Chcieliśmy wrócić do szkoły bezpiecznej, do szkoły przewidywalnej, do szkoły, która zapewni nam normalność przez te dziesięć miesięcy funkcjonowania bez dodatkowych emocji związanych z koronawirusem - mówił w TVN24 szef ZNP Sławomir Broniarz. Dodał, że "przygotowanie szkoły to są dziesiątki tysięcy złotych". - Rząd mówi "mamy 50 milionów masek". Te 50 milionów masek wystarczy na 11 dni, jeżeli chcielibyśmy każdemu dziecku maseczkę zafundować, a co dalej? Co przez kolejne 200 dni roku szkolnego? Co ze środkami ochrony osobistej? - pytał.
4,6 milionów uczniów rozpoczyna 1 września nowy rok szkolny. W przytłaczającej większości placówek edukacyjnych rozpocznie się w formie tradycyjnej - informuje minister edukacji. Jego zdaniem pandemia wynikająca z rozprzestrzeniania się koronawirusa nie może być powodem do zawieszenia obowiązku szkolnego. To oznacza, że rodzice, nawet jeśli obawiają się o zdrowie dziecka lub jego krewnych, muszą wysłać je do szkoły.
Tak jak do tej pory wyjątkiem jest posiadanie zwolnienia lekarskiego. W przypadku uczniów przewlekle chorych, na przykład z deficytem odporności, decyzja o jego ewentualnym pozostawieniu w domu powinna być podjęta na podstawie opinii lekarza sprawującego opiekę zdrowotną nad uczniem z chorobą przewlekłą.
"Chcieliśmy wrócić do szkoły bezpiecznej, do szkoły przewidywalnej"
O powrocie do szkół mówił we "Wstajesz i wiesz" w TVN24 szef Związku Nauczycielstwa Polskiego Sławomir Broniarz. - Chcemy wrócić do szkoły, ale chcieliśmy wrócić do szkoły bezpiecznej, do szkoły przewidywalnej, do szkoły, która zapewni nam normalność przez te dziesięć miesięcy funkcjonowania bez dodatkowych emocji związanych z koronawirusem, bo samych emocji edukacyjnych czasami jest aż nadto - powiedział.
- Niestety, nikt z nas nie wie, jak to się potoczy, nikt z nas nie wie, w jakich warunkach przyjdzie nam funkcjonować. To budzi ogromne obawy szczególnie wśród nauczycieli, ale także rodziców - zaznaczył Broniarz. Według niego "ponad 30 procent rodziców miało obawy w sprawie posyłania dzieci do szkoły".
- Stąd taka decyzja, którą wyraziliśmy w apelu do pana premiera, żeby dyrektor szkoły w porozumieniu z samorządem miał prawo decydowania o tym, kiedy wracamy do edukacji tradycyjnej, a żeby rozpocząć rok szkolny 1 września, na przykład ucząc przez dwa tygodnie zdalnie czy hybrydowo. Taka była zgoda rodziców, samorządu. Niestety, nie było na to zgody sanepidu - powiedział szef ZNP.
"To powoduje, że ten element dydaktyczny schodzi na plan dalszy, ale on jest bardzo istotny"
Zauważył jednocześnie, że pojawia się sporo obaw osób powyżej 60. roku życia. - Wiele samorządów mówi, że ma problemy ze zbilansowaniem liczby nauczycieli w odniesieniu do potrzeb, jakie wyraża szkoła, ze zbilansowaniem kosztów, jakie związane są z przygotowaniem placówki do tej pandemii - powiedział gość TVN24.
- To powoduje, że ten element dydaktyczny schodzi na plan dalszy, ale on jest bardzo istotny - podkreślił.
"Wykazaliśmy te obszary, w których należy wesprzeć szkoły"
Broniarz powiedział, że Związek Nauczycielstwa Polskiego apelował do premiera Mateusza Morawieckiego i wykazał "te obszary, w których należy wesprzeć szkoły". - Począwszy od wsparcia związanego z zapewnieniem środków ochrony osobistej, jak i też sytuacji finansowej szkół związanych z poszukiwaniem dodatkowych nauczycieli, którzy będą się zajmowali dziećmi na świetlicach, którzy pomogą w rozrzedzaniu tych klas i pojawianiu się klas równoległych po to, żeby zmniejszyć liczebność uczniów w danej klasie - wymieniał.
Prezes Związku Nauczycielstwa Polskiego podkreślił, że oszczędności nie pojawiają się w budżetach samorządów, a gwałtownie spadły ich przychody z powodu koronawirusa.
"50 milionów masek wystarczy na 11 dni"
- Przygotowanie szkoły to są dziesiątki tysięcy złotych i nie mówimy o przygotowaniu na jeden dzień. Rząd mówi "mamy 50 milionów masek". Te 50 milionów masek jest liczbą bardzo wymowną, tyle tylko, że ona wystarczy na 11 dni, jeżeli chcielibyśmy każdemu dziecku maseczkę zafundować, a co dalej? Co przez kolejne 200 dni roku szkolnego? Co ze środkami ochrony osobistej? - pytał Sławomir Broniarz.
- W działaniu ministra [edukacji narodowej Dariusza Piontkowskiej - przyp. red.] była pewna myśl obliczona na to, że wszystkie koszty zostaną przerzucone na jednostki samorządu terytorialnego. Bo skoro dyrektor podejmie decyzję, żeby mieć w szkole bramki badające temperaturę uczniów, to musimy sobie odpowiedzieć na pytanie, kto za te bramki zapłaci. Jak podejmie decyzję, że dzieci mają chodzić w maskach, to jest to ciężar, który bez wątpienia spadnie na rodziców. A wydaje się, że państwo powinno wziąć na siebie ciężar wsparcia przynajmniej dla tych, którzy nie będą mogli sobie poradzić z kosztem środków ochrony osobistej - ocenił szef ZNP.
"Współczuję moim koleżankom i kolegom, którzy przed takimi dylematami będą stali"
Broniarz był również pytany, przy jakiej temperaturze można wpuścić dziecko do szkoły, a przy jakiej nie. Odpowiedział, że odpowiednią temperaturą jest 36,6 stopnia Celsjusza. Dopytywany, czy jeśli dziecko będzie miało temperaturę 36,8 stopnia, to już nie będzie mogło wejść do szkoły, odpowiedział, że "to będzie problem dla nauczycieli, jak rozwiązać tę zagadkę".
- Czy podjąć decyzję o tym, że wchodzimy do szkoły, czy też nie. Współczuję moim koleżankom i kolegom, którzy przed takimi dylematami będą stali - podsumował szef ZNP.
Źródło: TVN24
Źródło zdjęcia głównego: TVN24