|

Ludzie Ziobry walczą z ministrem Czarnkiem na dyrektorów szkół. Czy ci będą jak sędziowie, czy ludzie stale sądzeni?

Ministerstwo Sprawiedliwości chciałoby, aby dyrektor szkoły wszedł w buty sędziego i prokuratora w jednym i dyscyplinował uczniów, choć jeszcze niedawno uważało, że za szkolne przewinienia uczniów to dyrektorów właśnie należy surowo karać. Z resortem edukacji projektów przepisów nikt nie uzgadniał, a jak dowiadujemy się minister edukacji jeszcze nie powiedział ostatniego słowa w sprawie tzw. lex Czarnek, który ułatwiał zwalnianie niepokornych dyrektorów. - Chodzi o polityczne eskalowanie napięcia - nie ma wątpliwości prezes ZNP i że stracą na tym uczniowie.

Artykuł dostępny w subskrypcji

100-tysięczne miasto na zachodzie Polski. Jeden z obecnych dyrektorów szkoły ponadpodstawowej szykuje się do konkursu na stanowisko dyrektora placówki, którą od lat kieruje. Skupia się na swoich pomysłach i nie wie, czy będzie miał jakąś konkurencję.

- Od wielu miesięcy nie pamiętam konkursu w naszym mieście, do którego zgłosiłby się ktoś więcej niż dyrektor, który chciałby kontynuować pracę. A i to nie zawsze, bo do wielu konkursów nie zgłasza się nikt - mówi.

Jeszcze dekadę temu konkursy potrafiły trwać wiele godzin, a o stołek dyrektora walczyło sześciu, siedmiu kandydatów. Dziś coraz częściej komisja konkursowa nie ma z kim rozmawiać i dzieje się tak nie tylko w dużych miastach.

Kwiecień. Gmina Limanowa - tylko w dwóch z sześciu rozpisanych tam konkursów zgłosił się ktoś chętny do prowadzenia szkoły.

Maj. W Rawiczu udało się rozstrzygnąć tylko dwa konkursy, w czterech kolejnych nie było chętnych. Konkursy ogłoszono ponownie.

Chętnych nie było też tej wiosny do kierowania placówkami w Otyniu i Niedoradzu pod Nową Solą.

W Warszawie w tym roku przed końcem kadencji ze swojej funkcji zrezygnowało 14 dyrektorów. Od początku roku rozpisano w stolicy 200 konkursów, części dotąd nie rozstrzygnięto, ale w co najmniej 23 nie było ani jednego chętnego, który spełniał wymogi konkursowe.

Dlaczego tak się dzieje?

Gdy rozmawiam z dyrektorami szkół, najczęściej mówią, że są zmęczeni, zestresowani, mają dość dokładania im odpowiedzialności i obowiązków, a przede wszystkim mieszania ich w politykę.

Zniechęca tak zwane lex Czarnek (projekt powierzający praktyczną władzę nad szkołami kuratorom oświaty) oraz lex Wójcik (zakładający, że dyrektorzy będą karani za wypadek na terenie szkoły nawet więzieniem).

O ile naturalnym jest, że nad losem dyrektorów pochyla się Ministerstwo Edukacji i Nauki, o tyle angażowanie się w sprawy szkół Ministerstwa Sprawiedliwości, czyli w praktyce polityków Solidarnej Polski Zbigniewa Ziobry, to prawdziwa rzadkość. Robili to dotąd zwykle w ramach standardowych formalności, na przykład w czasie uzgodnień międzyresortowych, gdy przepisy oświatowe jakoś zahaczały o prawo karne. Za to w ostatnich miesiącach to politycy SP sami przejęli inicjatywę i robią to z niemałym zacięciem, niespecjalnie przejmując się tym, co robi minister edukacji i nauki Przemysław Czarnek. Ich wzmożenie i zainteresowanie tematem jest o tyle zaskakujące, że nie mają nawet jednego posła w sejmowej komisji edukacji.

Jeszcze niedawno mogło się wydawać, że dyrektorzy mogą odetchnąć. Lex Czarnek przepadło w lutym, lex Wójcik utknęło w komisjach sejmowych i nie zapowiada się, by miało je opuścić. Ale to nie koniec mieszania się polityków w pracę szkół!

Teraz Ministerstwo Sprawiedliwości zajmuje się nowymi przepisami, które rzuciły blady strach na dyrektorów. Tym razem - to zaskoczenie - politycy chcą dać szefom szkół większą władzę, taką, której ci wyraźnie nie chcą. Do Sejmu trafił bowiem rządowy projekt ustawy o wspieraniu i resocjalizacji nieletnich, który zakłada, że dyrektorzy szkół będą mogli nakładać na uczniów "środki oddziaływania wychowawczego", czyli w praktyce - zastąpią sędziów.

Prezes ZNP Sławomir Broniarz zwraca uwagę na pewną niespójność założeń politycznych resortów edukacji i sprawiedliwości. - Jeszcze chwilę temu minister Wójcik chciał penalizacji dyrektorów, minister Czarnek chciał ich podporządkować kuratorom, a teraz nagle rządzący mówią: "pomożemy dyrektorom karać i dyscyplinować uczniów" - zauważa. I zaraz dodaje: - Nam potrzebne jest motywowanie do pracy z trudnymi uczniami i ich rodzicami, wsparcie psychologiczne i pedagogiczne.

- Czasy kosza na głowie, który uczeń wkłada nauczycielowi i nauczyciel nie umie sobie poradzić, minęły ponad 20 lat temu - wtóruje mu Marek Pleśniar, szef Ogólnopolskiego Stowarzyszenia Kadry Kierowniczej Oświaty (OSKKO). I po wielokroć powtarza: nie prosiliśmy o to (przepisy dające dyrektorem uprawnienia sędziów).

A przedstawiciel organizacji dbajacych o prawa uczniów alarmuje: Przyjęcie Projektu w niezmienionym kształcie doprowadzi zatem do sytuacji, w której nieletni za czyny relatywnie mniejszej wagi niż przestępstwa ścigane z urzędu i przestępstwa skarbowe będą narażeni na dolegliwość niejednokrotnie większą niż w postępowaniu karnym i to w dodatku stosowaną przez podmiot nieprofesjonalny, nieposiadający wykształcenia prawniczego.

Jakiej władzy rzeczywiście potrzebują dyrektorzy i w co gra z nimi Zjednoczona Prawica?

W centrum edukacyjnego chaosu

W Polsce działa ponad 14,2 tys. podstawówek, przeszło 500 szkół specjalnych, ok. 2,3 tys. liceów, ok. 1,8 tys. techników i blisko 1,7 tys. szkół branżowych. Do tego jeszcze ponad 13 tys. przedszkoli. Dyrektorzy placówek oświatowych to więc ponad 30 tysięcy osób (dane GUS), które w ostatnich miesiącach stały się przedmiotem gorącego zainteresowania polityków. Podmiotowości za to regularnie im się odmawia, nie pytając o zdanie w dotyczących ich sprawach lub to zdanie całkowicie ignorując.

Ostatnie lata dla tej grupy zawodowej nie były łatwe.

W 2019 roku strajk - choć ideowo wymierzony w działania ministerstwa edukacji kierowanego wówczas przez Annę Zalewską - zgodnie z ustawą o sporach zbiorowych wypowiedziany został pracodawcom nauczycieli, a więc dyrektorom. Tamtej wiosny to oni musieli zorganizować opiekę dla dzieci i przeprowadzać egzaminy zewnętrzne, choć - jak wielu z nich wówczas mówiło - woleliby strajkować ze swoimi zespołami.

Rok później, w pandemii, to na nich spadł ciężar organizacji pracy szkół w reżimie sanitarnym i edukacji zdalnej. Z jednej strony słyszeli: "to dyrektor decyduje o tym, jak będą wyglądały zajęcia", z drugiej: niemal niczego nie mogli zrobić bez zgody sanepidu. Długimi godzinami wisieli więc na telefonach do inspektorów sanitarnych i wklepywali dane o zachorowaniach w ich placówkach.

0209N386XR PIS DNZ WILCZYNSKA
Szkoła w pandemii i po nauce zdalnej
Źródło: TVN24

Teraz to oni zajmują się organizowaniem edukacji dla dzieci uchodźców z Ukrainy. I znów słyszą, że to, iż przyjęli ich do klas ogólnodostępnych (jest tam ok. 80 proc. dzieci z Ukrainy), to coś, za co muszą wziąć odpowiedzialność, której nie zamierza brać na siebie kierujący nimi minister Przemysław Czarnek.

I właśnie do tego dochodzi szereg politycznych pomysłów legislacyjnych, które spędzają dyrektorom szkół regularnie sen z powiek.

Pierwsze było lex Czarnek, które spotkało się z krytyką przede wszystkim w związku z utrudnianiem współpracy szkół i organizacji pozarządowych. Ale - o czym mówiło się mniej - otwierało też furtkę do łatwiejszego zwalniania tych dyrektorów, którzy nie zgadzają się z polityką kuratoriów oświaty.

Mniej więcej w tym samym czasie dyrektorami dość niespodziewanie zainteresowało się Ministerstwo Sprawiedliwości. Ostatecznie w połowie grudnia do pierwszego czytania został skierowany projekt ustawy przygotowany przez reprezentującego Solidarną Polskę Michała Wójcika (stąd nazwa lex Wójcik) - byłego już dziś wiceministra sprawiedliwości, a obecnie ministra w kancelarii premiera. Zdaniem Wójcika do polskiego prawa należy wprowadzić karę pozbawienia wolności do lat trzech między innymi za niedopełnienie przez dyrektora obowiązków "w zakresie opieki lub nadzoru nad małoletnim".

Żaden z tych planów jak dotąd nie ziścił się.

Weto prezydenta dla lex Czarnek
Źródło: TVN24

W styczniu lex Czarnek przyjął Sejm, ale już w lutym przeciwny przepisom był Senat. Następnie Sejm odrzucił weto senatorów, ale ostatecznie przepisy nie weszły w życie, bo podpisu pod nimi nie złożył prezydent Andrzej Duda.

- Nie mówię, że nie miałem żadnych zastrzeżeń do tej ustawy. Miałem, ale był w niej też szereg rozwiązań, które popierałem i uważam, że powinny zostać wprowadzone. Ale odłóżmy to na później - tłumaczył swoją decyzję prezydent.

Wcześniej nie brakowało napięć między prezydentem Dudą a ministrem Czarnkiem, bo obaj mieli odmienne pomysły na to, jak "zwiększać władzę rodziców".

O lex Wójcik, które utknęło w komisjach sejmowych, politycy zdali się całkiem zapomnieć. Sam minister też zajmuje się obecnie czymś innym.

Dlaczego z lex Wójcik nic się dalej nie dzieje? - Nie wiem, projekt leży w Sejmie i z niezrozumiałych dla mnie powodów został tam zablokowany. Ja nadal uważam, że należałoby go puścić do dalszych prac sejmowych - odpowiada minister Wójcik.

Dlaczego? - Bo jego celem jest ochrona bezpieczeństwa dzieci. Myślę, że to umknęło dyrektorom i nie mieli pełnej wiedzy na temat tych przepisów - ocenia.

Wójcik uważa, że to opozycja narzuciła narrację medialną i straszyła dyrektorów zmianą przepisów, choć nie było czym. - Gdy zaprosiłem panią Krystynę Szumilas do debaty na ten temat przed kamerami, to nie odpowiedziała - podkreśla minister Wójcik. I przypomina, że jego głównym celem było załatanie luki w przepisach, które - jego zdaniem - pozwalały uciekać dyrektorom niepublicznych szkół przed odpowiedzialnością. - Uważam, że powinniśmy wrócić do rozmowy o tym projekcie - dodaje.

Już nie kary "dla", a kary "od"

O dyrektorach nie zapomniało za to Ministerstwo Sprawiedliwości. To właśnie ono proponuje wyposażyć dyrektorów w nowe, "bardziej skuteczne środki resocjalizacji". Chodzi o propozycję ustawy o wspieraniu i resocjalizacji nieletnich (projekt ma około 900 stron), która zakłada, że dyrektor szkoły będzie mógł decydować w sprawie uczniów "wykazujących przejawy demoralizacji". Tym samym ma zastąpić sąd rodzinny.

Nową ustawę zaprezentował w Sejmie wiceminister Michał Woś - nazwijmy ją więc dla ułatwienia "lex Woś". Większość proponowanych w niej zapisów odnosi się do sądów rodzinnych, nadzoru kuratorskiego, ośrodków wychowawczych i zakładów poprawczych. Dyrektorów szkół dotyczy tylko wycinek, jednak taki, który wzbudził w środowisku oświatowym olbrzymie emocje.

- To coś, czego nie oczekiwaliśmy, o co nie prosiliśmy - powtarza Marek Pleśniar, szef Ogólnopolskiego Stowarzyszenia Kadry Kierowniczej Oświaty (OSKKO), które zrzesza około 6 tys. dyrektorów i liderów oświatowych. - Z licznych dyskusji toczonych w środowisku ekspertów edukacyjnych wynika, że nasi uczniowie potrzebują z nami relacji, a ich nie buduje się, wprowadzając system kar. Zastanawiam się, czy rządzący chcieliby też, żebyśmy byli takimi belframi jak sprzed 40 lat, którzy bili po rękach linijką lub gumą, gdy dzieci były niegrzeczne. A karanie pracami porządkowymi to świetny wstęp do takich praktyk. Tymczasem pedagogika pokazuje, że jeśli cokolwiek możesz zrobić w ramach zadośćuczynienia osobie, którą skrzywdziłeś, na przykład uderzyłeś, to zrobić coś dla niej i szczerze przeprosić. Od grabienia liści za karę w takiej sytuacji nic dobrego się nie wydarzy - podkreśla.

I dodaje:

Karanie pracą już wielokrotnie zostało skompromitowane jako metoda wychowawcza.
Marek Pleśniar
Pleśniar o brakach kadrowych w szkołach: to taka tykająca bomba
Źródło: TVN24

Pleśniar ocenia, że takie przepisy utrudniają zbliżenie się dyrektorów i nauczycieli do młodzieży. - To jest pokazywanie: "mamy dla was kij, ale żadnej marchewki". I to nie jest moment na takie sygnały. Czasy kosza na głowie, który uczeń wkłada nauczycielowi i nauczyciel nie umie sobie poradzić, minęły ponad 20 lat temu. Dziś naszym największym problemem nie jest agresja, tylko autoagresja uczniów - przekonuje.

Wiceminister Woś widzi sprawy zupełnie inaczej. - Tutaj chodzi o to, żeby dyrektor szkoły, zamiast skierować sprawę do sądu, kiedy to potem trwa, jest cały proces, mógł od razu na przykład kazać grabić liście jesienią albo umyć korytarz, albo zastosować inne możliwości, które ustawa przewiduje właśnie dla tych dyrektorów, którzy na co dzień mogą korzystać z tych narzędzi prawnych przewidzianych przez ustawę - tlumaczył 2 czerwca w Sejmie.

Według projektu środkami wychowawczymi, które będzie mógł wykorzystać (za zgodą rodziców) wobec wszystkich niepełnoletnich uczniów dyrektor placówki, są:

1) upomnienie; 2) zobowiązanie do określonego postępowania, a zwłaszcza do naprawienia wyrządzonej szkody w całości albo w części, do zadośćuczynienia za doznaną krzywdę, do wykonania prac społecznych, do przeproszenia pokrzywdzonego, do podjęcia nauki lub pracy, do uczestniczenia w odpowiednich zajęciach o charakterze wychowawczym, terapeutycznym, w szczególności terapii uzależnień, psychoterapii, psychoedukacji, lub szkoleniowym, do powstrzymania się od przebywania w określonych środowiskach lub miejscach, lub do zaniechania używania substancji psychoaktywnej; 3) nadzór odpowiedzialny rodziców albo opiekuna nieletniego; 4) nadzór organizacji społecznej, w tym organizacji pozarządowej, której celem statutowym jest praca z nieletnimi o charakterze wychowawczym, terapeutycznym lub szkoleniowym (...) 5) nadzór kuratora sądowego; 6) skierowanie do ośrodka kuratorskiego, a także do organizacji społecznej, w tym organizacji pozarządowej, lub instytucji zajmujących się pracą z nieletnimi o charakterze wychowawczym (...) 7) zakaz prowadzenia wszelkich pojazdów albo pojazdów określonego rodzaju 8) przepadek przedmiotów pochodzących z czynu zabronionego (...) 9) umieszczenie w rodzinie zastępczej zawodowej specjalistycznej, która ukończyła szkolenie przygotowujące do sprawowania opieki nad nieletnim (...) 10) umieszczenie w młodzieżowym ośrodku wychowawczym; 11) umieszczenie w okręgowym ośrodku wychowawczym
fragment projektu ustawy lex Woś

Środków tych nie będzie można stosować w sytuacji, gdy nieletni dopuścił się przestępstwa ściganego z urzędu lub przestępstwa skarbowego, ale gdy doszło do przestępstw drobniejszych, w tym gdy uczeń "wykazuje przejawy demoralizacji". Projekt jednak nie precyzuje, czym one są.

Uwaga, pole do nadużyć

Ci, którzy reprezentują prawa uczniów, między innymi Stowarzyszenie Umarłych Statutów, są bardzo sceptyczni.

W ich oficjalnym stanowisku czytamy: "Stowarzyszenie zwraca uwagę na konieczność zapewnienia nieletnim w trakcie stosowania wobec nich środków o charakterze podobnym do środków stosowanych w postępowaniu karnym równego z osobami dorosłymi prawa do sądu". Jego szef Łukasz Korzeniowski mówi wprost: - Uczniowie wobec decyzji dyrektorów będą bezsilni, nie będą mieli jak się odwołać i walczyć o sprawiedliwość, gdy dyrektor zechce nadużywać swojej władzy.

A pole do nadużyć jest spore, choćby dlatego, że "środek oddziaływania wychowawczego" w postaci obowiązku wykonywania prac porządkowych na terenie szkoły jest - zdaniem stowarzyszenia - "praktycznie tożsamy pod względem swojej formy z karą ograniczenia wolności, o której mowa w art. 34 § 1 i 1a pkt 1 Kodeksu karnego i która polega właśnie na wykonywaniu pracy przymusowej. Natomiast środek w postaci nakazania przywrócenia stanu sprzed szkody jest tożsamy ze środkiem kompensacyjnym, o którym mowa w art. 46 § 1 Kodeksu karnego".

Stowarzyszenie podsumowuje: "Nie można zatem zasadnie twierdzić, aby ‘środki oddziaływania wychowawczego’ przewidziane w Projekcie były mniej dolegliwe niż kary i środki kompensacyjne przewidziane w Kodeksie karnym, których stosowanie zastrzeżone jest dla sądu".

Przyjęcie Projektu w niezmienionym kształcie doprowadzi zatem do sytuacji, w której nieletni za czyny relatywnie mniejszej wagi niż przestępstwa ścigane z urzędu i przestępstwa skarbowe będą narażeni na dolegliwość niejednokrotnie większą niż w postępowaniu karnym i to w dodatku stosowaną przez podmiot nieprofesjonalny, nieposiadający wykształcenia prawniczego
fragment opinii Stowarzyszenia Umarłych Statutów

Bo takim podmiotem jest - w przeciwieństwie do sądu czy prokuratora - dyrektor.

Warto też zwrócić uwagę, że dzieci nie posiadają swoich pieniędzy, czyli za zniszczone drzwi w szkolnej łazience i tak zapłaciłby rodzic.

Dyrektor szkoły jak sędzia i prokurator w jednym
Źródło: TVN24

Jak wkurzyć pracownika oświaty

Krytyczny wobec proponowanych przez Wosia zapisów jest też Związek Nauczycielstwa Polskiego. - PiS lubi, jak wszystko jest skodyfikowane, zunifikowane i scentralizowane, bo nie ufa ludzkim umysłom, autonomii szkół, niezależności dyrektorów - twierdzi Sławomir Broniarz, prezes ZNP. - Dyrektorzy i nauczyciele wiedzą, jak pracować z uczniami i nie potrzebują mieć rozpisanego od marginesu do marginesu systemu ich karania - przekonuje.

Szef ZNP odnosi też wrażenie, że choć idea wiceministra Wosia wydaje się sprzeczna z ideami Wójcika i Czarnka, to cel wszystkich tych pomysłów jest ten sam. - Eskalowanie napięcia i wkurzanie pracowników oświaty - komentuje Broniarz. I zastrzega: - Efekty takiej polityki już teraz są porażające. Kiedyś z rzadka zdarzały się szkoły, gdzie o stanowisko dyrektora walczyła jedna osoba, zwykle wieloletni dyrektor tej placówki, z którym nikt z grona pedagogicznego nie chciał konkurować. Dziś stale przybywa konkursów, gdzie nie ma ani jednego chętnego. Pomijam tych, co by chcieli być z zawodu ministrami, dyrektorami, papieżami i biją się o stołki, bo to ładnie wygląda w CV, tacy zawsze się w końcu znajdą. Ale my na stanowiskach dyrektorskich potrzebujemy wizjonerów, edukacyjnych liderów. Uczniowie i uczennice na nich zasługują. Ale tacy ludzie coraz częściej wybierają swoje zdrowie psychiczne i dobrostan zamiast pieczątki dyrektora. Rządzący robią wszystko, by tacy ludzie do konkursów nie stawali - dodaje.

I rzeczywiście: jednym ze zdań, które można było usłyszeć najczęściej na kwietniowej konferencji OSKKO w Krakowie, było: "to moja ostatnia kadencja", zaraz obok "odliczam dni do emerytury".

Nie udało się nam skontaktować z wiceministrem Wosiem, ale minister Wójcik przypomina w rozmowie z nami, że on też pracował nad tym projektem w jego początkowej fazie. - Wspieram wszystkie projekty resortu - podkreśla. Projektem zajmuje się obecnie komisja sprawiedliwości i praw człowieka, która 7 czerwca zaopiniowała go pozytywnie.

W czwartek już po publikacji tego tekstu skontaktował się z nami wiceminister Woś, który podkreślił, że zapis, którzy krytykują dyrektorzy, pozytywnie ocenia Helsińska Fundacja Praw Człowieka. I przekazał nam, że jej prawnicy “sam mechanizm stosowania przez dyrektorów pouczenia, ostrzeżenia, przeproszenia pokrzywdzonego lub określonych prac - za zgodą rodziców - jest słuszny”.

- Zwracam uwagę, że uprawnienie dyrektora może być zastosowane wyłącznie za zgodą rodziców nieletniego. Jeśli się nie zdecydują na przykład na posprzątanie pobazgranej przez urwisa szyby, sprawa jest kierowana na standardowy tok, czyli do sądu - przypomina Woś.

Jego zdaniem obowiązujące prawo jest “archaiczne i restrykcyjne”. - My proponujemy pakiet narzędzi dla pedagogów, sędziów rodzinnych, które będą dostosowane do konkretnego nastolatka - zapewnia. I dodaje: - Nawet opozycja w Sejmie mówiła, że ustawa jest potrzebna i wprowadza wiele dobrych zmian.

O ocenę pomysłów MS zapytaliśmy w MEiN. Z informacji tvn24.pl wynika bowiem, że resorty nie konsultowały ze sobą nowych pomysłów edukacyjnych wiceministra Wosia. Między resortami nie ma specjalnej chemii, a w przeszłości minister Czarnek wymieniany był w kuluarach jako ten, który mógłby w przyszłości zastąpić ministra Ziobrę. Z wykształcenia jest prawnikiem i w partii nie brak głosów, że nim objął stery w resorcie edukacji, miał wielką chrapkę, by zajmować się wymiarem sprawiedliwości.

Wiceminister Dariusz Piontkowski, odpowiedzialny za kształcenie ogólne, w rozmowie z nami stwierdził, że nie widział jeszcze projektu, a wiceminister Tomasz Rzymkowski poinformował, iż został oddelegowany do spraw międzynarodowych. Wiceminister Marzena Machałek, której podlegają kwestie wychowania, na naszą prośbę o komentarz nie odpowiedziała. 7 czerwca wysłaliśmy więc pytania o ocenę działań MS do biura prasowego resortu.

W czwartek - już po publikacji tego tekstu - wiceminister Woś zapewnił tez, że projekt był konsultowany z "ekspertami MEiN".

Dyrektor bez konkursu

Pewnym za to jest, że w resorcie dostrzegają trudności ze znalezieniem chętnych do zarządzania placówkami oświatowymi.

Pod koniec maja, w czasie prezentowania specustawy dotyczącej pomocy dla Ukraińców, minister Czarnek zapowiedział, że znajdzie się w niej zapis o zatrudnianiu dyrektorów szkół. Dzięki tej zmianie możliwe będzie ich zatrudnianie bez konieczności przeprowadzania konkursów, ale po otrzymaniu pozytywnej opinii kuratora oświaty.

Minister poinformował, że "wychodząc naprzeciw oczekiwaniom samorządów, w związku z dużą ilością prac związanych z przyjmowaniem dzieci i młodzieży ukraińskiej do polskich szkół, w ustawie wprowadzono możliwość zatrudniania dyrektorów na stanowisku dyrektora bez konieczności przeprowadzania konkursów w uzgodnieniu z organem nadzoru pedagogicznego".

W praktyce: jeśli nie uda się znaleźć dyrektora do 2 września, będzie można przedłużyć powierzenie stanowiska dotychczasowemu dyrektorowi lub wicedyrektorowi albo nauczycielowi tej szkoły. Oprócz pozytywnej opinii kuratora, potrzebna będzie opinia rady pedagogicznej i rady szkoły.

- Będziemy przymuszać ludzi do pracy, która wymaga zaangażowania i chęci - zauważa Broniarz. - A następnie wyślemy ich na odcinek budowania edukacji dla dzieci uchodźców, który i tak jest już olbrzymim wyzwaniem. Minister Czarnek często mówi, tak było w pandemii i jest teraz, "my sobie poradzimy", ale wtedy ci, którzy pracują w szkołach, słyszą zwykle to, co naprawdę ma na myśli, czyli "weźcie i zróbcie". Nie dziwie się, że chętnych do takiej pracy jest coraz mniej.

3005N397XRR PIS DNZ OTREBA DYREKTORZY
Dyrektorzy szkół pilnie poszukiwani
Źródło: TVN24

Szef ZNP przypomina też, że dyrektorem nie opłaca się być również ze względów finansowych. Otrzymują co prawda dodatek funkcyjny, ale z racji pełnionych obowiązków nie mogą sobie przydzielać nadgodzin, nierzadko zarabiają więc mniej niż nauczyciele, których zatrudniają.

Przepisy regulujące pensje dyrektorów
Przepisy regulujące pensje dyrektorów

Broniarz obawia się, że chętnych będzie dalej ubywać również dlatego, że minister Czarnek, niezrażony wetem prezydenta, już od kilku tygodni zapowiada, iż do Sejmu wróci z lex Czarnek 2.0 (tym razem, by pominąć konsultacje społeczne jako projekt poselski).

Minister już w marcu przekonywał, że projekt może wrócić już w czerwcu i marzył, że posłowie przegłosują go jeszcze przed wakacjami. - Ustawa podobała się prezydentowi, ale ze względu na początek wojny w Ukrainie nie chciał podsycać sporów, podpisując ją - przekonywał Czarnek.

W ostatnich dniach minister przebywa we Włoszech, ale zdążył się wypowiedzieć i na ten temat. Portal wpolityce.pl poinformował, że nowa wersja ustawy jest konsultowana z Kancelarią Prezydenta RP. Kierunek tych zmian raczej dyrektorów nie uspokoi, bo minister powiedział: - Nie chciałbym mówić o szczegółach, bo zaraz będą one później podchwytywane. To były drobne uwagi techniczne dotyczące chociażby długości oczekiwania organizacji pozarządowych na wejście do szkoły. W pierwotnym projekcie wyznaczyliśmy dwa miesiące. Teraz trwają dyskusje nad skróceniem tego terminu o miesiąc - myślę, że to jest możliwe. W pozostałych aspektach to jest taki sam projekt.

Czarnek składa ponownie projekt zmian w oświacie
Źródło: TVN24

Nie aż tak niebezpiecznie, jak opowiadają

A jak właściwie jest z tym bezpieczeństwem w szkołach, o którym tak chętnie mówią politycy Zjednoczonej Prawicy, gdy próbują dodawać lub odejmować dyrektorom uprawnienia?

Gdy w zeszłym roku pojawiło się lex Wójcik, wnioskodawca przekonywał, że jego pomysły "wychodzą naprzeciw bezpieczeństwu dzieci i młodzieży". W uzasadnieniu czytaliśmy: "W ostatnich latach odnotowano wysoki wskaźnik popełnianych przestępstw, np. na terenie szkół - w 2011 r. było to ponad 28 tys. incydentów, a w 2012 r. liczba ta przekroczyła 24 tys. Przestępstwa polegały m.in. na spowodowaniu uszczerbku na zdrowiu, udziale w bójce lub pobiciu. Przestępstwa miały miejsce również w żłobkach i przedszkolach". Ile i jakie? Nie podawali.

Do dziś nie wiadomo, dlaczego w uzasadnieniu przywołano dane sprzed dekady zamiast najnowszych.

Może dlatego, że nie są aż tak porażające jak wówczas.

Obawy o bezpieczeństwo w szkołach
Źródło: TVN24

Bo gdy w 2019 roku minister Mariusz Kamiński zapowiadał, że kilkanaście tysięcy policjantów będzie pełnić wzmożoną służbę w okolicach szkół, podkreślał przy okazji, że z bezpieczeństwem jest tam coraz lepiej. Zapewniał też: - Tę tendencję będziemy utrzymywać. Służyć temu będą liczne spotkania na terenach szkół z udziałem funkcjonariuszy policji i pedagogów.

A jego służby prasowe informowały, że w 2018 roku na terenie szkół doszło do 7613 przestępstw, rok wcześniej odnotowano ich 8475. Priorytetem w dalszym ograniczaniu przestępczości na terenie szkół - przynajmniej na papierze - Kamiński uczynił walkę z przestępczością narkotykową i tą związaną z przemocą rówieśniczą.

Później wybuchła pandemia i ta tematyka zeszła w szkołach na dalszy plan. Aż do teraz.

- Tylko czekać, aż politycy znów, jak przed laty z koszem na głowie, podchwycą jakąś dramatyczną historię z jednej placówki, by przekonać społeczeństwo, że wcale nie jest tak dobrze, jak może się wydawać - komentuje Pleśniar.

Czytaj także: