Pandemia COVID-19 trwa i pozostaje tak samo groźna. Są jednak grupy bardziej niż inne narażone na skutki koronawirusa. To dzieci z ubogich rodzin. Pozbawione świetlic i szkół, były też pozbawione choćby ciepłych posiłków. Eksperci martwią się, że okres pandemii tylko pogłębił społeczne nierówności i apelują o pomoc. Materiał magazynu "Polska i Świat".
Na rodzinach kryzys związany z koronawirusem i przymusowa społeczna izolacja odcisnęły szczególne piętno. Prezes Powiślańskiej Fundacji Społecznej Anna Gierałtowska zwraca uwagę, że niektóre dzieci z rodzin wielodzietnych "nie mogły pójść do szkoły, w związku z czym nie miały co jeść, bo w szkole dostawały drugie śniadanie i ciepły obiad". - Dzieci całymi dniami siedziały w bardzo małych mieszkaniach, często w wielodzietnych rodzinach. Było tam bardzo wiele konfliktów – dodaje Anna Gierałtowska.
Pracownicy Powiślańskiej Fundacji Społecznej tłumaczą, że dla dzieci z trudnych rodzin hasło "zostań w domu" nie oznaczało więcej czasu na zabawę ani wspólnego odrabiania lekcji z rodzicami. Nie oznaczało też rozwijania zainteresowań. To wszystko zapewniały im do tej pory świetlice, te szkolne i te powiązane z różnymi fundacjami. W związku z pandemią świetlice zamknięto na ponad dwa miesiące. Taki czas wystarczył, żeby mocno pogłębić już istniejące społeczne nierówności.
- W tych rodzinach wszystko się rozjechało. Dzieci buszowały po nocach, w dzień spały, nie było żadnej struktury dnia, żadnych godzin posiłków, żadnych obowiązków. Te dzieci, użyliśmy wręcz takiego określenia, "zdziczały" – mówi Anna Gierałtowska.
"Wejście do środowiska domowego i ścisła kontrola tego, co tam się dzieje, czasami jest niemal niemożliwa"
Fundacja prowadziła w tym czasie zajęcia online i starała się dbać o podopiecznych przez asystentów rodzin, ale to też nie było proste, bo wiele rodzin dotyczy tak zwane wykluczenie cyfrowe. - To, co się wydaje w normalnych rodzinach takie standardowe, że się ma komputer, że jest internet, u nas od początku było problemem – zwraca uwagę Justyna Prus, wychowawca w świetlicy Powiślańskiej Fundacji Społecznej. Te problemy pracownicy fundacji też starali się rozwiązywać. Zdobywali sprzęt i uczyli korzystać z niego dzieci i rodziców. Przywozili też jedzenie i robili zakupy. Starali się być na tyle blisko, na ile pozwalały im warunki epidemii. Psycholog Agnieszka Siedler z Akademii Pedagogiki Specjalnej podkreśla, że "wejście do środowiska domowego i ścisła kontrola tego, co tam się dzieje, czasami jest niemal niemożliwa". Dlatego teraz, kiedy świetlice mogą znów działać, wychowawcy starają się jak najszybciej nadrobić zaległości z ostatnich miesięcy. - Jak do nas wróciły, to było widać, że są stęsknione. Jest sporo do nadrobienia w kwestiach szkolnych, ale też w kwestiach emocjonalnych – mówi Justyna Prus.
Źródło: TVN24
Źródło zdjęcia głównego: Shutterstock