Nie leczą pacjentów jak lekarze, ale jak lekarze i pielęgniarki pomagają - wspierają chorych i towarzyszą im w najtrudniejszych chwilach. Wolontariusze poświęcają wolny czas, by pomagać w szpitalach. Materiał magazynu "Polska i Świat".
Ekipa studentów jako zespół pracuje z pacjentami chorymi na COVID-19. – Słyszałam, jak jest, i pomyślałam, że jesteśmy na drugim roku, więc coś jesteśmy w stanie pomóc – mówi Natalia Nafalska. Studentka zebrała jeszcze kilka koleżanek i kolegów - wszyscy zgłosili się do szpitala tymczasowego w Katowicach. Wolontariuszy przyjęto z otwartymi ramionami. - Kto by tam nie poszedł, poczułby się potrzebny, bo to, ile podstawowych potrzeb mieli pacjenci, to było dla nas przerażające – dodaje.
Dla studentów pobyt w szpitalu jest jak egzamin, bez ocen, za to chyba najcenniejszy w ich dotychczasowej nauce. - Pacjenci umierają tam w samotności, bez kontaktu z rodzinami i wydaje się, że to jest najbardziej przytłaczające – przyznaje wolontariusz i student drugiego roku kierunku lekarskiego Dominik Bylica.
Każda para rąk jest tutaj na wagę złota. - Pamiętam pana, którego stan pogorszył się i byliśmy wokół niego, oklepywaliśmy go, pomagaliśmy mu, żeby jego saturacja wzrosła i moja ręka leżała na jego ręce, tak przez przypadek. Spytałam pana, czy mu lepiej, to powiedział, że jak trzymam go za rękę, to mu lepiej. Następnej nocy pan już nie żył – wspomina Natalia Nafalska.
Pacjenci często nawet nie zdają sobie sprawy, kto się nimi opiekuje. Wszyscy są tak samo schowani za kombinezonami. Tylko drobny napis zdradza, że to studenci. - Naszym głównym zadaniem jest ich wsparcie psychiczne, nawet, że podamy im telefon, żeby mogli skontaktować się z rodziną – podkreśla Dominik Bylica.
Dzieci "znalazły się w innym świecie, nie wiedziały, co się dzieje"
Do szpitali covidowych często zgłaszają się studenci medycyny, ale nie brakuje też wolontariuszy, którzy z pracą przy pacjentach nie mieli do tej pory do czynienia. Paweł Witkowski jest magazynierem - pracuje też w Ochotniczej Straży Pożarnej, skończył zaawansowany kurs pierwszej pomocy. To pozwoliło mu zostać wolontariuszem na stadionie narodowym.
Pracował w szpitalu tymczasowym na Stadionie Narodowym przez dwa miesiące - dyżur miał 12 godzin. Jeden utkwił mu w pamięci. To ten wigilijny, gdy na oddział trafiła choinka. - Przystrojona z maseczek chirurgicznych, rękawiczek lateksowych z wszystkiego co było tak naprawdę pod ręką, żeby pacjentom najbardziej umilić ten świąteczny czas – wspomina.
Dzięki wolontariuszom pacjenci mogą poczuć, że ktoś jest blisko, choć bliskich nie ma obok. Wioletta Łysek opiekowała się dziećmi, które w szpitalu musiały zostać same. – Na samym początku w dzieciach widać było barierę, lęk i przerażenie. One znalazły się w innym świecie i innej sytuacji w szpitalu, bez mamy i taty, nie wiedziały, co się dzieje i dlatego tak istotne było to, żeby szybko zorganizować pomoc wolontariuszy – wspomina.
Każda kolejna fala pandemii, to kolejna fala pomocy.
Źródło: TVN24