Wychodzimy z dyżuru i płaczemy - mówią Annie Wilczyńskiej pielęgniarki, które często jako ostatnie mają kontakt z umierającymi na COVID-19. Opłakiwanie zmarłych stało się ich koszmarną rutyną. Materiał magazynu "Polska i Świat".
Czasami jedyne, co mogą zrobić dla rodziny pacjenta, to włożyć różaniec do czarnego worka ze zwłokami - zapakowany w małą paczuszkę, z dopiskiem "w razie śmierci". Niestety tę prośbę pielęgniarki z oddziału covidowej intensywnej terapii w Zakopanem muszą spełniać częściej niż by chciały.
- Wielokrotnie spotykamy się z taką sytuacją, że umiera młody człowiek, czterdziestoparoletni i my, mając świadomość swojej bezsilności, wychodzimy z dyżuru i płaczemy – przyznaje Dorota Trojańska, pielęgniarka z 32-letnim stażem.
Przeciążony personel medyczny
Trojańska pracuje na 12-łóżkowym covidowym oddziale intensywnej terapii w Zakopanem. - Przychodzimy do pracy, opiekujemy się pacjentami, którzy w 95 procentach są niezaszczepieni i w 95 procentach po prostu umierają – dodaje Trojańska.
Pielęgniarki pracują ponad swoje siły - często w dwóch-trzech placówkach, by system całkowicie nie runął. Do pracy w niewygodnych kombinezonach łatwiej było się przyzwyczaić, niż do codziennego widoku osób, którym pomóc już nie można.
- Tak długo to wszystko trwa, że my jesteśmy potwornie zmęczeni. Nie wiem, jak długo wszyscy wytrzymamy. To jest ostatnia chwila, kiedy powinny zostać podjęte jakiekolwiek decyzje, żeby zminimalizować rozprzestrzenianie się tej pandemii – podkreśla Trojańska.
Pacjenci z COVID-19 podłączani do respiratorów i ECMO
Pracownicy ochrony zdrowia słowo "bezsilność "odmieniają przez wszystkie przypadki i zastanawiają się, czy nieszczepiący się nie mają świadomości, co dokładnie znaczy być podłączonym do respiratora.
- Pobyt na odcinku respiratorowym wiąże się z tym, że chory jest w śpiączce farmakologicznej, zaintubowany, czyli ma wprowadzoną rurkę co najmniej 25 centrymetrów do tchawicy i ta rurka jest podłączona do respiratora, czyli takiej maszyny, która podaje tlen i rozpręża płuca przez tę rurkę – wyjaśnia kierownik Szpitala Tymczasowego w Szczecinie dr Magdalena Wiśniewska.
To czas, w którym pacjent nie będzie wiedział, co się z nim dzieje. Będzie całkowicie zależny od innych osób. Jeśli respirator nie wystarczy - potrzebne będzie ECMO. - Dwie duże kaniule wkładamy w duże naczynia, czyli dużą tętnicę i dużą żyłę. Cała krew zamiast trafiać do płuc i serca jest wyprowadzana na zewnątrz. Tam utlenowana i dopiero wraca do człowieka – tłumaczy dr Wiśniewska.
Zanim to się stanie, covidowi pacjenci odczuwają silną duszność. - Poczucie braku tchu to najgorsze z możliwych samopoczuć, które można sobie wyobrazić – podkreśla kierownik szpitala o w Szczecinie.
Ratownik medyczny: będziemy musieli wybierać, kto ma umrzeć
Pracownicy medyczni są teraz lepiej przygotowani do walki z pandemią - mówi ratownik Ariel Szczotok, ale też bardziej sfrustrowani. Tym bardziej, że większość wyjazdów covidowych odbywa się do pacjentów niezaszczepionych.
- Są to osoby, których wysycenie krwi tlenem jest krytyczne. To już samo w sobie stanowi zagrożenie życia. Są to osoby, które mają zaburzenia widzenia, czy objawy neurologiczne, włącznie z gwałtownym przebiegiem udaru, a ci najciężsi pacjenci to pacjenci z zatorowością płucną, czyli w stanie bezpośredniego zagrożenia życia, których niestety nie udaje nam się uratować i umierają w ciągu 24 godzin – zwraca uwagę Szczotok.
Już teraz w jego stacji co trzecia karetka jedzie do osoby z COVID-19. Jeśli prognozy dotyczące piątej fali się sprawdzą - system sobie nie poradzi. - Będziemy stali przed kolejnym dramatem wyboru łóżka dla pacjenta ze świeżo rozpoznanym nowotworem jelita grubego, czy kobiety z nowotworem piersi, a człowiekiem z ciężką niewydolnością krążenia i będziemy musieli wybierać, kto ma umrzeć – dodaje Szczotok.
Wielu pacjentów deklaruje - już podczas pobytu w szpitalu - że zaszczepią się w pierwszym możliwym terminie. Wielu tego jednak nie doczekało.
Anna Wilczyńska
Źródło: TVN24