Rząd nie chce zamknąć wszystkich szkół - wynika z ustaleń tvn24.pl. Pod uwagę brane są różne scenariusze, między innymi zaostrzenie rygorów sanitarnych czy pominięcie sanepidu przy podejmowaniu decyzji o nauce zdalnej. Politycy bacznie też przyglądają się rozwiązaniom czeskim, gdzie część uczniów wysłano do domów.
Od 1 września polskie szkoły funkcjonują w trzech wariantach: tradycyjnym, zdalnym lub mieszanym. By uczyć zdalnie wszystkich lub część uczniów, dyrektor szkoły musi uzyskać jednak zgodę lokalnego sanepidu, a z tym - wraz z nasileniem się epidemii - jest coraz więcej kłopotów.
Szkół i przedszkoli pracujących w trybie innym niż tradycyjny stale jednak przybywa. W czwartek 8 października było ich ponad 800 - 674 pracowały w trybie mieszanym, a 147 w zdalnym. W Ministerstwie Edukacji Narodowej podkreślają, że to mniej niż 2 procent wszystkich placówek oświatowych.
Na czwartkowej konferencji prasowej premier Mateusz Morawiecki stwierdził, że "na dzisiaj mechanizm wdrożony w sierpniu sprawdza się nieźle, ale pandemia rzeczywiście się rozszerza i dlatego być może te zasady trzeba będzie zaostrzyć". - Ponad 98 procent szkół funkcjonuje w miarę normalny sposób. Ale również tam dostrzegam rosnącą absencję wśród uczniów - mówił szef rządu.
- To oznacza, że być może będzie trzeba znowu dokonać pewnego ograniczenia, ale o tym zakomunikujemy w stosownym czasie. Przedstawimy nasz stan wiedzy i nasze decyzje dotyczące tego aspektu sprawy, czyli szkolnictwa, w sobotę - oznajmił.
Co, jeśli nie zamknięcie szkół i przedszkoli?
Z informacji tvn24.pl wynika, że w rządzie nie zapadła jeszcze decyzja, co zrobić z placówkami oświatowymi. Ich losy mogą być niepewne aż do ostatnich chwil przed konferencją. Pewne jest, że w piątek po południu nie było decyzji o tym, by tak jak w marcu zamknąć wszystkie placówki. - Całkowite zamknięcie nie jest brane pod uwagę - usłyszeliśmy od jednego z liderów Zjednoczonej Prawicy.
Na jakie warianty szykuję się rząd? Najpoważniej brane jest pod uwagę zaostrzenie zasad sanitarnych w szkołach, np. maseczki miałyby być bezdyskusyjnie obowiązkowe. Wzorem dla szkół stałyby się procedury wdrożone w czerwcu w czasie egzaminu ósmoklasisty i matur. Wtedy bardzo dbano o to, by młodzi ludzie zachowywali dystans, dezynfekowali ręce, a maseczki mogli zdjąć dopiero wtedy, gdy zasiedli już w ławkach.
Problem w tym, że do egzaminów podchodziło niespełna 600 tysięcy nastolatków - i to nie w jednym dniu, a na co dzień w placówkach oświatowych uczy się ponad 4,5 miliona dzieci.
Dlatego wciąż dyskutowana jest możliwość rozluźnienia zasad przejścia na nauczanie hybrydowe. Dyrektorzy dużych placówek mogliby wtedy samodzielnie decydować o tym, czy nauczanie części uczniów nie powinno odbywać się zdalnie. Chodzi o to, by zmniejszyć liczbę dzieci, które codziennie przychodzą do szkoły.
Takie rozwiązanie mogłoby jednak nie być obowiązujące dla wszystkich. Pod uwagę są brane różne warianty, kluczowym kryterium miałaby być jednak wielkość placówki.
Najmłodsi nie mogą uczyć się w domach
Politycy uważnie przyglądają się Czechom, którzy zdecydowali, że ze względów bezpieczeństwa część uczniów powinna zostać w domach. W tym tygodniu Czesi zaostrzyli wiele zasad. Minister szkolnictwa Robert Plaga zdecydował, że w trybie stacjonarnym uczyć się będą tylko najmłodsi uczniowie. Starsi przejdą na nauczanie hybrydowe z podziałem klas na połowę. Z kolei w szkołach średnich i na wyższych uczelniach wprowadzone zostanie nauczanie zdalne. W tym kraju, zamieszkałym przez 10,7 mln ludzi, od początku pandemii stwierdzono już około 100 tys. zakażeń koronawirusem.
Polskim władzom też najbardziej zależy, by w szkołach pozostali najmłodsi. Zatrzymanie tych dzieci w domach wpłynęłoby bowiem na ich rodziców, którzy musieliby korzystać z zasiłków. Nie chodzi tylko o to, że to spory wydatek, ale organizacyjnie może doprowadzić do sparaliżowania niektórych branż.
Związkowcy chcą, by dyrektorzy decydowali
W piątek Związek Nauczycielstwa Polskiego wystąpił do ministra zdrowia z wnioskiem dotyczącym rozszerzenia kompetencji dyrektora szkoły lub innej placówki oświatowej. Związkowcy chcą, by to dyrektor podejmował decyzję o czasowym nauczaniu w formie zdalnej lub hybrydowej.
Związek zaproponował nowelizację rozporządzenia w sprawie bezpieczeństwa, dzięki której dyrektor będzie mógł podjąć decyzję o wprowadzeniu zdalnej lub hybrydowej edukacji bez konieczności uzyskania zgody sanepidu. Takie działanie, zdaniem ZNP, ma prewencyjny charakter szczególnie w przepełnionych placówkach. Wcześniej, m.in. w sierpniu i we wrześniu, Związek z takim wnioskiem występował do ministra edukacji.
Teraz zwrócił się do resortu zdrowia, bo w edukacji panuje bezkrólewie. W ubiegłym tygodniu premier ogłosił, że ministra Piontkowskiego ma zastąpić Przemysław Czarnek. W poniedziałek okazało się jednak, że ten ma koronawirusa.
- Nas nie ma nawet co pytać o to, co ze szkołami, bo te decyzje zapadną poza resortem - usłyszeliśmy od ministerialnego urzędnika.
Dyrektorzy: widzimy rosnącą bezradność
Tymczasem zmian w organizacji pracy szkół oczekują też kierujący nimi dyrektorzy.
W obliczu kryzysowej sytuacji oświaty, zagrożenia brakiem kadry pedagogicznej i administracyjnej, wobec wchodzących w życie zmian kadrowych w resorcie edukacji, my – dyrektorzy szkół, nauczyciele – liderzy, działacze oświatowi, zwracamy się z apelem o pilne zmiany postępowania państwa w celu zapewnienia bezpiecznego i pożytecznego pobytu dzieci w szkołach i przedszkolach
W piątkowym stanowisku Ogólnopolskie Stowarzyszenie Kadry Kierowniczej Oświaty, które zrzesza ponad 5 tysięcy dyrektorów i liderów oświatowych, domaga się pilnych zmian.
OSKKO podobnie jak związkowcy oczekuje oddania autonomii dyrektorom - chce, by to oni decydowali o organizacji pracy szkół. "Widzimy rosnącą bezradność instytucji zewnętrznych wobec potrzeby pilnego reagowania dyrektorów na informacje o zakażeniach uczniów, nauczycieli i rodziców. Należy umożliwić dyrektorom szybkie reagowanie w tych sprawach" - czytamy w ich piśmie.
OSKKO popiera też "umożliwienie rodzicom samodzielnej edukacji w domu, gdy rodzice są w stanie podjąć taki wysiłek – we współpracy ze szkołą. Uniemożliwianie im tego jest niedemokratyczne i czasem nieludzkie, np. wobec szczególnych potrzeb społecznych czy słabego zdrowia i narażenia dziecka na zakażenie w szkole" - oceniają dyrektorzy.
Ich zdaniem niezbędne jest "natychmiastowe podjęcie (już spóźnionych) działań w celu zmiany nierealistycznych podstaw programowych – z uwzględnieniem konsultacji społecznych na szeroką skalę. Zajmie to kilka miesięcy, lecz w sytuacji kryzysowej wystarczy na początek danie inicjatywy nauczycielom". Chodzi o to, by odchudzić podstawy programowe, a więc zmniejszyć wymagania wobec uczniów.
Dyrektorzy zaapelowali też o zapewnienie uczniom wsparcia psychologicznego i społecznego. Przypomnieli, iż w lutym "ogłoszono, że Polska zajęła drugie, niechlubne miejsce w liczbie samobójstw dzieci i młodzieży w Europie. Retorycznym jest pytanie – czy dziś ta sytuacja uległa poprawie".
Źródło: tvn24.pl
Źródło zdjęcia głównego: shutterstock