Medycy apelują, że pandemia COVID-19 nie może powstrzymywać wizyty z dzieckiem u lekarza. Włączają się w Kampanię Złotej Wstążki, która ma uświadomić, jak szybko dziecięce nowotwory potrafią się rozwinąć. Żeby skutecznie rozpoznać chorobę nowotworową, teleporada nie wystarczy. Nie należy odkładać wizyty, bo kilka tygodni zwłoki może bardzo chorobę przyspieszyć. Materiał magazynu "Polska i Świat".
Wiedzą o sprzęcie medycznym i metodach leczenia - mała Magda zawstydziłaby niejednego dorosłego. Ulubioną zabawą ośmiolatki jest zabawa w pielęgniarkę. Wie z czego składa się wenflon i do czego służy. Wie, bo zakładano jej go dziesiątki razy. Choruje na białaczkę limfoblastyczną. - To jest niedobra choroba - mówi dziewczynka.
- Odkryliśmy chorobę całkiem przypadkowo. Najpierw zrobili badania krwi i powiedzieli, że w przyszłym tygodniu się z nami skontaktują, żeby zrobić biopsję, ale na razie nic takiego się nie dzieje, ona jest stabilna, mamy wrócić do domu - opowiada mama dziewczynki Karina Koszela. - Natomiast w drodze do domu był już telefon, że mamy natychmiast kolejnego dnia wrócić, ponieważ odkryto tam kilka nietypowych, ale ostrych komórek - dodaje.
Ostra białaczka limfoblastyczna to nowotwór krwi, który niemal całkowicie pozbawia chorego odporności. Leczenie składa się z pięciu etapów i trwa dwa lata. Pierwsze miesiące leczenia Magda spędziła głównie w szpitalu. Dzięki temu, że specjaliści Przylądka Nadziei we Wrocławiu szybko wykryli nowotwór - i natychmiast zaczęli go leczyć - dziewczynka jest już na ostatnim etapie, który polega na domowym leczeniu i przyjmowaniu chemii w postaci tabletek.
Dzięki szybkiej diagnozie, po dwóch latach walki, mała Magda skończy leczenie za miesiąc. Leczenie utrudnia jednak pandemia COVID-19. - Teraz powinniśmy raz w tygodniu robić badania morfologii, ale robimy raz na trzy tygodnie, raz na cztery tygodnie - zwraca uwagę tata dziewczynki Marcin Koszela.
Ośmiolatka jest jedną z bohaterek Kampanii Złotej Wstążki, która ma na celu zwiększyć świadomość o nowotworach dziecięcych. W tym roku to wyjątkowo ważne, bo z powodu koronawirusa leczenie jest trudniejsze. Kierownik Kliniki Onkologii i Chirurgii Onkologicznej Dzieci i Młodzieży Instytutu Matki i Dziecka w Warszawie dr hab. Anna Raciborska zwraca uwagę, że opiekunowie wchodzą na oddział tylko po przeprowadzeniu testu na koronawirusa i kiedy test jest ujemny, nie mogą tego oddziału opuścić.
Pandemia utrudnia diagnostykę nowotworów
Prawdziwym problemem, który martwi onkologów dziecięcych jest diagnostyka nowotworów, które u dzieci rozwijają się szybciej niż u dorosłych. Nawet kilka tygodni opóźnienia spowodowanego pandemią COVID-19 i lockdownem może oznaczać kolejne stadium raka i zmniejszenie szans na wyleczenie nawet o połowę.
- Mieliśmy taki okres, gdzie było mniej pacjentów. Najprawdopodobniej dlatego, że mniej pacjentów zgłaszało się do lekarzy pierwszego kontaktu, mniej było diagnozowanych - informuje dr hab. Anna Raciborska. - W zeszłym roku na przykładzie guzów litych, mięliśmy 40 procent dzieci, które trafiały w zaawansowanym stadium choroby a obecnie mamy 60 procent dzieci. No to oznacza, że te 20 procent w przeciągu tak krótkiego czasu zostało niewychwyconych, mimo że wcześniej wychwyconych by było - dodaje.
W ułatwieniu diagnostyki i stworzeniu bezpiecznych dla pacjentów poradni pomaga między innymi fundacja "Na ratunek dzieciom z chorobą nowotworową". - Wielka pomoc wolontariuszy, którzy szyli maseczki, także wspierali nas w tym, żebyśmy mieli środki na przebadanie pod kątem covidu wszystkich pracowników, wszystkich pacjentów jak i rodziny, które były w Przylądku - stwierdza prezes fundacji Przemysław Pohrybieniuk.
Źródło: TVN24