Przez kilka dni w sumie sześciu lekarzy nie potrafiło postawić trafnej diagnozy. W efekcie prawdopodobnie nie uda się uratować 13-miesięcznego chłopca. Jak dziś twierdzą lekarze, jego mózg obumarł. Rodzice Bolka nie godzą się jednak na odłączenie syna od aparatury podtrzymującej życie. Sprawie przyjrzał się reporter TTV.
13-miesięczny Bolek od ponad tygodnia walczy z białaczką w Dziecięcym Szpitalu Klinicznym w Białymstoku. Zanim trafił na oddział intensywnej terapii, rodzice przez dwa dni przywozili go do szpitala ze skierowaniem od lekarza rodzinnego. Za każdym razem dziecko odsyłano do domu bez diagnozy choroby. Nie wykonano badań krwi, które pozwoliłyby ustalić na co choruje.
Trzeciego dnia szpital w końcu zajął się ratowaniem chłopca, który był już w stanie krytycznym.
- Stan dziecka pogorszył się w ciągu ostatnich dwóch, trzech dni na tyle, że dzisiaj możemy mówić o bardzo nikłych szansach, a właściwie nie ma szans na wyjście z tego stanu krytycznego - twierdzi doktor Piotr Konopiński z DSK w Białymstoku.
Zabrakło badania
Ze zdrowiem chłopiec nigdy wcześniej nie miał problemów. Dlatego jego rodzice, gdy zobaczyli, że dziecko słabnie, od razu udali się z nim do lekarza rodzinnego.
- Lekarz rodzinny powiedział, że coś mu się nie podoba i trzeba jechać do szpitala - tłumaczy ojciec chłopca Grzegorz Kozikowski.
Zgodnie ze skierowaniem rodzice przywieźli chłopca do szpitala.
"Dziecko niespokojne, ząbkowanie"
- Ja go widziałam z inną panią doktor. Oni (rodzice - red.) przyszli ze skierowaniem od lekarza rodzinnego z rozpoznaniem "dziecko niespokojne, ząbkowanie". Bo każde dziecko, które ząbkuje jest niespokojne - wyjaśnia dr Magdalena Kuziemsa-Łęska, która miała tego dnia dyżur.
Chory Bolek noc spędził w domu. Następnego dnia poczuł się jeszcze gorzej, nie mógł ruszać ręką.
- Zwróciłem się z prośbą do lekarza, który przyjmuje w przychodni i zna Bolka, a który rzetelnie podchodzi do swojej pracy, żeby odwiedził prywatnie Bolka w domu - mówi ojciec dziecka.
- Nie podobał mi się jego stan ogólny. Dziecko było cierpiące. Z tego powodu uważałem, że wymaga konsultacji w izbie przyjęć. Poza tym on miał problem z rączką, więc to też była sugestia jakiegoś urazu. Z tego tytułu skierowałem go do szpitala - wspomina lekarz rodzinny Leszek Minkiewicz, który odwiedził chłopca w domu.
Podczas wizyty w szpitalu jedynie prześwietlono rękę Bolka. Lekarze nie stwierdzili złamania, ale założyli mu gipsowy opatrunek i znowu odesłali do domu. Teraz wiadomo, że niesprawna ręka to efekt powikłań powstałych przez białaczkę.
- To był prawdopodobnie efekt udaru niedokrwiennego, który u dziecka wystąpił jako powikłanie choroby podstawowej - opisuje dr Kuziemska-Łęska.
Mózg nie pracuje
W ciągu zaledwie dwóch dni ciężko chorego chłopca zbadało łącznie sześciu lekarzy. Żaden z nich nie potrafił postawić trafnej diagnozy.
- Jeżeli nie wiadomo, co jest choremu, to każdy z nas wie o tym, że lekarz wtedy zleca podstawowe badania: morfologię i badania ogólne moczu. Jest to badanie tak naprawdę rutynowe i to mógł zrobić każdy. Gdyby to zostało zrobione, to nie doszłoby do takiego stanu, w jakim to dziecko teraz się znajduje - uważa dr Adam Sandauer ze Stowarzyszenia Pacjentów "Primum Non Nocere".
Dopiero trzeciego dnia, gdy dziecko zupełnie opadało z sił, na badania krwi wysłał je lekarz rodzinny. Od tego momentu po pięciu dniach rodzice otrzymali druzgocącą wiadomość.
- Doktor mówi, że ich zdaniem mózg umarł, nie żyje. Że po prostu trzeba się z tym pogodzić. Że ktoś z nami porozmawia odnośnie procedur odłączenia od respiratora - mówi zrozpaczona matka Katarzyna Kozikowska.
- Jeśli nie ma przepływu mózgowego przez tkankę mózgową, czyli jest stop kontrastu, mówimy o śmierci mózgu i pnia mózgu. Jest to proces nieodwracalny kończący się zawsze zgonem. Jeśli taką rzecz się stwierdzi, procedury medyczne zezwalają na odłączenie pacjenta od respiratora - argumentuje Konopiński.
Na taki ruch nie zgadzają się rodzice chłopca.
Sprawą nieudzielenia pomocy na czas zajęła się już prokuratura.
Autor: bor//bgr/k / Źródło: tvn24