Od początku zdalnych lekcji nauczyciele zwracają uwagę, że nie mogą nawiązać kontaktu z częścią uczniów i rodziców. - To nie minister będzie chodził po domach i sprawdzał, dlaczego jakiegoś ucznia nie ma na lekcjach - mówił posłom minister edukacji Dariusz Piontkowski. O szukanie tych dzieci apelują tymczasem organizacje pozarządowe.
Kasia, anglistka z Gdyni, pod koniec kwietnia opowiadała nam o dwójce pierwszoklasistów, z którymi nie mogła nawiązać kontaktu. – Jedna dziewczynka przez część roku była w rodzinie zastępczej, a tata miał ograniczone prawa rodzicielskie. Teraz wróciła do domu rodzinnego, w którym są tata i babcia. Raz udało się nam dodzwonić do ojca. Obiecał, że córka zacznie brać udział w zajęciach, ale bez rezultatu - mówiła wtedy. - Jeśli problemy są natury technicznej, to przecież ja byłabym gotowa wszystko dla niej przygotować, pokserować, napisać. Ale tu problem jest inny: ktoś by te materiały musiał odebrać, a tata się, niestety, nie garnie.
Drugi uczeń dołączył do jej klasy dopiero w drugim semestrze, w szkole korzystał ze wsparcia nauczyciela wspomagającego, były z nim spore trudności wychowawcze.
Czy na e-lekcjach są wszyscy koledzy?
- Oboje się w końcu znaleźli, nasza szkolna pedagog mocno zadziałała - cieszy się Kasia. - Niektóre dzieci czasem znikają na dłużej, ale na szczęście wracają. Razem teraz pracujemy, żeby udało im się wszystko pozaliczać - dodaje.
Ale choć rok szkolny kończy się za moment, nie wszystkie dzieci udało się namierzyć. Ile jest ich w całej Polsce? Nie wiadomo. Gdy na piątkowej sejmowej komisji edukacji zapytano o to szefa MEN Dariusza Piontkowskiego, ten odpowiedział: - To nie minister będzie chodził po domach i sprawdzał, dlaczego jakiegoś ucznia nie ma na lekcjach.
Próbowały to liczyć niektóre samorządy. Jeszcze na początku maja - po ponad półtora miesiąca zdalnej edukacji - w Warszawie nie udało się nawiązać kontaktu z około 600 uczniami, w Poznaniu w połowie maja nie wiadomo było co się dzieje z około 200 uczniami tylko szkół podstawowych.
"Kiedy ostatnio kontaktowałeś się ze swoimi przyjaciółmi? Czy na e-lekcjach widzisz wszystkich kolegów i koleżanki? A może w grupach społecznościowych, w których jesteś, ktoś przestał się odzywać?" - pytają członkowie Fundacji EFC, która wystartowała z kampanią społeczną #sprawdzobecnosc.
To ich odpowiedź m.in. na problem dzieci, które wypadły z systemu edukacji, odkąd polskie szkoły przeszły na nauczanie zdalne. Nauczyciele skarżą się na to, że mają uczniów, z którymi od marca nie udało się nawiązać kontaktu. Niektórzy zniknęli po jakimś czasie. EFC zwraca uwagę, że ludzie bardzo różnie radzą sobie z izolacją.
Może dziać się coś trudniejszego
"Czas pokazał, że część młodych ludzi wypadła z systemu. Część od początku kwarantanny nie zalogowała się wcale. Część jest zalogowana, ale od dwóch miesięcy nikt nie miał z nimi kontaktu. Niby są online, ale życiowo i towarzysko – offline. Czasem powodem jest zwykła nieśmiałość, która jeszcze bardziej niż w realu wyrzuca poza grupę. A czasem może dziać się coś trudniejszego. Kryzys związany z pandemią zachwiał bezpieczeństwem materialnym i emocjonalnym całych rodzin. Nasila się poczucie samotności, lęku, czasami pojawia się depresja czy przemoc. A izolacja sprawia, że trudniej zauważyć, że ktoś może potrzebować naszego zainteresowania albo pomocy" - czytamy w stanowisku EFC.
Akcja fundacji ma na celu uwrażliwienie innych na takie sytuacje.
Kryzys najmocniej uderza w najsłabszych
W temat znikających dzieci zaangażowali się też członkowie stowarzyszenia SOS Wioski Dziecięce. Przy okazji Dnia Dziecka wystosowali w tej sprawie list do ministra Dariusza Piontkowskiego.
"Z doświadczenia wiemy, że kryzys zawsze najmocniej uderza w najsłabszych. Dlatego z wielkim niepokojem obserwujemy doniesienia medialne na temat tego, że wiele dzieci od początku pandemii COVID-19, nie realizuje obowiązku szkolnego, a ich nauczyciele oraz dyrektorzy szkół, do których uczęszczają, nie mają z nimi kontaktu. Te dzieci nie są obecne podczas zdalnych lekcji, nie odrabiają zadań przesyłanych ze szkoły, nie ma z nimi kontaktu telefonicznego ani internetowego. Ich rodzice nie odpowiadają na maile ani telefony od nauczycieli czy dyrektorów szkół, nie korzystają z dziennika elektronicznego" - czytamy w liście podpisanym przez Barbarę Rajkowską, dyrektorkę stowarzyszenia.
Rajkowska zwraca uwagę, że brakuje jasnych wytycznych dla szkół co do sposobów reagowania na tego typu sytuacje, oraz sformułowania jasnych ścieżek postępowania umożliwiających sprawdzenie, czy życiu, zdrowiu i bezpieczeństwu dziecka, przebywającemu w warunkach izolacji, nic nie zagraża.
W stowarzyszeniu obawiają się też, że ze względu na utrudnioną przez epidemię pracę sądów, mało efektywne może być kierowanie przez szkoły wniosków do nich o dokonanie wglądu w sytuację rodziny.
Nie może być tak, że minister odpowiada za wszystko
- Ci uczniowie, którzy z jakichś powodów nie uczestniczą w zajęciach, tak samo jak przy tradycyjnym nauczaniu, zgodnie z prawem oświatowym powinni być zachęceni do realizowania obowiązku szkolnego przez dyrektora szkoły, nauczycieli i organy prowadzące. Tutaj prawo się nie zmieniło - mówił Piontkowski w Sejmie.
I przypominał, że tym kontaktem powinna zajmować się szkoła. - Robi to wychowawca, dyrektor szkoły, a w razie, gdy jest potrzebna silniejsza decyzja administracyjna, włącza się w to także organ prowadzący. Nie może być tak, że minister odpowiada za wszystko - podkreślał.
Źródło: tvn24.pl
Źródło zdjęcia głównego: Shutterstock