Gdyby rząd zadeklarował, że pokrywa wszystkie koszty, to nie ma problemu - mówią przedsiębiorcy, ale rząd tak nie robi. Dlatego właściciele jak mówili, tak robią i mimo zakazu szykują się do otwarcia swoich firm i do walki o swoje prawa. Materiał magazynu "Polska i Świat".
Inspektorki sanepidu przyjechały z policją do restauracji. Dostały sygnał, że ta jest otwarta. - To jest tak naprawdę ostatni krok, albo próbujemy i walczymy o tę restaurację i jesteśmy na rynku, albo znikamy – mówi właścicielka Karolina Bartosik.
Lokali, które są otwarte, albo zapowiadają, że zaczną przyjmować gości, jest więcej. Ich właściciele powtarzają: kolejne tygodnie bez klientów przy stolikach oznaczają bankructwo. - Musimy otworzyć restaurację, inaczej za miesiąc nie będziemy mieli do czego wracać – mówi Maciej Adamski, który planuje otworzyć swój lokal.
"Ograniczenia powinny być wprowadzone w ustawie, a nie w rozporządzeniu"
Restauratorzy muszą się liczyć z tym, że odwiedzi ich sanepid. Za przyjęcie gości przy stolikach grozi od 10 do 30 tysięcy złotych kary. - W sytuacji, kiedy jest to łamanie przepisów w sposób taki ewidentnie zamierzony, myślę, że w takich sytuacjach będą to kary z górnej części tego zakresu – mówi rzecznik Głównego Inspektoratu Sanitarnego Jan Bondar.
Maciej Adamski mówi, że kar się nie boi. – Mamy za sobą prawników – dodaje.
Prawnicy, którzy stoją murem za przedsiębiorcami, twierdzą, że rozporządzenie, na które powołują się służby to za mało. - Ograniczenia powinny być wprowadzone w ustawie, a nie w rozporządzeniu – komentuje adwokat dr Wojciech Górowski.
Przedsiębiorcy są przygotowani, że dostaną karę, ale też są przygotowani na walkę, jak mówią, o swoje prawa. - Nadal mamy niezawisłe sądy, które jednak stają po stronie zwykłego obywatela i prawa, co już pokazała sprawa z fryzjerem – mówi menedżerka restauracji Danuta Walasik.
Chodzi o sprawę z początku pandemii. Fryzjer strzygł w zakładzie kolegę. Dostał od sanepidu 10 tysięcy złotych kary. Wojewódzki Sąd Administracyjny uznał, że nie można jej było nałożyć na podstawie rozporządzenia. Jan Bondar uważa, że "nie ma to przełożenia na działalność innych sądów, ani innych przedsiębiorców". - Przestrzegałbym przed znanym pewnie z filmów amerykańskich prawem precedensowym – dodaje rzecznik GIS.
"U mnie w restauracji jest pandemia, w hipermarketach nie ma?"
Reporterzy "Polski i Świata" rozmawiali z właścicielką restauracji, która ma być otwarta za kilka dni. Powiedziała, że nie ma wyjścia, bo już nie opłaca na czas wszystkich rachunków. - I tak zostanę pociągnięta do odpowiedzialności karnej, jeżeli nie przez ten sąd, to przez inne sądy, bo jestem zadłużona – tłumaczy Bogusława Pros.
Protestują nie tylko restauratorzy. Pozwy przeciwko państwu składa również branża turystyczna, a także kluby nocne i dyskoteki. - Sam pozew na chwilę obecną nie obejmuje konkretnej kwoty roszczenia. Jest to pozew o przesądzenie odpowiedzialności, w którym prosimy o to, aby sąd w ogóle powiedział, czy tym przedsiębiorcom cokolwiek się należy – mówi mecenas Agata Plichta-Trzonkowska z kancelarii Dubois i Wspólnicy.
Z jednej strony chodzi o miejsca pracy, z drugiej o zdrowie. - Moim zdaniem, dopóki restrykcje nie zostają zniesione, otwieranie barów i restauracji nie jest bezpieczne i tym bardziej nie jest odpowiedzialne. Prawo jest po to, żeby je przestrzegać – podkreśla wirusolog dr hab. Tomasz Dzieciątkowski.
- U nas w restauracji, gdzie panuje reżim sanitarny, jest pandemia. A w innych hipermarketach, gdzie człowiek na człowieku stoi, do kasy są kolejki, każdy wszystkiego dotyka, tam nie ma pandemii? – pyta Maciej Adamski.
Źródło: TVN24
Źródło zdjęcia głównego: Shutterstock