Jest kilka spraw, o których chciałem pisać, ale ciągle odkładam je na później, bo pakują się pod pióro tematy aktualne. Ostatnio na przykład takim tematem jest wywalenie Tomasza Lisa z "Newsweeka", a chwilę później z Radia TOK FM. Składa się akurat tak, że na ten temat mam zdanie, więc się nim podzielę.
Szefowa Radia TOK FM, osoba z gruntu postępowa, nie zawiodła. Stanęła na wysokości zadania i ogłosiła, że Lisa nie będzie więcej zapraszać. Jest to decyzja idiotyczna i strata dla radia. Lis to dziennikarz wybitny, wszechstronny - umie nie tylko gadać do sensu, ale i potrafi pisać.
I jak prawie każdy człowiek wybitny ma trudny charakter. Nigdy nie byłem Lisa szefem, ale łatwo mogę sobie wyobrazić, że bywał nieznośny. Arogancki, brutalny, chimeryczny i trzymał nogi na stole. Tego akurat szefowa TOK FM nie powiedziała, ale powiedział ktoś, kto czuł się przez Lisa poniewierany.
Oczywiście nie wszyscy muszą mieć usposobienie Ryszarda Kapuścińskiego, który zabiegał, żeby lubił go cały świat. Byłem szefem Kapuścińskiego i byłem też zwierzchnikiem Wiktora Osiatyńskiego, który dawał do wiwatu nie tylko mnie. Awanturował się, prowokował, obrażał, wymyślał. Ale żeby się takiego faceta jak Lis czy ówczesny Osiatyński pozbywać, trzeba upaść na głowę. Wyobraźmy sobie, jaki świat byłby nudny bez takich, uciążliwych dla otoczenia, postaci. Obecnie świat do takiej nudy zmierza i produkuje przeciętniaków na skalę przemysłową. Bez wątpienia w imię takiej dominującej poprawnej przeciętności Lis musiał odejść.
Mam smutne wrażenie, że Polska jest za mała dla ludzi wybitnych, nietuzinkowych. Nie jest w stanie ich pomieścić, jest jednak także za biedna, żeby się ich pozbywać. Tak uważam. Uważam też, że - ogólnie rzecz biorąc - przynoszą więcej korzyści, niż sprawiają kłopotów. Bo nie mamy ich za wielu.
Z góry jednak powiem, że nie wszystko, co pisał, co robił i co mówił Lis, podobało mi się. Nie lubiłem na przykład, kiedy prowadząc program w TVP, stawał się podnóżkiem Tuska. Nie jestem jednak w stanie odmówić mu talentu, pracowitości, energii.
Jak powiedziałem: jako kraj jesteśmy zbyt ubodzy w ludzi wybitnych, za biedni, żeby dobrowolnie rezygnować z pokazywania tych, którzy myślą inaczej niż my sami. I to mnie prowadzi do wypowiedzenia kilku uwag o polskiej demokracji. Kto chce, niech czyta.
Cenię sobie zalety systemu demokratycznego, ale widzę też jego wady. PiS doszedł do władzy drogą legalną, zgodnie z regułami obowiązującymi w ówczesnej Polsce. Potrafił te reguły wykorzystać, a teraz robi wszystko, łącznie z ustanawianiem nowych reguł, by władzy nie stracić. Obecnie sprawą kluczową, dla dobra nas, jest by myślenie reprezentowane przez PiS przegrało. I by w rezultacie tej przegranej na tym miejscu udało się zbudować ustrój prawdziwie demokratyczny, czyli taki, w którym następców PiS uda się wywalić w kolejnych uczciwych wyborach. Dla mnie bowiem największą zaletą demokracji jest to, że nikomu nie gwarantuje władzy raz na zawsze. Że ci sami ludzie nie mogą rządzić bez końca.
Taka demokracja, w której rządzą przez lata ci sami, choćby byli bezgranicznie szlachetni, z czasem degeneruje się. Bo jeśli nawet ci najwybitniejsi degenerują się wolniej, co pokazują przykłady de Gaulle’a, Adenauera bądź Churchilla, to całe otoczenie ulega degeneracji przyspieszonej.
W Stanach Zjednoczonych po śmierci prezydenta Roosevelta, jednego z najwybitniejszych sprawujących ten urząd, Kongres przegłosował Dwudziestą Drugą poprawkę do konstytucji USA, zakazującą sprawowanie urzędu prezydenta dłużej niż przez dwie kadencje. W Polsce prezydent też nie może być wybrany na więcej niż dwie kadencje, ale prezydent w Polsce nie rządzi, tylko pilnuje żyrandola. I żeby nie wiadomo jak Joe Biden i jego koledzy tego chcieli, nie zrobią z Andrzeja Dudy niezależnego polityka.
Obecnie spór polityczny w Polsce toczy się tak, jakby jego uczestnicy nie wiedzieli, jak niedoskonały jest ustrój panujący w naszym kraju. Jakby sądzili, że nie należy go zmienić. Moim zdaniem najważniejsze jest, by odsunąć Prawo i Sprawiedliwość od władzy i zadbać o to, by jego następcy nie stali się kolejnym PiS-em, czyli partią, która zechce, broń Boże nie dla własnych przyziemnych celów, lecz dla tzw. ogólnego dobra, wykorzystać poręczne instrumenty pozostawione przez PiS. A co będzie, jeśli następcy poczują się w swoich fotelach tak wygodnie, że zaczną rządzić jak PiS? Tumanić opinię publiczną za pomocą TVP? Pozostawią zdemolowaną służbę cywilną, bo pomyślana jako bezpartyjna, utrudnia rządzenie?
Wiadomo też, że samorząd, dziś ulubieniec opozycji, irytuje każdą centralę. Nie tylko PiS-owską. Jedna po drugiej, te instytucje traciły znaczenie i większość sukcesów PiS-u ma źródło właśnie w słabości instytucji. PiS to umiejętnie wykorzystał i przez dwie kadencje pracował konsekwentnie nad tym, by nie dało się go w uczciwych wyborach odsunąć od władzy. Dlatego według mnie nie warto dziś dyskutować o listach wyborczych, gdyż tylko jedna wspólna lista opozycji przy - obecnie obowiązującej - ordynacji wyborczej zapewni zwycięstwo nad PiS-em. Inne kombinacje okażą się jedynie zasłoną dla ambicji całych środowisk i pojedynczych polityków. Choćby prezentowali się nie wiadomo jak szlachetnie i bezinteresownie.
Opinie wyrażane w felietonach dla tvn24.pl nie są stanowiskiem redakcji.
Maciej Wierzyński - dziennikarz telewizyjny, publicysta. Po wprowadzeniu stanu wojennego zwolniony z TVP. W 1984 roku wyemigrował do USA. Był stypendystą Uniwersytetu Stanforda i uniwersytetu w Penn State. Założył pierwszy wielogodzinny polskojęzyczny kanał Polvision w telewizji kablowej "Group W" w USA. W latach 1992-2000 był szefem Polskiej Sekcji Głosu Ameryki w Waszyngtonie. Od 2000 roku redaktor naczelny nowojorskiego "Nowego Dziennika". Od 2005 roku związany z TVN24.
Źródło: tvn24.pl
Źródło zdjęcia głównego: TVN24