|

Ksiądz leżał we krwi, dzieci uciekały w popłochu. "Nowak, co ci strzeliło do głowy?"

Ks. Stanisław Streich podczas nabożeństwa
Ks. Stanisław Streich podczas nabożeństwa
Źródło: archiwum ks. Wojciecha Muellera

Jak on czyta, przecież litery są do góry nogami - usłyszał rozmowę dwóch dziewczynek Wawrzyniec Nowak. Siedział na schodkach przy ołtarzu, nawet nie spostrzegł, że w nerwach źle ujął książeczkę do nabożeństwa. Zaklął w myślach. Przez jego nieuwagę cały plan mógł spalić na panewce. Gdy ksiądz Stanisław ruszył w stronę ambony, Nowak wyciągnął spod płaszcza rękę, w dłoni - browning. Chwilę później ciszę wśród dzieci w kościele przerwał huk wystrzału.

Artykuł dostępny w subskrypcji

Była niedziela, 27 lutego 1938 roku. Wawrzyniec Nowak wstał rano i o godzinie ósmej zjadł śniadanie. - Był w wyjątkowo doskonałym humorze, śpiewał stale, opowiadał wesołe rzeczy - mówiła Sobczakowa, u której wynajmował pokój. - Wyszedł z domu po godzinie dziewiątej, powiedział, że idzie w sprawie pracy, którą miał otrzymać u jakiegoś gospodarza. Cieszył się na tę robotę, bo to dziś trudno o pracę i kawałek chleba - opowiadała reporterowi "Dziennika Poznańskiego".

I dodała, że w nocy do godziny trzeciej Nowak z jej mężem i kolegami grali w karty.

Ksiądz Stanisław Streich, proboszcz parafii św. Jana Bosko w Luboniu, w niedzielę wstał wcześniej niż zwykle. Wszystko po to, by już o godzinie 9.30 zasiąść w konfesjonale i wyspowiadać tych, którym nie udało się to w sobotę. On wtedy bowiem był u swojej matki w Bydgoszczy, a wikary się pochorował i nie wychodził z łóżka. Pół godziny później ks. Streich w zastępstwie miał poprowadzić mszę dziecięcą. Swoją ostatnią.

Cukierki z Lubonia

Miejscem zbrodni był Luboń, wówczas jeszcze nie miasto, a osada przylegająca bezpośrednio do Poznania. "Klinkrowa szosa przecina wpół 4000-ną podmiejską osadę fabryczną. Wysokie kominy, kolejowe bocznice, wille, i domy skromne jedno mieszkaniowe i jedno czy dwuizbowe chałupki poodgradzane od siebie płotami i nieregularnie pociętymi kawałami ziemi - oto Luboń" - opisywał "Dziennik Poznański".

W 1923 roku miejscowość chciano włączyć w granice Poznania. Władze miasta obiecywały, że w zamian zapewnią komunikację z centrum, podniosą poziom szkolnictwa i zaspokoją potrzeby ubogich. Zapowiadano także zapewnienie instalacji wodociągowych, gazowych i elektrycznych, oświetlenie ulic oraz dopłaty z miasta w 1925 roku rzędu kilkakrotności rocznego budżetu. Ale sprzeciwił się temu sołtys Lubonia, który straciłby stanowisko, w zamian zostając jedynie komisarzem nowej dzielnicy miasta.

W kolejnych latach Poznań błyskawicznie się rozwijał, a impulsem była Powszechna Wystawa Krajowa, której w 1929 roku był gospodarzem. W powiększonym o siedem gmin mieście miejsce dorożek w centrum zajmowały taksówki i autobusy z odkrywanym dachem. Przebudowano najważniejsze ulice, skanalizowano i oświetlono wiele dzielnic.

Luboń należał wtedy do gminy Żabikowo, której większość mieszkańców stanowili robotnicy. Tu wszystko toczyło się wolniej. Funkcjonowały fabryki przemysłu ziemniaczanego, drożdży i budyniu oraz zakłady chemiczne i cegielnie. Łącznie zatrudniały niespełna 1400 osób. Tymczasem sam Luboń to 4000 mieszkańców. Bezrobocie było więc duże, a zastój gospodarczy wywołany światowym kryzysem, który wybuchł na przełomie lat dwudziestych i trzydziestych, radykalnie pogłębił te problemy.

Zakłady chemiczne nad Wartą w Luboniu w dwudziestoleciu międzywojennym
Zakłady chemiczne nad Wartą w Luboniu w dwudziestoleciu międzywojennym
Źródło: CYRYL

"Wśród bezrobotnych, zamieszkujących osadę panuje nie tylko bieda, ale nędza po prostu" - opisywał "Dziennik Poznański". Zatrudnienie dla nich w Luboniu było tylko w sezonie, gdy fabryki pracowały pełną parą i potrzebne były dodatkowe ręce do roboty. Ale sezon to niespełna dwa miesiące, a bywało, że tylko miesiąc. Sporadycznie dało się czasem dorobić przy budowie dróg i innych robotach gminnych. To, co wtedy zarobili, musiało im wystarczyć na cały rok.

W takich warunkach w Luboniu podatny grunt znalazły organizacje lewicowe. Silną rolę odrywały tu ruchy socjalistyczne na czele z Towarzystwem Uniwersytetów Robotniczych i Związkiem Zawodowym Robotników Przemysłu Spożywczego.

Pod ich płaszczykiem działali członkowie zdelegalizowanej wówczas Komunistycznej Partii Polski (wynikało to m. in. z poparcia dla Rosji w czasie wojny polsko-bolszewickiej i bezpośredniej podległości Moskwie), którzy żyjącym w nędzy kreślili wizje robotniczego raju, jaki panuje w Związku Radzieckim.

Głównym działaczem KPP w Luboniu był Jakub Sobczak, który za działalność komunistyczną przesiedział cztery lata w więzieniu. W swoim domu i ogrodzie organizował kiermasze, zabawy i wieczory taneczne.

Dom Jakuba Sobczaka
Dom Jakuba Sobczaka
Źródło: Kurier Poznański / polona.pl

"Te wszystkie imprezy przyciągały młodych i miały przyciągać, to było głównie ich celem. (...) Bo ci ostatni za kilo kiełbasy gotowi byliby duszę sprzedać (…) Nędza robotnicza jest najlepszym sprzymierzeńcem wywrotowców, którzy pasożytują na tych biedakach, obiecując im złote góry. Trzeba zrozumieć, że dla bezrobotnego zarabiającego zaledwie 4-8 tygodni w roku albo dla pracującego przez 2 czy 3 dni w tygodniu robotnika w cegielniach wykorzystywanego przez prywatnych przedsiębiorców ile się tylko da, kilo kiełbasy czy smalcu, gratisowy udział w zabawie ludowej, to już naprawdę małe złote górki" - pisał "Dziennik Poznański".

Wśród młodzieży z kolei popularne było "czerwone harcerstwo". "Synowie najuczciwszych rodziców oddawali się dosłownie za cukierki w ręce lewicowych 'reformatorów społecznych'" - pisał "Dziennik Poznański".

Sól w oku

W to miejsce kuria skierowała ks. Stanisława Streicha. 31-latek został 1 lipca 1933 roku proboszczem parafii św. Barbary, Panny i Męczennicy w Żabikowie. Wcześniej był kapelanem sióstr urszulanek przy ulicy Spornej w Poznaniu, potem wikariuszem parafii Najświętszego Serca Pana Jezusa i św. Floriana na Jeżycach, skąd oddelegowano go na prefekta przy seminarium nauczycielskim w Koźminie. Następnie był wikariuszem w parafii Bożego Ciała na Dębcu i parafii św. Marcina w Poznaniu.

Kościół św. Marcina w 1928 roku
Kościół św. Marcina w 1928 roku
Źródło: NAC

Młody proboszcz trafił na trudny teren z jeszcze trudniejszym zadaniem - wybudowaniem w Luboniu kościoła. Z zadania wywiązał się wzorcowo - jeszcze latem 1933 roku, po otrzymaniu zgody od sołtysa Lubonia, urządził kaplicę w domu gminnym. Msze odprawiał tam przez dwa lata, bo już w październiku 1935 roku poświęcona została gotowa nawa boczna kościoła, do której przeniesiono nabożeństwa.

Dla nowego kościoła arcybiskup powołał nową parafię, na której czele stanął ks. Streich.

Ks. Stanisław Streich
Ks. Stanisław Streich
Źródło: archiwum ks. Wojciecha Muellera

Nowy proboszcz mocno zaangażował się w pomoc lubońskim bezrobotnym. Organizował dla nich pomoc materialną - tym w najgorszej sytuacji rozdawał cegiełki, które w zaprzyjaźnionych z parafią punktach mogli zamienić na żywność. Ale też starał się wszystkim znaleźć zatrudnienie. - Zasugerował dyrektorom fabryk zmianowość, tak aby każdy co jakiś czas miał pracę. Było to zgodne z ówczesnym polskim prawem. Ludzie, którzy pracowali, a później byli na bezrobociu, przez jakiś czas dostawali zasiłki od państwa. W ten sposób ksiądz psuł szyki komunistom w Luboniu. Za to wśród parafian cieszył się opinią świętości. Mój ojciec porównywał go do innych księży i na tym tle ks. Streich wypadał znakomicie, jako dobry ksiądz, kierujący się względem ludzi miłością. W ten sposób odbudowywał zaufanie tych, co byli do kapłanów zrażeni* - opowiadał jeden z jego parafian Stanisław Kaczmarek.

Od lipca 1936 roku proboszcz miał do pomocy wikariusza - ks. dr. Wiktora Koperskiego. Wspólnie starali się aktywizować parafian. Założyli przy kościele Towarzystwo Robotników Katolickich, Katolickie Stowarzyszenie Kobiet, Stowarzyszenie Ministrantów (do którego należało przeszło 60 chłopców), Krucjatę Eucharystyczną i Papieskie Dzieło Rozkrzewiania Wiary.

- Wznoszący się w Luboniu kościół i to, że w tym robotniczym środowisku ksiądz Streich potrafił się odnaleźć i powołał do życia szereg katolickich organizacji, to była dla tutejszych komunistów sól w oku. To im wyraźnie przeszkadzało - mówi dzisiaj ks. Wojciech Mueller, proboszcz parafii św. Krzyża w Kobylnicy i postulator procesu beatyfikacyjnego ks. Streicha.

Eskalacja

Prace przy budowie kościoła szły pełną parą. Świątynia miała być konsekrowana 15 maja 1938 roku przez abpa Augusta Hlonda.

Im bliżej było tego wydarzenia, tym częściej lubońska parafia padała ofiarą "dziwnych" wydarzeń.

24 kwietnia 1937 roku doszło do włamania do kościoła. Ale złodzieje nie ukradli niczego cennego - żadnych naczyń czy pieniędzy ze skarbonek. Porozrzucali jedynie ornaty i przestawili puszkę z Najświętszym Sakramentem z głównego ołtarza na szafę pod oknem.

ks2
Tarcia komuniści - Kościół w Luboniu przed II wojną światową
Źródło: TVN24

12 sierpnia, pod nieobecność księdza Streicha, który pojechał odwiedzić matkę, ktoś napadł na stróża kościelnego. "Świecił mu niespodziewanie w oczy i uderzył tępym narzędziem w głowę tak, że padł nieprzytomny na ziemię, po czym zabrano mu rewolwer, który otrzymał odemnie, stało to się stosunkowo rychło, bo o godz. 10 w nocy. Sprawcy nie mógł poznać, nie wiemy, kto to był" - pisał w liście do matki proboszcz.

W październiku na ciemnej drodze ktoś obrzucił księdza Streicha kamieniami. Proboszcz dostawał też anonimy, z których mógł wyczytać, by "nie budował tej obory (...), bo zostanie ukatrupiony".

22 października ks. Streich spisał testament. Ale - jak podkreśla ks. Wojciech Mueller - w tym akurat nie należy się dopatrywać obawy o życie. - Z chwilą objęcia urzędu proboszcza każdy zobligowany jest do sporządzenia testamentu - wyjaśnia. - Ale w ostatnich miesiącach życia ksiądz Streich miał być podenerwowany, jakby nieswój.

Ks. Stanisław Streich podczas nabożeństwa
Ks. Stanisław Streich podczas nabożeństwa
Źródło: archiwum ks. Wojciecha Muellera

20 lutego 1938 r. miał dowiedzieć się o "wyroku" na siebie. - Na podstawie relacji jednego świadka wiemy, że na tydzień przed zbrodnią zabójca podszedł do księdza Streicha, gdy ten spowiadał i powiedział, że go zabije - mówi ks. Mueller.

Świadkiem tego zdarzenia miała być matka Stanisławy Zyty Błażejak. - Opowiedziała nam, że tegoż dnia, gdy zaszła do kościoła, zastała tam tylko dwie osoby: kobietę zajmującą miejsce na wprost konfesjonału, lecz po przeciwnej stronie nawy, i mężczyznę siedzącego przy konfesjonale tuż przed opłaconym naszym miejscem, którego intuicyjnie, z powodu jego "dzikości" przestraszyła się. Gdy po chwili nadszedł ks. Streich i usiadł w konfesjonale, mężczyzna ten zerwał się z miejsca, podszedł do konfesjonału i nie przyklękając pochylił się do kratek, coś bardzo krótko księdzu powiedział i nie czekając na rozgrzeszenie, bez pożegnania się poszedł usiąść na stopnie ambony. Kiedy mijał konfesjonał, ks. Streich, patrząc na niego, udzielił mu rozgrzeszenia znakiem krzyża* - opowiadała mieszkanka Lubonia.

Spotkanie z mordercą na tydzień przed zbrodnią potwierdzał też kościelny Franciszek Krawczyński.

Ostatnie pożegnanie

22 lutego ksiądz Streich pojechał do matki do Bydgoszczy. Spędził u niej cztery dni. Wrócił w sobotę przed godziną 23.

- Nie chciał kolacji, mówił, że źle się czuje i zaraz się położy. Prosił gosposię, aby gdyby przypadkiem zaspał, obudziła go rano, ponieważ musi iść do kościoła wcześniej, bo wikariusz ks. Koperski w sobotę nie słuchał spowiedzi, to na pewno ktoś będzie czekał** - relacjonowała Stanisława Zyta Błażejak.

W tym samym czasie trwało zebranie lokalnych komunistów. "Przewodniczył Wawrzyniec Nowak, notowany w kartotekach urzędu śledczego w Poznaniu jako notoryczny przestępca polityczny, prowadzący na terenie poznańskiego robotę wywrotową" - pisał "Goniec Warszawski".

Wawrzyniec Nowak
Wawrzyniec Nowak
Źródło: Kurier Poznański / polona.pl

47-letni Nowak do rodzinnego Lubonia wrócił dwa lata wcześniej, po 30 latach nieobecności. Wyjechał po ukończeniu czterech klas szkoły podstawowej, gdy jego rodzina postanowiła przenieść się w głąb Niemiec. W czasie I wojny światowej został wcielony do pruskiej armii, z której trafił do rosyjskiej niewoli. To tam miał zakochać się w idei komunistycznej.

Po wojnie polsko-bolszewickiej wrócił do Polski. Mieszkał na Wołyniu, a potem w Brodach koło Lwowa, z których uciekł w 1935 roku po tym, gdy został skazany na rok więzienia za napad na starostę Jana Kaczkowskiego. Przed wymiarem sprawiedliwości ukrywał się w rodzinnym Luboniu, gdzie podnajmował pokój w domu Jakuba Sobczaka.

- Kiedy wrócił w 1936 roku do Lubonia, był już przesiąknięty ideologią - mówi ks. Mueller.

Żonie Sobczaka miał kiedyś Nowak zdradzić, że w Rosji ukończył szkołę agitatorów komunistycznych. - Od momentu, kiedy pojawia się w Luboniu, pojawia się ferment i zamęt. To był człowiek, który budził niepokój społeczny. Cały czas chodził po Luboniu z pistoletem przy sobie, nigdzie nie był zatrudniony, ale miał pieniądze. Stąd podejrzenia, że należał do wojskowej przybudówki Komunistycznej Partii Polski - tłumaczy ks. Mueller.

Na sobotnim zebraniu komunistów omawiano przygotowywany na kolejny dzień zamach podczas mszy świętej. Plan był precyzyjnie opracowany. W każdą niedzielę o godzinie 10 w budowanym kościele św. Jana Bosko w Luboniu w bocznej nawie odbywała się msza dziecięca, którą odprawiał wikariusz. Pod jej koniec pojawiał się proboszcz. Właśnie wtedy, wśród młodzieży, zamachowiec miał otworzyć ogień. A potem rzucić się do ucieczki przez niewykończoną jeszcze nawę środkową i plac budowy, skąd wystarczyło przeskoczyć przez płot, wsiąść do stojącego przy ul. Kościelnej samochodu i szybko odjechać do Poznania.

Obliczono, że wszystko to zajmie nie więcej niż kwadrans, a policja nie pojawi się na miejscu wcześniej niż po 25 minutach, bo do najbliższego komisariatu w Fabianowie jest aż 5 kilometrów – funkcjonariusze muszą dojechać do Lubonia na rowerach, a przecież trzeba jeszcze dotrzeć do domu proboszcza, by w ogóle policję zawiadomić.

Pozostało tylko jedno - wybrać zamachowca. "Zebranie było bardzo burzliwe i nikt nie chciał się podjąć tak potwornej misji. Odbyło się ciągnienie. Los padł na Nowaka" - czytamy w "Gońcu Warszawskim".

Ks. Streich w niedzielę rano podejrzewał, co go czeka. - Kiedy gosposia chciała o wyznaczonej godzinie go budzić, ks. Streich wychodził już z domu. Zdziwiona zapytała: już ksiądz wychodzi? Bez kolacji, bez śniadania i bez dyspozycji, co mam zrobić na obiad? Odpowiedział: zrób, co chcesz, bo ja tego obiadu i tak jeść nie będę* - opowiadała Stanisława Zyta Błażejak.

Morderstwo

W niedzielę 27 lutego Wawrzyniec Nowak wstał o godzinie 8, zjadł śniadanie i rozmawiał z gospodynią. Sobczakowej przekazał, że musi napisać dłuższy list do "Walki Ludu", socjalistycznej gazety wydawanej w Warszawie. Tłumaczył jej, że chce w nim wyjaśnić coś ważnego, co zamierza uczynić. Godzinę później wyszedł z domu, mówiąc, że idzie w sprawie pracy. Z ulicy 3 Maja ruszył w kierunku kościoła. Po drodze obserwował tych, którzy kierowali się w stronę świątyni. Widział, że większość to dzieci. Niektóre prowadzili dziadkowie, część szła z rodzicami, jeszcze inne samodzielnie. Nie było wśród nich zbyt wielu osób o dobrej sprawności fizycznej, które mogłyby utrudnić mu zadanie.

Kościół św. Jana Bosko w Luboniu
Kościół św. Jana Bosko w Luboniu
Źródło: NAC

W nawie bocznej kościoła zebrało się około 200 dzieci i niewielka grupa dorosłych. Nowak zajął miejsce przy prowizorycznej ambonie.

- Patrząc na zgromadzonych w kościele, zauważyłem znanego mi Nowaka, ubranego w czarne palto z białym szalem, opartego o ambonę. Jego obecność w kościele bardzo mnie zdziwiła, ponieważ wiedziałem, że do kościoła nie uczęszczał i słyszałem jego rozmowy wrogie Kościołowi i duchowieństwu. W duchu dziękowałem Bogu, że się nawrócił* - mówił Józef Pawlicki.

Nowak w trakcie nabożeństwa był jakby nieobecny. - Stałam wraz z Renią Kotecką obok Nowaka. Zauważyłam, że w lewej ręce trzymał książeczkę do góry nogami* - mówiła Irena Majchrzak z domu Malik.

Pokazała to koleżance i uśmiechnęła się do niej. Gesty dwóch dziewczynek zauważył Nowak. Dopiero wtedy spostrzegł, że w nerwach źle ujął książeczkę do nabożeństwa. Przez jego nieuwagę cały plan mógł spalić na panewce. - Moje obserwacje nie spodobały się Nowakowi. W pewnej chwili trącił mnie lewym łokciem w ramię z ostrym spojrzeniem, że mam patrzeć przed siebie* - opowiadała Majchrzak. Po odprawieniu nabożeństwa ks. proboszcz Streich zdjął ornat i ruszył, by wygłosić kazanie. - Przed II wojną światową dopiero po skończonej mszy świętej było kazanie - tłumaczy ks. Wojciech Mueller.

W lewej ręce trzymał ewangeliarz przyciśnięty do piersi, prawą dłonią dotykał głów dzieci i zbliżał się do ambony. Wtedy Nowak nagle się zerwał, wydobył zza pazuchy rewolwer, i - nim ktokolwiek zorientował się w sytuacji - strzelił w stronę kapłana. Po czym krzyknął: "Niech żyje komunizm! Zrobiłem to dla was! Wynoście się z kościoła!".

Panika

- Chwil tych nie zapomnę nigdy w życiu - mówił "Dziennikowi Poznańskiemu" kościelny Franciszek Krawczyński. Jak relacjonował, stał za ołtarzem i układał ornaty, gdy nagle usłyszał strzał. Od razu wyskoczył zza ołtarza i zobaczył Nowaka z bronią oraz księdza, który cofał się, wysoko unosząc rękę, po czym upadł nieruchomo na ziemię.

Krawczyński szybko zamknął drzwi do nawy niewykończonego kościoła, by w ten sposób odciąć drogę ucieczki zamachowcy. Ten po chwili oddał kolejne dwa strzały w kierunku księdza. - Jedna kula trafiła w plecy, a druga przeleciała obok mnie i utkwiła w ołtarzu - mówił kościelny gazecie.

Wtedy Nowak wskoczył na ambonę. - Rzuciłem się na niego, chwyciłem go za rękę, chcąc wyrwać mu broń. Zaczęliśmy się szamotać, nagle Nowak pociągnął za cyngiel... padł strzał, później drugi... - opowiadał Krawczyński. Potem poczuł silne uderzenie w głowę i zapamiętał, że dopiero wtedy puścił Nowaka.

W kościele wybuchła panika. - Dzieci uciekały w popłochu, gubiły buciki, wchodziły na siebie. Uciekały na boso z kościoła. A to był luty, mieliśmy zimę - mówi ks. Mueller.

Uciekające dzieci gubiły buty i czapki
Uciekające dzieci gubiły buty i czapki
Źródło: Kurier Poznański / polona.pl

Ministrant Stanisław Malepszak zapamiętał tłum uciekających dzieci. - Leżały jedne na drugich, w trzech i czterech warstwach, uniemożliwiając wejście*** - opisywał.

- Każdy starał się wygrzebać spod tych, którzy leżeli na nim* - opowiadał Marian Drajerczak.

W kościele latały kolejne kule. Jedna trafiła w lewą nogę 12-letniego Ignacego Pacyńskiego, druga w prawe ramię Katarzynę Ciesielską. Chłopiec był wśród tłumu, który próbował dostać się do drzwi i wyjść z kościoła. - "Było to istne piekło. Jeden popychał drugiego, dziewczynki leżały na ziemi, płakały i krzyczały, a my nie zważaliśmy na nie, uciekaliśmy, chcieliśmy być jak najszybciej przy drzwiach. (...) Chłopcy i dziewczynki gubili trzewiki, niektórym poszarpano ubrania. A gdy się wydostałem z kościoła, począłem uciekać do domu. Po drodze zatrzymał mnie lekarz Pogotowia i przewiózł do szpitala" - opowiadał "Dziennikowi Poznańskiemu" 12-letni Ignaś.

KS1
Zabójstwo księdza na mszy dziecięcej
Źródło: TVN24

Józef Mańczak, miejscowy urzędnik kolejowy, czekał już przed kościołem na mszę o godz. 11, gdy padły strzały i usłyszał przeraźliwe krzyki dzieci. - "Tknięty najgorszym przeczuciem wpadłem do środkowej nawy. Spostrzegłem Nowaka, chował właśnie broń do kieszeni. A z poza ściany dochodziły mnie krzyki dzieci. W pierwszej chwili nie wiedziałem, co robić" - opowiadał "Dziennikowi Poznańskiemu".

Szybko jednak ruszył za zabójcą, dopadł go i próbował wyrwać z dłoni rewolwer. Wykręcił mu rękę, aż Nowak wykrzywił się z bólu i wypuścił broń. Wtedy zamachowca dopadli inni.

Mańczak zabezpieczył broń przed przypadkowym wystrzałem. Jak mówił, browning Nowaka zaciął się i jedna z kul utknęła w lufie.

- Kolejarz Mańczak dopadł Nowaka i rozbroił go. Usłyszałem jedynie słowa Mańczaka: "Nowak, co ci strzeliło do głowy?" - relacjonował tej samej gazecie kościelny.

Franciszek Krawczyński trafił do szpitala
Franciszek Krawczyński trafił do szpitala
Źródło: Przewodnik Katolicki / wbc.poznan.pl

W tym samym czasie z zakrystii wybiegł Jurcio Szukalski. "Natychmiast porwała go fala pierzchających. Ale tylko na chwilę. Bo doszedłszy do miejsca, na którym w krwi broczył ugodzony kulami kapłan, czym prędzej cofnął się do zakrystii, powyszukiwał szybko przybory do Ostatniego Namaszczenia Olejami św. i trwał wśród owego okropnego zgiełku i zamieszania na posterunku tak długo, póki nie wręczył przyborów przywołanemu kapłanowi, by ten bez chwili straty mógł oddać zamordowanemu koledze ostatnią przysługę" - opisywał "Przewodnik Katolicki".

Nowak został wywleczony z kościoła przez grupę mężczyzn. Tam rozwścieczony tłum parafian, czekających na kolejną mszę, chciał dokonać na nim samosądu. Kilku mężczyzn, wśród nich miejscowy nauczyciel Maciej Nowara, powstrzymało jednak te zapędy.

- Jeden z parafian ostrzegł głośno: nie zabijajcie go, bo na pewno nie jest sam, a musi ujawnić swoich współtowarzyszy. Okazało się, że nie był sam, gdyż na bocznej ul. Kościelnej stał zaparkowany nieznany nikomu samochód, który szybko odjechał*** - opowiadał ministrant Józef Pawlicki.

Parafianie chcieli zlinczować mordercę
Parafianie chcieli zlinczować mordercę
Źródło: Kurier Poznański / polona.pl

Nowak zdążył jednak przyjąć serię kopniaków i ciosów pięściami. Broczącego krwią, mającego problemy z utrzymaniem na nogach mordercę postanowiono odstawić na stację kolejową, skąd zawiadomiono policję. Do Lubonia przyjechał specjalny pociąg, którym zabrano zamachowca do Poznania, wcześniej udzielając mu pierwszej pomocy.

Kościół zamknięto, a do środka weszli prokurator i policja. Zwłoki zabitego księdza zabrano do Poznania na sekcję.

Wycinek z "Dziennika Bydgoskiego"
Wycinek z "Dziennika Bydgoskiego"
Źródło: Dziennik Bydgoski / kpbc.umk.pl

Policjanci po przesłuchaniu pierwszych świadków udali się do domu zbrodniarza. Tam przeprowadzili drobiazgową rewizję i zabezpieczyli wszelkie zapiski Nowaka. Zdecydowano też o zatrzymaniu Jakuba Sobczaka. Tego samego dnia zatrzymano jeszcze kilku innych lubońskich komunistów.

Po południu do Lubonia dotarł brat zamordowanego księdza Czesław.

Matce księdza, w obawie o jej zdrowie, początkowo nie przekazano prawdy. Poinformowano jedynie przez telefon, że syn jest ciężko chory i musi przyjechać do Poznania. Jednak informacja o zabójstwie księdza w Luboniu lotem błyskawicy rozeszła się po całej Polsce i już po południu dotarła do starszej kobiety. "Trudno opisać jej rozpacz. Wstrząsająca wiadomość spowodowała atak serca, który tylko dzięki natychmiast sprowadzonemu lekarzowi nie zakończył się katastrofą" - pisał "Kurier Poznański".

Siedem lat wcześniej Władysława Streich straciła męża. On także zmarł w kościele. W styczniu 1931 roku poszedł na poranne nabożeństwo, podczas którego zasłabł i zmarł na rękach jednego z synów. Prawdopodobnie przyczyną śmierci był atak serca.

Ojciec ks. Streicha również zmarł w kościele
Ojciec ks. Streicha również zmarł w kościele
Źródło: Kurier Poznański / polona.pl

O "potwornej zbrodni" pisały gazety w całej Polsce.

Krwawy i rewoltujący czyn sfanatyzowanego proletariusza jakby błyskawica rozświetlił, co tam się dziać musi w tych opętańczych czeluściach wojującego komunizmu: jakie się tam kłębić muszą odmęty nienawiści, jakie się tam knuje infernalne plany podkopu pod świat i ludzkość, jakie stamtąd idą nieubłagane nauki w mózgi Wawrzyńców Nowaków!
"Kurier Warszawski"
Fotorelacja "Światowida" z 5 marca 1938 r.
Fotorelacja "Światowida" z 5 marca 1938 r.
Źródło: jbc.bj.uj.edu.pl
Strzały lubońskie są strzałami ostrzegawczymi. Sama dzika bezmyślność i bestialstwo zbrodni, połączonej z profanacją świętego miejsca, wskazuje na jej pochodzenie. Wskazują one na to, że niebezpieczeństwo istnieje, komuna nie śpi i gotowa jest do każdej zbrodni.
"Głos Lubelski"

- Wszystkie ówczesne media jakoś zareagowały. Mamy także zapis korespondencji nuncjusza apostolskiego w Polsce z prymasem. Informacja dotarła też do Watykanu, do papieża. Nawet "L'Osservatore Romano" informowało o tym, co się wydarzyło w Polsce. Księża w kazaniach się do tego odnosili. To było totalne poruszenie społeczne - mówi ks. Mueller.

"Ilustracja Polska" o manifestacjach po zabójstwie księdza (13 marca 1938 r.)
"Ilustracja Polska" o manifestacjach po zabójstwie księdza (13 marca 1938 r.)
Źródło: wbc.poznan.pl

Śledztwo

Trzy dni po zabójstwie znane były już wyniki sekcji zwłok. Księdza Streicha sięgnęły trzy kule. Pierwsza trafiła w głowę pod prawym okiem. "Kula przebiła mózg, odbiła się od kości czaszki, cofnęła się i utkwiła w mózgu" - podawał "Kurier Poznański"

Druga przebiła płuco i spowodowała krwotok do jamy opłucnej. Trzecia "przebiła mięśnie grzbietu, nie zatrzymując się w ciele, powodując jedynie ranę powierzchowną" - informowała 2 marca gazeta, dodając, że jedna z dwóch pierwszych kul była dla duchownego śmiertelna.

Kolejnego dnia zwłoki księdza wystawiono na widok publiczny w Domu Gminnym.

Dzień później odbył się pogrzeb. W Luboniu pozamykano wszystkie sklepy, a mieszkańcy w domach wywieszali polskie flagi z żałobnym kirem.

Fotorelacja "Światowida" z 12 marca 1938 r.
Fotorelacja "Światowida" z 12 marca 1938 r.
Źródło: jbc.bj.uj.edu.pl

Na ulice wyszły cały Luboń i całe Żabikowo. Samochodów i autobusów pojawiło się tyle, ile jeszcze nigdy tutaj nie widziano.

Dębową trumnę przepasano fioletową szatą liturgiczną. Z domu gminnego wyniosło ją ośmiu umundurowanych członków Towarzystwa Gimnastycznego "Sokół", w towarzystwie przedstawicieli Kolejowego Przysposobienia Wojskowego i strażaków ochotników, i ustawiło na karawanie, który ciągnęły cztery konie. Olbrzymi orszak pogrzebowy, na czele którego przed trumną defilowały stowarzyszenia, przez około godzinę maszerował spod Domu Gminnego do kościoła. "Była to wielka manifestacja przywiązania i czci nie tylko do osoby zamordowanego księdza Streicha, ale i również potężna manifestacja katolicka i narodowa" - relacjonował "Kurier Poznański".

KS4
20 tysięcy osób na pogrzebie ks. Streicha
Źródło: TVN24

- Na pogrzebie było 20 tysięcy osób, mnóstwo delegacji, sztandarów, różnych stowarzyszeń i przede wszystkim kapłanów - podkreśla ks. Mueller.

Śledztwo w sprawie Nowaka było błyskawiczne. Jeszcze przed pogrzebem śledczy poinformowali, że morderca był poczytalny i może odpowiadać w sądzie za zbrodnię.

Tydzień po zabójstwie gotowy był akt oskarżenia, a pierwszą rozprawę wyznaczono na 21 marca.

"Proces Nowaka. Dwa te słowa wystarczyły zupełnie, aby przed gmachem Sądu Okręgowego znalazł się olbrzymi tłum, którego silny oddział policji z trudem utrzymać mógł w cuglach. Setki ludzi łudziło się, że uda się im wtargnąć do gmachu, a następnie do szczelnie wypełnionej sali, by być świadkami ponurego epilogu zbrodni lubońskiej" - opisywał "Kurier Poznański".

Nowak już na pierwszej rozprawie przyznał się do winy. - Gdy patrzę na to, co się dzieje dookoła nas, gdy widzę bezrobotnych, to widzę, że zło tkwi w Kościele. Chrystus był również biedny, a papieże opływają w złocie - zeznał.

Proces był błyskawiczny. Po przesłuchaniu kilkunastu świadków, głównie dzieci, już drugiego dnia zapadł wyrok.

Rysunki świadków procesu
Rysunki świadków procesu
Źródło: Kurier Poznański / polona.pl

Nowak został skazany na śmierć. "Morderca przyjął wyrok z uśmiechem" - pisał "Kurier Poznański".

Po złożonej apelacji sąd zdecydował o skierowaniu Nowaka na badania psychiatryczne. Te trwały dwa i pół miesiąca. W sierpniu sprawa wróciła na wokandę. "Osk. Nowak jest mizerny, blady i widocznie zgnębiony. Niedawno był ukarany w więzieniu 7-dniową ciemnicą za rzucenie się na dozorcę więziennego" - podawał "Kurier Poznański".

Wycinek z "Kuriera Warszawskiego" z 22 marca 1938 r.
Wycinek z "Kuriera Warszawskiego" z 22 marca 1938 r.
Źródło: Polona.pl

Podczas rozprawy zeznania złożył m.in. psychiatra dr Oskar Bielawski. "Biegły orzekł, że przy początkowych pytaniach, zadanych oskarżonemu, zdawał on sobie sprawę, że jest w sądzie i w jakim celu. Z chwilą, gdy wprowadzono go do osobnego pokoju, na stosowne pytania odpowiada, że nazywa się Leopold Kaczmarek, że nie zna biegłego, lecz po chwili namysłu dodał, że chyba byli razem w wojsku, że biegły nazywa się pan Kozłowski i że był premierem. Z poleconych mu do powtórzenia cyfr: 3, 4, 5, 6 powtórzył tylko 3 i 6. Gdy mu polecono wskazać na nos, wskazał na czoło, następnie wykazywał bujno-faliste drżenie rąk (...). Gdy spytano wreszcie, czy ma jaką sprawę, oświadczył, że nie. Ołówek nazwał pałeczką, a klucz kółkiem. Na podstawie powyższych danych biegły stwierdził ponad wszelką wątpliwość, że osk. Nowak jest zwykłym symulantem" - relacjonowała dalej gazeta.

Sąd apelacyjny podtrzymał orzeczoną karę śmierci, ale na tym batalia sądowa się nie zakończyła, bo Nowak złożył zażalenie do Sądu Najwyższego. Ten jednak wyroku nie zmienił i 20 grudnia 1938 r. Nowak został prawomocnie skazany na śmierć.

Listy od mordercy

Nowak przed zbrodnią wysłał list do "Walki Ludu", w której zapowiedział morderstwo. Po wyroku Sądu Najwyższego postanowił napisać kolejne listy. Pierwszy trafił do matki księdza Streicha.

Wielce Szanowna Pani! Sumienie nakazuje mi upokorzyć się przed Wielce Szanowną Panią. Bo jako matka, która doznała wielkich cierpień, ma Pani prawo mnie sądzić, nazwać najgorszym, ale także ma prawo mi przebaczyć. Proszę mnie posłuchać: Syna zabiłem nie z chęci zysku, ani też z nienawiści czy zemsty, a tylko z miłości dla dobra ludzkości. Postąpiłem nieprawnie, ale nie po bestialsku, bo odbierając mu życie, nie odebrałem mu czci i jako zabójca, na pierwszej rozprawie domagałem się, aby trybunał przysięgłych sędziów zażądał od publiczności powstania z miejsca i oddania czci śp. ks. Stanisławowi Streichowi. Przeto zwracam się z prawdziwą skruchą i gorącą prośbą o przebaczenie. Kreślę się z głębokim szacunkiem Wawrzyniec Nowak Poznań, więzienie przy ul. Młyńskiej
List mordercy do matki ofiary

Doczekał się odpowiedzi.

Dziś odebrałam list zabójcy syna mego z prośbą o przebaczenie. Z listu Nowaka wynika, że on jeszcze zawsze myśli wyślizgnąć się od sprawiedliwości. To do mnie nie należy. Co do mnie wybaczam mu o tyle, jeżeli on rzeczywiście ze skruchą nawróci się i z Bogiem się pojedna. Pan Jezus na krzyżu cierpiący za swoich katów się modlił, więc i ja będę się za niego modliła, aby mu Bóg wybaczył, o ile on moje życzenie wypełni. Z poważaniem Władysława Streichowa
Odpowiedź matki księdza na list mordercy

Kolejny list Nowak wysłał do prezydenta Ignacego Mościckiego z prośbą o ułaskawienie. Ten ją odrzucił.

Kolejnych sześć listów Nowak wysłał do rodziny.

Jak podawała prasa, 28 stycznia 1939 roku wyrok został wykonany.

Post scriptum

Po śmierci ks. Streicha w Luboniu utworzono posterunek policji. Znalazł się w nim m.in. tajny policjant, którego zadaniem było rozpracowanie miejscowego ruchu komunistycznego.

***

W styczniu 1945 roku ranny Józef Banaszkiewicz z Lubonia trafił do szpitala wojennego w Poznaniu. Po dwóch dniach pobytu do jego łóżka podeszła komisja wojskowa złożona z czterech oficerów: dwóch w polskich i dwóch w sowieckich mundurach.

- Ten jeden w mundurze sowieckim miał szarżę lejtnanta i z karty szpitalnej, która wisiała przy łóżku, zaczął głośno czytać: "Józef Banaszkiewicz, Luboń, ulica Strumykowa 4" i podszedł bliżej do niego i mówi: "Wy, Banaszkiewicz, znajecie mnie?". Banaszkiewicz mu odpowiada: "Wy towarzyszu lejtnant, ja was znaje, ale nie wiem, w którą kartę was umieścić". Na to lejtnant - "Widzisz, Banaszkiewicz, ja jestem tyle wart, co waszych dwóch klerów". Podał mu rękę, mówiąc: "Jestem lejtnant Nowak" i odszedł - mówił podczas obchodów 60. rocznicy śmierci ks. Streicha Stanisław Zygulski, znajomy Józefa Banaszkiewicza.

Pogłoski o tym, że Nowak mógł uniknąć śmierci, pojawiały się już wcześniej. - Rzekomo miał być wymieniony na pięciu księży polskich więzionych w Rosji. Takie informacje pojawiły się w dwóch gazetach - mówi dzisiaj ks. Mueller.

Wycinek z "Drwęcy" z 19 marca 1938 r.
Wycinek z "Drwęcy" z 19 marca 1938 r.
Źródło: kpbc.umk.pl

Co do tego, że tak się stało, wątpliwości nie miał bratanek Wawrzyńca Nowaka, a także dwie inne osoby, pragnące zachować anonimowość, w tym pochodzący z Lubonia pułkownik Korpusu Bezpieczeństwa Wewnętrznego, do których relacji dotarł ks. Mueller.

W dokumentach jednak nie ma żadnego śladu, który uwiarygadniałby taką wersję. - Jeżeli ci księża faktycznie zostali uwolnieni, to myślę, że prędzej czy później byśmy się o tym dowiedzieli. Zostałby po tym jakiś ślad w jakiejś diecezji, do której by trafili, czy ktoś z biskupów by o tym powiedział - mówi ks. Mueller.

Z drugiej jednak strony wiadomo, że ciała Wawrzyńca Nowaka nie okazano nigdy rodzinie. Po egzekucji miało ono trafić do Zakładu Medycyny Sądowej na "pomoce anatomiczne". Tam leżące w wannie w formalinie zwłoki widziała jedna ze studentek medycyny. Nie można jednak wykluczyć, że ciało mogło należeć do kogoś innego, a tylko prezentowano je jako należące do zabójcy.

Nie zachowały się też żadne dokumenty sądowe dotyczące egzekucji Nowaka.

Wiadomo na pewno, że do wymiany więźniów politycznych w tym czasie dochodziło. Na mocy układu z 1927 roku do Polski trafiło 32 osadzonych w Rosji w zamian za dziewięciu komunistów więzionych w naszym kraju.

Historyczne śledztwo w tym zakresie utrudnił fakt, że osiem miesięcy po tym, jak Nowak miał zostać stracony, wybuchła II wojna światowa, po której nastąpiły lata komunizmu w Polsce.

Od 2017 roku trwa proces beatyfikacyjny ks. Stanisława Streicha, którego postulatorem jest ks. Wojciech Mueller. - Przekonanie o jego męczeństwie było już w zasadzie w dniu jego śmierci, ale wybuch II wojny światowej spowodował, że plany związane z tym procesem padły. A po wojnie komunizm w Polsce spowodował, że przez wiele lat nie można było o tym mówić. Pierwsze przymiarki do beatyfikacji pojawiły się w latach dziewięćdziesiątych - mówi. - Opóźnienie procesu spowodowało, że utraciliśmy większość naocznych świadków.

ks3
Trwa proces beatyfikacyjny ks. Streicha
Źródło: TVN24

Gdy ruszał proces beatyfikacyjny, żyło jeszcze sześciu ostatnich naocznych świadków zabójstwa księdza. To dwóch ministrantów i czworo dzieci, uczestnicy tamtej mszy w 1938 roku. Z wszystkimi udało mu się porozmawiać. Fragmenty ich relacji znalazły się w jego książce "Sacerdos et hostia. Ks. Stanisław Streich - Męczennik sprawy Chrystusowej" oraz w tym tekście.

Proces beatyfikacyjny jest już w zaawansowanej fazie. - Historia została potwierdzona, zebrany został materiał potwierdzający męczeństwo. Teraz czekamy na dyskusje teologów - mówi ks. Mueller. Po nich swoje opinie w tej sprawie wydać będą musieli kardynałowie, a na końcu papież.

Przy optymistycznym scenariuszu ks. Stanisław Streich zostanie błogosławionym za około dwa lata.

*cytaty pochodzą z relacji świadków procesu beatyfikacyjnego

** cytaty za Polską Agencją Prasową

*** cytaty z książki "Sacerdos et hostia. Ks. Stanisław Streich - Męczennik sprawy Chrystusowej" ks. Wojciecha Muellera, za: "Luboń i okolice" Stanisława Malepszaka

Czytaj także: