Każdy może wejść do szpitala, jeżeli uzyska taką zgodę - przekonywał w "Faktach po Faktach" wiceminister nauki, były minister zdrowia profesor Wojciech Maksymowicz z Porozumienia, komentując kontrowersyjną wizytę przyszłego ministra edukacji i nauki Przemysława Czarnka w lubelskim szpitalu. - Jakim ma być przykładem dla społeczeństwa, skoro łamie przepisy i jeszcze mówi, że się nic nie stało? - pytał zaś Dariusz Joński z Koalicji Obywatelskiej.
Wskazany na ministra edukacji i nauki Przemysław Czarnek w sobotę odwiedził babcię w szpitalu w Lublinie, mimo zakazu odwiedzin - napisała "Gazeta Wyborcza". Dwa dni po tej wizycie poinformował, że stwierdzono u niego zakażenie koronawirusem. Jak podał dziennik, na obecność posła Prawa i Sprawiedliwości zgodził się kierownik oddziału, który sam jest teraz na kwarantannie. - Pacjentka jest w ciężkim stanie, a w takich sytuacjach odstępujemy od zakazu - tłumaczył w rozmowie z "GW" profesor Piotr Majcher.
Czarnek w czwartek wieczorem potwierdził w mediach społecznościowych fakt wizyty, ale zapewnił, że odbyła się "zgodnie z procedurami, w pełnym reżimie sanitarnym", a on sam nie miał wówczas jeszcze objawów COVID-19.
Placówka, wyjaśniając okoliczności jego wizyty, przyznała, że w szpitalu obowiązuje zakaz odwiedzin. Zaznaczyła, że w "szczególnie uzasadnionych przypadkach" można odwiedzać bliskich po uzyskaniu stosownej zgody. Nie wyjaśnia jednak, jakie okoliczności są "szczególne".
Maksymowicz: jeżeli to było uzgodnione, to oczywiście było to wszystko normalne
Do tej sprawy odnieśli się w "Faktach po Faktach" w TVN24 lekarz, były minister zdrowia, wiceminister nauki i szkolnictwa wyższego profesor Wojciech Maksymowicz z Porozumienia (klub PiS) oraz poseł Dariusz Joński z Koalicji Obywatelskiej.
Zdaniem Maksymowicza "mamy trochę większe problemy niż to, co kandydat na ministra zrobił, w jakim momencie".
- Jeżeli chodzi o stronę organizacyjną, to generalnie nie ma pojęcia zakazu wstępu do placówek ochrony zdrowia. Może być ograniczenie - argumentował. Wyjaśniał też, że "zakres ograniczenia nadaje kierownik jednostki". - Rozumiem, że tak to miało miejsce - powiedział.
- Jeżeli to jest 80-letnia starsza babcia, to uważam, że można było to zrobić - mówił dalej. - Wszystko można, tylko w zabezpieczeniu, czyli maseczka, dystans - zaznaczył.
Ocenił, że Czarnek "nie złamał przepisów". - Nawet zaleceń bezpośrednich też nie - dodał. Jego zdaniem, "jeżeli to było uzgodnione z kierownikiem zakładu opieki zdrowotnej, to oczywiście było to wszystko normalne".
Przekonywał również, że "każdy może wejść do szpitala, jeżeli uzyska taka zgodę".
CZYTAJ TAKŻE: Terlecki: nominacja Czarnka jest niezagrożona >>>
"To jest kompromitacja pana Czarnka"
Joński wyznał, że tydzień temu urodziło mu się dziecko, ale nie mógł od razu odwiedzić swojej żony w szpitalu. - Czekałem trzy dni. Nikt nawet nie wpadł na pomysł, żeby łamać te przepisy, prosić, żeby wchodzić na tę salę, na której leżała razem z inną kobietą - zaznaczył.
- Odnoszę takie wrażenie, że politycy PiS-u traktują te przepisy po macoszemu i zachowują się po prostu jak święte krowy. Jestem bardzo ciekaw reakcji po pierwsze Komendanta (Głównego - red.) Policji, do którego skierowaliśmy dzisiaj pismo, co w tej sprawie zrobi, ale również prokuratury. Bo wydaje się, że jak surowe kary mają być, to również surowe wobec polityków Prawa i Sprawiedliwości - kontynuował.
Mówiąc o Czarnku, poseł KO pytał: - Jakim ma być przykładem dla społeczeństwa, skoro łamie przepisy i jeszcze mówi, że się nic nie stało?.
Zdaniem Jońskiego, "to jest kompromitacja pana Czarnka".
CZYTAJ WIĘCEJ: Przemysław Czarnek odwiedził babcię w szpitalu. Czy to przypadek "szczególnie uzasadniony"? >>>
Nagrody w resorcie zdrowia. Maksymowicz: to nie jest najważniejszy problem
Posłowie KO Michał Szczerba i Dariusz Joński w piątek rano byli w Ministerstwie Zdrowia na kontroli poselskiej dotyczącej strategii walki z COVID-19. Szczerba przekazał później, że "to ministerstwo jest kompletnie nieprzygotowane na gigantyczny wzrost zachorowań w naszym kraju". - Nie ma strategii, ale dzisiaj zostało nam potwierdzone, że są nagrody dla urzędników Ministerstwa Zdrowia - poinformował.
Zarzuty posłów skomentował rzecznik Ministerstwa Zdrowia Wojciech Andrusiewicz, który przyznał, że dostał nagrodę. - Od oceniania mojej pracy są moi przełożeni i państwo. Chciałbym, żebyście państwo ocenili moją pracę, a nie dwóch panów posłów - powiedział.
Wiceminister Maksymowicz powiedział zaś w "Faktach po Faktach", że "nic nie wie na temat nagród w Ministerstwie Zdrowia". Według niego "to nie jest najważniejszy problem". - Pan poseł Joński tylko tym się zajmuje. Nie ma czasu zajmować się prawdziwie pandemią, tylko szukaniem dziur w całym, taka prawda - dodał.
Poseł Koalicji Obywatelskiej podkreślił zaś, że "dyrektorzy, nie urzędnicy, dostali wielotysięczne – po 30, 40 tysięcy – nagrody".
- Pytanie tylko, za co? Bo ja jestem za tym, żeby dawać urzędnikom nagrody. Lekarzom powinno się dać, pielęgniarkom powinno się dać, ale pytanie, za co tym dyrektorom, którzy nawet nie przygotowali strategii - dodał.
"Strategia jest stała. Jest taka sama mniej więcej, jak na całym świecie"
Goście "Faktów po Faktach" rozmawiali także o rządowej strategii walki z epidemią COVID-19.
- Strategia jest stała. Jest taka sama mniej więcej jak na całym świecie i jak w rozwiniętych krajach, które szukają rozwiązania stosownie do sytuacji - mówił Maksymowicz. Jak ocenił, "w tej chwili jest sytuacja taka, że musimy się wszyscy zmobilizować - wszystkie siły polityczne, wszyscy obywatele w kraju, żeby podporządkować się wyraźnym określeniom, które są wykazywane".
- Musimy się zająć tym, żeby zastanowić się wspólnie, jak chronić seniorów, osoby po 65. roku życia. Oni są wyjątkowo narażeni - kontynuował.
Joński podkreślił natomiast, że "strategia pisała się", kiedy wraz z Michałem Szczerbą pojawił się w piątek rano w MZ. - Minister dopiero po południu podpisał ten dokument - oznajmił. Jego zdaniem "strategia powinna być jasna i czytelna". - Gdyby tak było, to byłoby tak jak w Niemczech czy we Włoszech, gdzie jest kilka raptem zgonów (dziennie) - uznał poseł KO.
Joński: firma handlarza bronią sprzedaje na wszystkich stacjach Orlenu maseczki
Joński zwrócił uwagę na sprawę kontrowersji związanych z transakcją zakupu respiratorów wartych prawie 200 milionów złotych. Kontrahentem resortu była firma E&K, związana z handlarzem bronią. Do Polski miało być dostarczonych około 1200 respiratorów. Dostarczono jednak 200, ale ani jednego w przewidzianym umową terminie. Jedynie 150 z nich odpowiadało wcześniejszemu zamówieniu. Biznesmen otrzymał wcześniej od ręki ok. 154 mln złotych zaliczki. Ministerstwo Zdrowia do dziś nie potrafi wyegzekwować zwrotu pieniędzy od Andrzeja Izdebskiego.
CZYTAJ TAKŻE: Ile dostępnych łóżek i respiratorów? Premier o "bardzo dobrych" decyzjach Szumowskiego i "klauzuli tajności"
- Handlarz bronią nie oddał 75 milionów złotych, ale za to jego firma sprzedaje na wszystkich stacjach, na wszystkich stacjach Orlenu maseczki. Jak to jest, że nie oddał pieniędzy, a od końca lipca może wejść na stację benzynową i sprzedawać z Chin maseczki? Tak to funkcjonuje - mówił poseł KO.
Ministerstwa Zdrowia przekazało tvn24.pl, że "wysokość przedpłat, do zwrotu których zobligowana jest firma E&K sp. z o.o. do 31 października 2020 roku: 11 921 805 EURO". Ale to nie była pełna odpowiedź na nasze pytania. Niespełna 12 milionów euro to jedynie wartość ponad 1000 niedostarczonych respiratorów. A co z karami dla spółki Andrzeja Izdebskiego? Co z odsetkami? Bez odpowiedzi.
CZYTAJ WIĘCEJ: Co rząd ukrywa w sprawie respiratorów? >>>
Natomiast po raz pierwszy o tym, że E&K chce ściągnąć do Polski maseczki, napisaliśmy pod koniec czerwca. Wtedy Urząd Rejestracji Produktów Leczniczych, Wyrobów Medycznych i Produktów Biobójczych poinformował tvn24.pl, że E&K nie dopełniło obowiązku zgłoszenia sprowadzanych do Polski respiratorów, ale za to do URPL wpłynęło powiadomienie dotyczące jednorazowych maseczek medycznych. "Ze względu na pewne braki natury formalnej zawarte w powiadomieniu, Urząd wezwał wnioskodawcę o ich uzupełnienia. Sprawa jest w toku" - informował 25 czerwca Jarosław Buczek, rzecznik prasowy URPL.
Na ślad maseczek ściąganych do Polski przez Andrzeja Izdebskiego przypadkiem wpadł poseł Koalicji Obywatelskiej Michał Szczerba. - 1 sierpnia w drodze na Powązki, na stacji Orlenu niedaleko cmentarza chciałem kupić maseczki jednorazowe. Gdy zacząłem się im przyglądać, zorientowałem się, że ich dystrybutorem jest znana mi firma z Lublina - mówił Szczerba.
Źródło: TVN24
Źródło zdjęcia głównego: TVN24