Liczba zleceń na testy na koronawirusa znacząco przekroczyła w zeszłym tygodniu liczbę wykonanych badań - podała "Gazeta Wyborcza". Dziennikarze zauważyli, że około ćwierć miliona osób ze skierowaniem na test "albo się na niego nie dostało, albo słysząc o kolejkach, z góry założyło, że na test nie pójdzie". Dodatkowo, jak przekazano, liczba osób na kwarantannie powinna być kilkakrotnie wyższa niż ta wskazująca na osoby objęte izolacją. "System się zaciął" - podsumowano.
"Gazeta Wyborcza" poinformowała w środę, że w poniedziałek 24 stycznia w Polsce "padł rekord" w liczbie wystawionych skierowań na test na koronawirusa. Podano, że wystawiono ich ponad 232 tysiące.
25 stycznia resort zdrowia informował, że w ciągu ostatniej doby wykonano ponad 141,8 tysiąca testów.
"Około 250 tysięcy osób" nie pojawiło się na teście
Dziennikarze "GW" przekazali, że nie był to jednostkowy przypadek, a problem znacznie większej liczby zleceń od wykonanych testów powtórzył się w kolejnych dniach.
Wymieniono, że we wtorek zlecono 214 tysięcy testów, a przeprowadzono ich 173,4 tysiąca, w środę zlecono 212 tysięcy, a wykonano 179,4 tysiąca. W czwartek natomiast zlecono 200 tysięcy testów, a przeprowadzono - 178,3 tysiąca.
Sytuacja miała dopiero ulec zmianie w sobotę 29 stycznia, gdy zlecono 106 tysięcy testów, a wykonano ich niecałe 144 tysiące.
"Podsumowanie dziewięciu dni od 24 stycznia do 1 lutego to milion 669 tysięcy zleceń na badanie w kierunku koronawirusa i milion 424 tysiące wyników. A to oznacza, że około 250 tysięcy osób ze skierowaniem na test albo się na niego nie dostało, albo słysząc o kolejkach, z góry założyło, że na test nie pójdzie" - wyliczono.
"Widać, że ludzie boją się pójścia na kwarantannę"
Pisząc o kolejkach, "Wyborcza" przytoczyła relacje z testowania się Polaków z anteny rybnickiego Radia 90. Chodzi między innymi o punkt wymazowy w Wodzisławiu Śląskim.
- Jestem sfrustrowana i rozgoryczona. Z chorym dzieckiem, w samochodzie musieliśmy czekać kilka godzin. Nic nie załatwiliśmy - mówiła jedna ze słuchaczek radia. Według relacji innych osób kolejka w czasie zamykania punktu o 19.40 nadal była "potężna", a czekającym osobom kazano przyjechać następnego dnia.
Anonimowy rozmówca dziennika z sanepidu zwrócił uwagę, że "osoba, która ma skierowanie na test, jest z automatu na kwarantannie". - Może niektórzy wolą sobie przez siedem dni posiedzieć w domu i odpoczywać, zamiast czekać w kolejce na test, żeby potem przy negatywnym wyniku zasuwać do roboty - sugerował.
- Teraz widać, że ludzie boją się pójścia na kwarantannę. Rząd ją właśnie skrócił, ale to znowu jest za późno. Ludzie już nie ufają. Spoglądając na dane o liczbie skierowań, testów i odsetku pozytywnych wyników, można założyć, że tłumy ludzi chodzą teraz wolno i rozsiewają wirusa, i niewiele da się z tym już zrobić. Na szczęście omikron nie jest tak zjadliwy. Trzeba to przeczekać - przyznał Andrzej Sośnierz, były szef NFZ, aktualnie poseł Polskich Spraw.
Kwarantanna a izolacja. "Albo sanepid działa opieszale, albo ludzie zatajają"
W analizie zwrócono także uwagę na stosunek osób przebywających na kwarantannie (dotyczącej osób, które były narażone na kontakt z osobą zarażoną lub są podejrzewane o zakażenie) i izolacji (odosobnieniu osoby chorej). Według danych przekazanych we wtorek, na kwarantannie przebywało 617,9 tysiąca osób.
"Tymczasem liczba osób objętych izolacją ze względu na dodatni wynik testu to według danych udostępnionych przez Centrum e-Zdrowia już ponad 496 tysięcy osób" - podano. "System się zaciął" - podsumowano.
- Na jedną osobę w izolacji powinno przypadać kilka na kwarantannie. Każdy, nawet singiel, ma przecież jakieś kontakty z innymi ludźmi, więc albo sanepid działa opieszale, albo ludzie zatajają informację o tym, z kim się zetknęli i kogo mogli zakazić - ocenił w rozmowie z "GW" Robert Flisiak, szef Polskiego Towarzystwa Epidemiologów i Lekarzy Chorób Zakaźnych.
Profesor Flisiak zwrócił uwagę, że "gdybyśmy robili więcej testów", to "mielibyśmy bardziej przybliżony obraz sytuacji".
- Nie ma już większego sensu codzienne analizowanie liczby nowych zakażonych. Trzeba się skupić na odsetku dodatnich wyników. Ustabilizował się, a to świadczy o tym, że właśnie przychodzimy szczyt piątej fali i teraz zaczną się spadki. Przypuszczalnie w drugą rocznicę wybuchu epidemii w Polsce będziemy świętować jej koniec - powiedział.
Grzesiowski: oficjalne dane dotyczące liczby zakażeń są zaniżone
Doktor Paweł Grzesiowski, ekspert Naczelnej Rady Lekarskiej do spraw COVID-19 zaznaczył w rozmowie z tvn24.pl, że "oficjalne dane dotyczące liczby zakażeń, które są podawane na podstawie dodatnich wyników testów są w znacznym stopniu zaniżone, o czym mówimy od początku pandemii". Zauważył, że według danych przekazywanych przez resort zdrowia, od początku pandemii zakażonych koronawirusem zostało ponad 5 milionów osób, a szacuje się, że w rzeczywistości jest ich 4-5 razy więcej.
Grzesiowski podkreślił, że obecnie "lekarze mają duży nawał pacjentów, a testujemy tyle samo osób, co w poprzednich falach".
- Gdyby wykonywano 300 tysięcy testów dziennie, mielibyśmy 100 tysięcy chorych - dodał.
Według Grzesiowskiego, wykonywanie 300-400 tysięcy testów dziennie, dałoby "w miarę obiektywny obraz sytuacji epidemicznej".
Zaznaczył, że niedoszacowanie liczby zakażeń w poprzedniej fali potwierdzały duże liczby osób hospitalizowanych i zgonów.
- Szkoda, że nie wprowadzono darmowych testów do samokontroli do domowego wykonania, co pozwoliłoby wielu pacjentom na szybszą diagnozę - przekazał ekspert NRL.
Źródło: Gazeta Wyborcza,tvn24.pl