- Są takie dyżury, że przez dwanaście godzin tak naprawdę nie ma kiedy usiąść, bo cały czas mamy coś do zrobienia "na teraz". Coś, co nie może czekać - mówił o pracy w ratownictwie medycznym w okresie świąt Jan Świtała. Zdaniem innego ratownika medycznego, Tomasza Kłosiewicza, w czasie trwania epidemii COVID-19 "podjęcie decyzji o pozostawieniu ludzi byłoby bardzo mocno nieodpowiedzialne".
Na pierwszej linii frontu walki z koronawirusem, zarówno w Polsce, jak i innych krajach, stoją pracownicy ochrony zdrowia. W TVN24 o warunkach pracy ratowników medycznych w okresie wielkanocnym mówił jeden z nich, Jan Świtała.
Przyznał, że w tym roku "jest trudniej o tyle, że jest mniej osób w pracy". - Część, która musiała, poszła na L4. Ci, którzy nie mieli z kim zostawić dzieci, poszli na tak zwaną opiekę. Wiele osób znajduje się też na kwarantannach, są wyłączeni z pracy, więc pracujemy w pomniejszonym składzie - wyjaśniał.
Jak przekonywał, "każdy dyżur jest loterią". - Zdarza się, że przychodzę do pracy i przez 12 godzin pracuję, natomiast mam czas, żeby zjeść obiad, usiąść, napić się wody. Są takie dyżury, że przez 12 godzin tak naprawdę nie ma kiedy usiąść, bo cały czas mamy coś do zrobienia "na teraz". Coś, co nie może czekać - wskazywał ratownik medyczny.
Zaznaczył, że "widać też, że pacjentów jest coraz więcej". - To są zazwyczaj ci, którzy nie mogli otrzymać pomocy w ramach ambulatoryjnej opieki specjalistycznej - dodał.
Tomasz Kłosiewicz, który również jest ratownikiem medycznym, zwrócił natomiast uwagę na poprawę w dostępności do środków ochrony osobistej. - Jest zdecydowanie lepiej niż było na początku i to wsparcie społeczeństwa naprawdę bardzo mocno widać - mówił.
CZYTAJ TAKŻE: Cała Polska szyje maseczki >>>
Wskazywał, że "ludzie się organizują, przywożą maseczki, płyny do dezynfekcji, takie podstawowe rzeczy, których w tej chwili zużywamy dużo, dużo więcej niż na co dzień". - Może to jest dobry moment, żeby właśnie podziękować społeczeństwu. Czujemy naprawdę duże wsparcie - dodał.
"Raz na jakiś czas dzieje się coś, co nadaje sens temu wszystkiemu"
Świtała mówił, że "oczywiście, że jest ciężko". - Moje życie towarzyskie prawie nie istnieje z powodu mojej pracy, natomiast nie wyobrażam sobie, że mógłbym robić cokolwiek innego, ponieważ raz na jakiś czas dzieje się coś, co nadaje sens temu wszystkiemu - wyznał.
- Nie będę ukrywał, że czuję się ze swoje pracy bardzo, bardzo usatysfakcjonowany - dodał ratownik.
Podobnego zdania był Kłosiewicz. - Chciałbym dodać jeszcze jedną rzecz. Każdy z nas w trakcie wykonywania pracy nawiązuje pewne relacje z ludźmi, ze społeczeństwem. Mamy też pacjentów, do których bardzo często jeździmy. Proszę sobie wyobrazić, że teraz - kiedy ludzie potrzebują nas chyba jeszcze bardziej niż zawsze - po prostu mówimy, że wysiadamy z karetek i nie jeździmy. Pewnie byłaby to najlepsza opcja, żeby coś ugrać dla środowiska ratowniczego, natomiast jesteśmy ludźmi, tak jak wszyscy, i pracujemy po to, żeby pomagać - mówił.
Jego zdaniem w obecnej sytuacji "podjęcie decyzji o pozostawieniu ludzi byłoby bardzo mocno nieodpowiedzialne".
Źródło: TVN24