Poseł Krzysztof Szczucki w "Tak jest" tłumaczył, że wszystkie delegacje, które prowadził w województwie kujawsko-pomorskim, "miały charakter służbowy" i odbywały się, zanim wiedział, że będzie kandydatem na posła z tamtego okręgu. - Trzeba być bardzo naiwnym, żeby liczyć na to, że ktoś uwierzy, że to jest kompletny przypadek - mówił z kolei Maciej Berek, minister - członek Rady Ministrów.
Donald Tusk poinformował w ubiegłym tygodniu, że były szef Rządowego Centrum Legislacji Krzysztof Szczucki od wczesnego lata do zimy ubiegłego roku zatrudnił sześciu pracowników, którzy nie świadczyli żadnej pracy. - Ani w RCL, ani w żadnej podległej instytucji. Nie logowali się nawet na komputerach - powiedział premier. Jak wskazał, tych sześciu pracowników organizowało Szczuckiemu kampanię wyborczą. - W ciągu tych kilku miesięcy wypłacono im 900 tysięcy złotych - powiedział, dodając, że w tej sprawie skierowano wniosek do prokuratury.
Czytaj więcej: "Prawniczy mózg PiS", "kolejny z profesorów, którymi Kaczyński tak lubi się otaczać".
Pamięta "tylko dwa wydarzenia"
Krzysztof Szczucki w środę w "Tak jest" w TVN24 mówił, że pamięta "tylko dwa wydarzenia organizowane przez Rządowe Centrum Legislacji", w których brał udział w województwie kujawsko-pomorskim. - Dwa spotkania na trzy lata mojej obecności w Rządowym Centrum Legislacji - mówił.
Powiedział, że projekty były organizowane nie tylko w województwie kujawsko-pomorskim, ale także w województwie mazowieckim.
Na uwagę, że z 13 z 16 delegacji odbyło się właśnie w województwie kujawsko-pomorskim Szczucki zapytał: "Co w tym złego?" - Nie kandydowałem wtedy. Od końca sierpnia wziąłem urlop - tłumaczył. - Wszystkie delegacje, które odbyłem, miały charakter służbowy - dodał.
"Zdanie, które mocno mi zapadło w pamięć"
Słowa Szczuckiego komentował w kolejnej rozmowie w "Tak jest" przewodniczący Komitetu Stałego Rady Ministrów Maciej Berek, minister - członek Rady Ministrów.
- Pan poseł kilkukrotnie powtórzył takie zdanie, które mocno mi zapadło w pamięć, bo moim zdaniem chyba dobrze też oddaje istotę problemu. Pan poseł powiedział: "a co w tym złego?" Wszyscy państwo, którzy uważaliście i jak widać dalej uważacie, że można w ten sposób używać struktury państwa, publicznych pieniędzy do tego, żeby prowadzić działalność, która ma mieć pozory działalności publicznej, a tak naprawdę skupiona jest na nagannym promowaniu samego siebie - mówił Berek.
- Promowanie samego siebie musi się odbywać albo w ramach kampanii wyborczej, a pan poseł wiele razy podkreślał, że wtedy jeszcze nie prowadził kampanii wyborczej. Trzeba było zatem nie wozić i nie oczekiwać obecności pracowników jednostki publicznej, którą kierował - mówił.
- Te aktywności były sfokusowane w jednym regionie Polski. Naprawdę trzeba być bardzo naiwnym, żeby liczyć na to, że ktoś uwierzy, że to jest kompletny przypadek, że osoba, która będzie kandydowała z tego okręgu, kilka, kilkanaście miesięcy wcześniej zaczyna w tym okręgu się bardzo aktywnie pojawiać - twierdzi Berek.
Źródło: TVN24
Źródło zdjęcia głównego: Tytus Żmijewski / PAP