóc, przekraczał możliwości rodziny. - Pan Franciszek zapewniał o tym, że pomoże nam taką kwotę uzbierać, że współpracuje z różnymi fundacjami. Chcieliśmy wziąć nawet kredyt, chcieliśmy sami zbiórkę zorganizować - wspomina.
Relacjonuje, że Przybyła zaproponował jej spotkanie z panem Tomkiem, którego pani Katarzyna zobaczyła na pokazanym przez Przybyłę nagraniu. - Po filmikach, które dostałam od pana Franciszka, na których jest pokazane, jak pan Tomek wstaje z wózka, jak świetnie funkcjonuje, była nadzieja - mówi. - Bo niestety w naszym kraju takie leczenie nie jest zorganizowane - dodaje.
Kobieta zwraca przy tym uwagę, że w Stanach Zjednoczonych chorzy między innymi na ataksję rdzeniowo-móżdżkową dostają leki na chorobę Parkinsona czy stwardnienie rozsiane. - Takie leczenie przynosi efekty. Wiadomo, że nie wyleczy, ale spowolni skutki choroby - mówi.
- Obudziła się we mnie nadzieja, że jednak może być lepiej, że choroba na jakiś czas się zatrzyma, ale kontakt nagle tak samo jak szybko się zaczął, tak szybko się urwał. Od zeszłego roku nie mam kontaktu z panem Franciszkiem i mimo że próbowałam niejednokrotnie (kontaktować się - red.), nie odezwał się - opowiada.
"Próbuję się pozbierać"
Pani Katarzyna tłumaczy, że w całej sytuacji najbardziej szkoda jej rodziców dzieci, którzy są bezsilni i bezradni. - Bo nie ma nic gorszego niż patrzeć na cierpienie, na nieszczęście własnego dziecka i nie mieć, jak pomóc. To jest najgorsze - mówi.
- Ja jakoś po tym wszystkim próbuję się pozbierać, aczkolwiek nie ukrywam, że jest to trudne. Ciężko jest bez emocji, bez wulgaryzmów mówić o czymś takim. Nie wyobrażam sobie, że osoba, która zasiada w rządzie, może się bezkarnie dopuścić czegoś takiego - dodaje.
Premier zapowiada wyjaśnienia w sprawie Mejzy
W poniedziałek do sprawy wiceministra sportu odniósł się premier Mateusz Morawiecki. - Sytuacja na pewno będzie teraz przedmiotem bardzo szczegółowych wyjaśnień związanych z weryfikacją tego, co zostało podane, i sprawdzeniem tego, czy są to fakty, czy są to manipulacje - zapowiedział szef rządu.
Zapytany o sprawę przedstawiciel Partii Republikańskiej i minister sportu Kamil Bortniczuk mówił, że doniesienia medialne ocenia "w kategoriach bardzo wyraźnego ataku skierowanego na tego konkretnie polityka". - Poprosiłem wiceministra Mejzę o wyjaśnienie i w mojej ocenie te wyjaśnienia są wiarygodne – dodał.
Posłowie PiS chcą wyjaśnień
Krytycznie do sprawy Łukasza Mejzy odniósł się między innymi były wiceminister MSWiA, poseł Sylwester Tułajew (PiS), który przyznał, że jest "przerażony" kolejnymi publikacjami na temat Mejzy. "Od 5 dni wyczekuję stanowczych decyzji - dymisji, przynajmniej do czasu wyjaśnienia sprawy!" - napisał.
W ubiegłym tygodniu poseł PiS Kacper Płażyński ocenił wydane przez Mejzę oświadczenie jako niewiarygodne. "W tej sprawie liczę na konkretną decyzję Premiera" - napisał.
W poniedziałek Mejza opublikował kolejne oświadczenie w sprawie. Napisał w nim między innymi, że w artykułach na jego temat brakuje jego stanowiska. Sprawę nazwał "politycznym polowaniem" i "szukaniem haków". Zapewnił, że nie zarobił na firmie. Zapowiedział, że publikacje na jego temat spotkają się z reakcją i skierowaniem sprawy do sądu. Mejza mimo że wspomniał o tym, że w jednym z artykułów są relacje osób chorych na adrenoleukodystrofię, to nie odniósł się do ich relacji.
Źródło: TVN24
Źródło zdjęcia głównego: TVN24