Musimy być świadomi, że im trudniej będzie przestrzegać zasad zapobiegania transmisji wirusa, tym zakażeń będzie więcej i tym większe prawdopodobieństwo kolejnego lockdownu - ostrzegł w TVN24 mikrobiolog doktor Tomasz Ozorowski. Eksperci komentowali rosnącą w ostatnich dniach liczbę zakażeń koronawirusem SARS-CoV-2 w kraju.
Ministerstwo Zdrowia poinformowało w sobotę, że odnotowano 658 nowych zakażeń koronawirusem, najwięcej od początku epidemii. W piątek dane mówiły 657 nowych przypadkach, w czwartek - o 615, w środę - o 512, we wtorek - o 502, a w poniedziałek - o 337. Łącznie w Polsce od początku pandemii potwierdzono infekcję u 46 346 osób, spośród których 1721 zmarło. W piątek zebrał się Rządowy Zespół Zarządzania Kryzysowego, który - jak przekazał rzecznik rządu Piotr Mueller - "przyjął pewne warianty, które są możliwe w najbliższym czasie, między innymi w zakresie pewnego regionalnego podejścia do obostrzeń, które mogą obowiązywać na terenie kraju".
"Musiało dojść do wzrostu zachorowań"
W sobotę wielkopolski konsultant wojewódzki w dziedzinie mikrobiologii doktor Tomasz Ozorowski ocenił na antenie TVN24, że "musiało to pójść w tę stronę". - Nie mam wątpliwości - dodał. - Widzimy, że tak sytuacja rozwija się, podobnie, w innych krajach, z mniejszym lub większym nasileniem - zauważył.
Jak mówił, "znosimy te najważniejsze 'bezpieczniki' - jakimi były lockdown, restrykcje podróży - i nie wdrażamy skutecznie innych mechanizmów", a w związku z tym musiało - jego zdaniem - dojść do wzrostu liczby zachorowań. - I w moim przekonaniu ten wzrost zachorowań będzie dalej następował - ostrzegł.
Ozorowski wskazywał, że "dwa inne mechanizmy, których nie udało nam się skutecznie wykorzystać, to jest (…) tworzenie klimatu, począwszy od rządu, idąc w dół (...), aby rzeczywiście przestrzegać podstawowych zasad zapobiegania transmisji wirusa, jakimi są dystans, maska - jeżeli dystans nie może być przestrzegany - i higiena rąk".
- Musimy być świadomi, że im trudniej będzie przestrzegać tych zasad, tym zakażeń będzie więcej i tym większe prawdopodobieństwo kolejnego lockdownu. Albo ogólnokrajowego, albo lokalnego - przekonywał mikrobiolog.
"O to mam głębokie pretensje do naszego rządu"
- To, czego na pewno nie udało się zrobić - i o to mam głębokie pretensje do naszego rządu - to wdrożenie mechanizmu prostego testowania osób, które mają objawy. W momencie, kiedy ktoś z nas wraca z wakacji, czuje dyskomfort, stany podgorączkowe, aby się przebadać, musi przejść przez bardzo trudną ścieżkę szpitalnych oddziałów ratunkowych, w tej chwili przeładowanych - stwierdził mikrobiolog.
Jego zdaniem dzieje się tak, "dlatego że lekarze rodzinni nie działają, dlatego że nie mogą zlecać testów i dlatego że nie mamy sensownie zbudowanego systemu drive-thru, który funkcjonuje w innych krajach".
Gdyby obowiązujące obostrzenia były respektowane, byłyby "optymalnym zabezpieczeniem"
Tomasz Augustyniak, dyrektor Wojewódzkiej Stacji Sanitarno-Epidemiologicznej w Gdańsku mówił w TVN24, że "obostrzenia, które są nałożone obowiązującymi przepisami prawa, gdyby były respektowane, byłyby optymalnym zabezpieczeniem naszego społeczeństwa". Jego zdaniem "głównym problemem" jest dzisiaj to, że obowiązujące ograniczenia "przestały być przekonujące".
Zwrócił także uwagę, że "te ostatnie miesiące pokazywały różne statystyki, także bardzo optymistyczne ". - Po zwiększonym okresie zakażeń na początku pandemii bardzo skutecznie na Pomorzu kontrolowaliśmy zakażenia - przekonywał. Przyznał, że "ostatni okres to istotny ich przyrost".
"Nie pomaga sezon letni, ale też sami politycy"
Dr Tomasz Karauda z oddziału chorób płuc Uniwersyteckiego Szpitala Klinicznego im. Norberta Barlickiego w Łodzi ocenił, że kluczowym punktem jest to, o czym często zapominamy, czyli higiena rąk, zakładanie maski, zachowywanie odległości.
- Jako lekarze z niepokojem oglądamy ten trend wzrostowy zakażeń – przyznał. Dodał, że "nie pomaga w tym sezon letni, takie poczucie rozprężenia, które dotyczy nas wszystkich, ale nie pomagają też sami politycy i wypowiedzi prezydenta czy premiera".
- Pamiętajmy, że duża część naszego społeczeństwa ma dostęp tylko i wyłącznie do telewizji publicznej. Wtedy, kiedy słyszy sygnały ze strony autorytetów, ze strony osób, które powinny być uważane za mężów stanu, wtedy dla wielu z tych osób ich zdanie jest ważniejsze niż zdanie wielu lekarzy – zauważył.
Dodał, że to powoduje, iż ten ogromny wysiłek, który był podejmowany przez cały okres wiosenny - powstrzymywania się, zachowywania restrykcji - jest marnotrawiony.
- My jako lekarze mamy troszeczkę problemów z dobrą komunikacją z władzą i dlatego nawet w kontekście apeli do obywateli o to, żeby się trzymali restrykcji coraz częściej spotykamy się (...) z pacjentami, którzy mówią: ale przecież pan prezydent czy pan premier mówił, że już nie musimy się obawiać. I to są realne przypadki i realne rozmowy, które prowadziłem z pacjentami – mówił dr Karauda.
- Możemy apelować o to i apelujemy o odpowiedzialność szczególnie za osoby starsze i z niedoborami odporności: maski, odległość, mycie rąk – powtórzył.
Prof. Gaciong: zwiększona liczba zakażeń jest też skutkiem większej dostępności testów
Profesor Zbigniew Gaciong z Warszawskiego Uniwersytetu Medycznego zauważył, że zwiększona liczba zakażeń jest też skutkiem większej dostępności testów. - Jak popatrzymy na liczbę ciężko chorych czy pacjentów, którzy niestety umarli, to tutaj na szczęście takiego wzrostu nie ma - powiedział.
- To jest pocieszające, co nie zmienia faktu, że niestety rozpowszechnianie się w sposób niekontrolowany wirusa w społeczeństwie spowoduje, że zaczną chorować ci, dla których jest on naprawdę bardzo groźny, czyli osoby starsze, osoby obciążone innymi chorobami - zaznaczył.
Dodał, że dzieci i młode osoby chorują znacznie rzadziej. - Jeżeli zostali zakażeni koronawirusem, pozostaje pytanie, na ile są zakaźni dla swojego otoczenia. Można odpowiedzieć, że są znacznie mniej zakaźni, gdyż zakaża głównie osoba objawowa, czyli taka, która kaszle, kicha, przez aerozol rozsiewa wirusa, ale także wiemy, że osoby bezobjawowe mogą zakazić, chociaż zagrożenie z ich strony jest znacznie mniejsze, ale na pewno nie jest zerowe - mówił prof. Gaciong.
Psycholog o "nierealistycznym optymizmie"
W czwartek szef Światowej Organizacji Zdrowia (WHO) Tedros Adhanom Ghebreyesus powiedział, że wzrost nowo zdiagnozowanych zakażeń koronawirusem w niektórych krajach to częściowo wina młodych ludzi, którzy zmniejszyli swoją czujność wobec zagrożenia
Dr Konrad Maj, psycholog społeczny z Uniwersytetu SWPS powiedział, że młodzi ludzie w ogóle mają taką tendencję do większego ryzykowania, do większego optymizmu i takiego myślenia - "mnie to nie dotyczy, jestem silny, mocny i w zasadzie to nic mi nie grozi".
- Myślę, że to jest taki nierealistyczny optymizm, a ten optymizm jest jeszcze wzmacniany tym, że jest piękna pogoda – dodał.
- Badania też pokazują, że taki pozytywny nastrój, jaki właśnie wywołuje ładna pogoda, powoduje też uśpienie czujności. Do tego jeszcze silna potrzeba, żeby się integrować z innymi osobami, bo przecież po to się bardzo często na wakacje jeździ - mówił. - Jest masa czynników, które powodują to, że ten wirus może się rozprzestrzeniać i niestety, za to młodzi ludzie odpowiadają - ocenił.
Jego zdaniem do młodych ludzi nie dociera jeszcze bardzo ważna informacja, że konsekwencje tej choroby mogą być bardzo poważne i będzie można nawet ją traktować kiedyś jako chorobę przewlekłą.
- Jak wiemy z ostatnich badań, nasze serce, nasz mózg i inne ograny mogą cierpieć i odbudowanie naszego organizmu może trwać długie miesiące, a nawet niektóre zmiany mogą być nieodwracalne - zauważył dr Maj.
Źródło: TVN24