W czasie, gdy Mateusz Morawiecki zapowiadał w czwartek przyjęcie pierwszego pacjenta w szpitalu na Stadionie Narodowym, reporter tvn24.pl spędził kilka godzin dwie kondygnacje wyżej. Tam dopiero trwa przygotowanie kolejnych miejsc dla zakażonych koronawirusem. Jak wygląda ta praca? W oczy rzuca się przede wszystkim chaos, improwizacja i wyścig z czasem. - Błędy zdarzają się wszędzie. Ważny jest efekt końcowy - komentuje nasze obserwacje Michał Dworczyk, szef kancelarii premiera.
Stadion Narodowy, czwartek godz. 14. Mateusz Morawiecki na briefingu ogłasza, że do szpitala tymczasowego na Stadionie Narodowym jeszcze tego dnia trafi pierwszy pacjent.
- Kilkadziesiąt respiratorów, kardiomonitorów i wiele innego sprzętu, postawionego tutaj w ciągu dwóch, trzech tygodni. Z tego miejsca trzeba powiedzieć bardzo głośno: dziękujemy - mówi premier otoczony lekarzami. Za szefem rządu widać dobrze dobrany kadr: gotową już salę szpitalną z łóżkami i sprzętem medycznym.
Tuż po briefingu Mateusz Morawiecki, szef jego kancelarii Michał Dworczyk oraz grupa lekarzy wjeżdżają schodami ruchomymi dwie kondygnacje wyżej. Do niedawna w tej części Stadionu Narodowego znajdowały się sale konferencyjne. Teraz to niemal plac budowy.
Zdjęć z tej części stadionu kancelaria nie udostępnia, nie wpuszcza tam też dziennikarzy. Weszliśmy więc sami.
Plac budowy piętro wyżej
Długie pomieszczenie jest podzielone aluminiową konstrukcją na niewielkie boksy, w których będą leżeć pacjenci. Między nimi uwijają się robotnicy. Jedni spawają biegnące wzdłuż konstrukcji rurki. Inni pracują przy odsłoniętej na suficie wentylacji. Na ścianach wiszą telewizory, gdzieniegdzie widać jeszcze napisy "sieć otwarta: wifi PGE Narodowy" - to jedyne pozostałości po poprzednim przeznaczeniu tych pomieszczeń.
Szef rządu spędza na placu budowy kilka minut. Rzuca okiem na stan prac i wychodzi na klatkę schodową, gdzie dłuższą chwilę rozmawia z medykami.
- Można zrobić zdjęcie z panem premierem? - pyta nieśmiało młody robotnik funkcjonariusza Służby Ochrony Państwa.
Ten odpowiada mu jedynie surowym spojrzeniem, zagradzając dostęp do szefa rządu.
Dwaj inni robotnicy cierpliwie czekają, aż świta premiera opuści to miejsce. Chcą zwieźć ruchomymi schodami trzy kilkumetrowe rury.
- Dobra, idziemy - tracą w końcu cierpliwość. Na szczycie stromych schodów ich pewność siebie gaśnie. Muszą tak manewrować długimi rurami, by nie spadły one na dół, gdzie właśnie zjechał Mateusz Morawiecki i jego ludzie.
W czasie, gdy szef rządu odwiedza plac budowy, stoję wśród robotników. Wyróżniam się ubiorem - mam kurtkę zamiast stroju roboczego i - w przeciwieństwie do innych osób - nie mam identyfikatora. Jednak nikt nie zwraca na mnie uwagi.
Najpierw wjeżdżam na pierwsze piętro, gdzie mogę wejść do pomieszczeń przeznaczonych dla personelu medycznego - przebieralni i kantyny. Przez przezroczystą szybę widzę szpitalną salę z białymi łóżkami - tę, która służyła jako tło dla konferencji premiera. Dla chorych jest tu przygotowanych 300 łóżek.
Potem wjeżdżam dwa piętra wyżej, gdzie trwają prace remontowe. Jak się dowiedzieliśmy, w pierwszym etapie ma tu być postawionych kolejnych 250 łóżek. Docelowo w szpitalu na stadionie ma ich być w sumie 1200.
Między drabinami na hulajnogach
Zabudowane aluminiowymi boksami foyer kończy się po obu stronach szerokimi korytarzami. Aktualnie jest z nich zrywana wykładzina. Podłogi w szpitalu nie mogą być nią pokryte.
W wielu miejscach zdemontowane są elementy podwieszonego sufitu. Obok pracowników stojących na drabinach inni przemykają na elektrycznych hulajnogach - dostarczają potrzebne akcesoria na rozległym terenie szpitala.
Korytarze prowadzą do przestronnych (od 240 do 500 metrów kwadratowych) sal konferencyjnych. Każda ma nazwę od dużego miasta. Po jednej stronie znajdują się Paryż, Barcelona i Warszawa, po drugiej - Londyn, Amsterdam i Rzym.
Sala konferencyjna Amsterdam pełni rolę magazynu "szpitala narodowego". Obszerne pomieszczenie jest wypełnione kartonami. W jednych są urządzenia medyczne, w innych sprzęt AGD. Kilkanaście respiratorów niemieckiej firmy jest już rozpakowanych. Kilka mniejszych urządzeń leży w nieładzie na podłodze. Jest też kilka łóżek dla pacjentów. Dookoła walają się puste kartony.
"Nie ma strażaków, nie ma wojska, nic nie ma"
Zbliża się godz. 15. Kilkadziesiąt minut wcześniej premier na briefingu ogłosił, że szpital na Stadionie Narodowym jeszcze tego dnia przyjmie pierwszego pacjenta. W sali Amsterdam, która pełni rolę magazynu szpitala, trwa narada kilku osób.
- Patrzcie! Tu są kombinezony XL-ki. A nam powiedzieli, że tylko L-ki są. Ja pierdzielę! Gdzie są trzonki do intubacji? Zadzwoń i zapytaj, gdzie są trzonki do intubacji - poleca pielęgniarka.
- Małgosia! Mam trzonki! - krzyczy inna z pielęgniarek, która grzebie w stosach kartonów.
- Jest tyle stojaków do kroplówek! Całe mnóstwo. Pięć, dziesięć, piętnaście - cieszy się mężczyzna. - Brakowało ich. Tu je położę - dodaje.
- Ja mam to składać? Marek, błagam cię - protestuje pielęgniarka, która orientuje się, że stojaki trzeba złożyć.
- A kto ma to robić? Nie ma strażaków, nie ma wojska, nic nie ma - odpowiada mężczyzna.
Kilka chwil później pielęgniarka zauważa: - Ktoś gwizdnął pulsoksymetr, bo zostało opakowanie. Nie wiemy, co jest, bo nie mogę się doprosić listy - denerwuje się.
"Trzeba zadzwonić do tego projektanta"
Atmosfera robi się nerwowa, bo pojawiła się informacja, że w sali ma być zrywana wykładzina i nie bardzo wiadomo, co zrobić ze zgromadzonymi w niej urządzeniami. Następnego dnia, na stadion mają przyjechać dwa tiry wypełnione sprzętem medycznym.
Do sali wchodzi ekipa, która zaczyna wynosić sprzęt. Jedna z osób chce dzwonić z interwencją. Nad chaosem próbuje zapanować jeden z mężczyzn.
- Mogę poprosić, by nikt nigdzie nie dzwonił? Na razie nikt nigdzie nie dzwoni, dobrze? Państwo jesteście z [tu pada nazwa firmy - red.], tak? Dostaliście pewnie polecenie od Roberta, by to stąd powynosić do minus dwa [parking podziemny - red.]? Czy fizycznie jest tam miejsce? - pyta.
- Nie ma - pada odpowiedź.
Ktoś pyta: - Nie ma przygotowanego żadnego magazynu dla szpitala?
- No właśnie nie.
- Chyba trzeba zadzwonić do tego projektanta, który to robił - mówi jedna z kobiet.
"Czy wy planujecie dziś rozpocząć jakieś działania?"
W tym czasie grupa mężczyzn pakuje duże kartony na wózki i zaczyna je wywozić z sali.
- Którędy mamy jechać? Nikt nam nie mówił - żali się jeden z nich.
- To chyba trzeba zabezpieczyć - zwraca uwagę inny. Wskazuje na sprzęt medyczny włożony na wózek.
- E tam, jest w tym kondomie - odpowiada jeszcze jeden uczestnik rozmowy, pokazując folię, w którą jest owinięta aparatura.
Ktoś podpowiada, że wolne są dwie inne sale konferencyjne - Barcelona i Warszawa.
- Czy Warszawa jest planowana na pomieszczenie covidowe? - pada pytanie.
Jedna z osób wyciąga telefon.
- Mam takie pytanie. Czy wy planujecie dziś rozpocząć jakieś działania? Na przykład zrywanie podłogi w sali Barcelona, a potem za parę dni Warszawa? Raczej nie? - dopytuje.
Jeden z mężczyzn chodzi po sali i relacjonuje przez telefon, jaki sprzęt się znajduje w sali.
- Respiratory, dwa łóżka, stojaki - wylicza wskazując na kolejne sprzęty. - Nie ma szans, by to tu weszło, bo przyjadą jeszcze dwa tiry ze sprzętem. Jesteśmy w Amsterdamie. Do Warszawy wszystko? Na razie - rzuca do słuchawki. I znów z kimś się łączy. - Tu nam mówią, że Warszawa też ma iść do remontu. To nieprawda? To dobrze. My jesteśmy w Amsterdamie - tłumaczy.
- Poczekaj, please, moment - wtrąca się młody mężczyzna.
- Wszystko już ustalone. Wszystko do Warszawy ma iść - odpowiada tamten.
"Za godzinę będzie pierwszy pacjent? Lepiej postać"
- Na tę chwile w ogóle nie możemy zagospodarować tego sprzętu. Jak pani ma na imię?
- Jestem od Andrzeja (tu pada nazwisko).
- Pan Andrzej powiedział, że tam ma być dzisiaj zdzierana podłoga.
- Barcelona [nazwa jednej z sal konferencyjnych - red.] miała być zrywana.
- Żeby państwo nie stali bez sensu, to te puste kartony i tak trzeba na minus dwa zwieźć [parking podziemny – red.]
- Coś robimy.
- Wy stoicie.
- Stoimy tak od tygodnia. (Komunikacja) jest taka, że...
- Za godzinę będzie pierwszy pacjent.
- Za godzinę? Dlatego lepiej postać.
"Sytuacja jest podbramkowa"
Z pomieszczenia mężczyźni ciągną stos kartonów z logo Agencji Rezerw Materiałowych. Jeden z nich spada na podłogę. Nikt nie zwraca na to większej uwagi. Do sali wchodzi grupa pielęgniarek.
- Sytuacja jest podbramkowa. Musimy się ogarnąć - rzuca jedna z nich.
- Teraz trzeba komory uruchomić. Muszą zacząć funkcjonować - dodaje inna.
- My byśmy poprosiły trzy pudełka tych XL-ek do sali, gdzie się ubieramy, bo tam są same małe kombinezony - mówi jej koleżanka.
Przed godz. 16 do sali Amsterdam wchodzi kilku mężczyzn, w uniformach.
- Dostaliśmy polecenie skręcania stojaków.
- Najlepiej je zabrać gdzieś indziej, bo tu będzie zrywana podłoga.
Pielęgniarki wychodzą z sali. Młodzi mężczyźni otwierają kartony, włączają głośną muzykę i zabierają się za skręcanie urządzeń na miejscu.
Muzykę słychać też w dawnym foyer, gdzie w jednym z aluminiowych boksów zgromadzili się młodzi pracownicy firmy remontowej. Pracują w rytm hiphopowego kawałka "Bez muzyki".
"Chciałbyś być tu jak Don Corleone, ale jesteś tu tylko jak pionek I czasem mam ochotę rap j**ąć, przestać, wszystko mi jedno, jest tak Bez happy endu spektakl, nie widzę już celu, widzę siebie na deskach" - rapuje skład JWP/BC.
Dworczyk: błędy zdarzają się wszędzie
O komentarz do prac w "szpitalu narodowym" poprosiłem ministra Michała Dworczyka. Podkreślił, że szpital został zbudowany "od zera". Prace trwały od 19 października do ostatniego czwartku, czyli 17 dni.
- Pierwsze prace prowadziliśmy w zupełnie surowych pomieszczeniach, które wyglądały jak te, które pan wczoraj oglądał. Tu [na wyższej kondygnacji] jest więcej prac budowlanych, więc pewnie potrwa to chwilę dłużej, ale liczymy, że w perspektywie od kilku do kilkunastu dni zakończymy te prace - zapowiedział szef kancelarii premiera, odpowiadający za stworzenie "szpitala narodowego".
Dopytywany o sytuacje opisane w tekście Dworczyk odpowiedział, że "błędy zdarzają się wszędzie", zwłaszcza przy tak dużym tempie budowy.
W czwartek w rozmowie z reporterką TVN24 mówił z kolei: - Być może niektórym wydaje się, że zbudowanie i uruchomienie takiego szpitala to jest taka prosta sprawa jak wejście do sklepu i kupienie pary butów. Tak nie jest. To jest olbrzymi wysiłek logistyczny, merytoryczny i naprawdę jeszcze raz wielkie gratulacje dla wszystkich, którzy brali w tym udział.
Rajstopy i butelka dobrego szampana
- Osoby postronne nie powinny tam wchodzić. Jeżeli pan został tam wpuszczony, jest to naganne - zaznaczył Dworczyk.
I dodał: - Ważny jest efekt końcowy. Jeżeli pan znajdzie w historii powojennej Polski przykład szpitala zbudowanego w tak szybkim tempie, to wyślę panu kwiaty, goździk, rajstopy i butelkę dobrego szampana.
Imiona niektórych pracowników zostały zmienione.
Autorka/Autor: Grzegorz Łakomski
Źródło: tvn24.pl
Źródło zdjęcia głównego: tvn24.pl