- Jak dzisiaj, w dobie epidemii, ostrzeżeń, aby zostać w domu, namówimy ludzi, żeby poszli głosować - pytał w "Tak jest" Tomasz Trela z Lewicy, który odniósł się do możliwości przeniesienia wyborów prezydenckich w związku z epidemią koronawirusa. Wiceminister funduszy i polityki regionalnej Kamil Bortniczuk odpowiadał, że "to, że stan jest nienormalny, to jeszcze nie znaczy, że jest on nadzwyczajny w świetle prawa".
W Polsce obowiązuje stan zagrożenia epidemicznego. Zamknięto szkoły, kina, teatry, baseny i galerie handlowe. Zakazano zgromadzeń powyżej 50 osób. Wznowiono kontrolę na granicach, a Polacy wracający zza granicy muszą poddać się dwutygodniowej kwarantannie w domach. Ogłoszone ograniczenia praktycznie uniemożliwiają normalny bieg prezydenckiej kampanii, ale nie dają formalnych podstaw prawnych, by przełożyć wybory zaplanowane na 10 maja.
Pojawiają się pytania o nadchodzące majowe wybory: przełożyć, czy nie przełożyć?
"Jak wydać karty? Jak je przeliczyć?"
- Powinno się bardzo konsekwentnie i z wielką determinacją rozwiązywać aktualne problemy związane z epidemią koronawirusa. Problem wyborów to jest oczywiście problem istotny, ale w tym momencie drugo- lub trzeciorzędny. Niemniej jednak, im bliżej 10 maja, tym bliżej do podjęcia ostatecznej decyzji - powiedział szef sztabu wyborczego Roberta Biedronia, wiceszef klubu parlamentarnego Lewicy Tomasz Trela. Dodał, że w związku z majowym terminem ma "kilka wątpliwości".
- Na terenie kraju działa kilkanaście tysięcy obwodowych komisji wyborczych. W tych komisjach pracują ludzie wskazywani przez poszczególne komitety wyborcze. Do tych komisji w niedzielę wyborczą, w to święto demokracji, przychodzi od kilkuset do kilku tysięcy ludzi - zwrócił uwagę.
- Jak wydać karty? Jak później je przeliczyć? Kto to będzie robił? Kto podejmie się wskazania tych osób i jakie osoby się na to zgodzą? - pytał Trela. - Moim zdaniem rządzący powinni brać to bardzo poważnie pod uwagę - dodał.
- Skoro zawsze nawołujemy i apelujemy, żeby w niedzielę wyborczą było wielkie święto demokracji, żeby każdy poszedł głosować, to jak dzisiaj, w dobie epidemii, tych wszystkich ostrzeżeń, aby zostać w domu, namówimy ludzi, żeby poszli głosować? Czy święto demokracji ma się skończyć świętem parademokracji, żeby w wyborach wzięło udział pięć, dziesięć procent najbardziej zdeterminowanych obywateli? - pytał Trela.
"Na dzisiaj nie mamy" stanu nadzwyczajnego
Wiceminister funduszy i polityki regionalnej Kamil Bortniczuk z Porozumienia Jarosława Gowina mówił w programie, że "na dzisiaj nie mamy" stanu nadzwyczajnego.
- Nie wiem, jakie kryteria chcecie państwo przykładać do tego, czy mamy stan nadzwyczajny, czy nie - mówił wiceminister. Zaznaczył, że warunki wprowadzenia takiego rozwiązania są określone w konstytucji i ustawach dotyczących stanów nadzwyczajnych - stanu wyjątkowego, klęski żywiołowej lub wojennego.
- Jeżeli chodzi o stan klęski, to chodzi tam o masowe zakażenia chorobą zakaźną. Dzisiaj mamy niespełna dwieście przypadków, przynajmniej na tym poziomie zatrzymała się moja wiedza - mówił. - Czy w skali 38-milionowego kraju możemy mówić o masowości w tej sytuacji? Ja mam wątpliwości - mówił Bortniczuk.
Dodał, że "to, że stan jest nienormalny, to jeszcze nie znaczy, że jest on nadzwyczajny w świetle prawa".
We Francji, mimo epidemii koronawirusa, odbyły się w niedzielę wybory samorządowe. Do głosowania uprawnionych było ponad 47 milionów obywateli.
Na francuski przykład powołał się w swojej argumentacji Bortniczuk. - Tam, w momencie gdy wybory się odbyły, kiedy zakażeń było tysiące, a zgony w setkach - skomentował. Tam odbyła się pierwsza tura, sytuacja była diametralnie różna niż w Polsce - ocenił.
W pierwszej turze odnotowano najniższą w historii frekwencję. Do godziny 17 do urn poszło 38,77 procent Francuzów. To 16 punktów procentowych mniej niż w poprzednich wyborach samorządowych w 2014 roku o tej samej porze. Druga tura wyborów samorządowych będzie przełożona na 21 czerwca z powodu pandemii.
Źródło: TVN24
Źródło zdjęcia głównego: TVN24