Ratownicy prowadzący w kopalni Mysłowice-Wesoła akcję poszukiwawczą zaginionego górnika we wtorek rano kolejny raz wrócili w zagrożony rejon. Będą kontynuować usuwanie rozlewiska blokującego im drogę. W nocy pracę uniemożliwiały im groźne stężenia gazów.
- Wczorajszy dzień w zasadzie nie przyniósł żadnych postępów. Stężenia atmosfery kopalnianej weszły w tzw. trójkąt wybuchowości. Musieliśmy wycofać wszystkich ratowników z rejonu bezpośredniego zagrożenia. Sytuacja była zmienna. Trzy razy próbowaliśmy dojść do tego miejsca, za każdym razem, niestety, wyganiały nas stamtąd niekorzystne warunki - powiedział we wtorek rano kierownik działu energomechanicznego kopalni Grzegorz Standziak.
Niekorzystna atmosfera
W poniedziałek ratownicy podjęli pierwszą próbę usunięcia blokującego im drogę rozlewiska - to ok. 700 m sześc. wody. Po dwóch godzinach musieli przerwać pracę. Wycofując się przy niekorzystnej atmosferze, nie mogli zostawić pracujących urządzeń. Choć są one w stanie funkcjonować w sytuacji zagrożenia metanowego, nie mogą pozostawać włączone po usunięciu znajdującej się w ich zasięgu wody.
- Praca tej pompy bez wody nie jest normalna, nie chcemy doprowadzić do jakiegoś nieszczęścia - wskazał Standziak.
We wtorek rano czas na wypompowanie wody z rozlewiska ratownicy szacowali na ok. 10 godzin.
170 m od zaginionego
Po usunięciu rozlewiska mają znów ruszyć w kierunku zaginionego. Brakuje im ok. 170 m. Nie wiadomo na razie, jaka jest sytuacja na ostatnim odcinku drogi. Była tam tzw. strefa zabezpieczająca ścianę ze względu na zagrożenie tąpnięciem. Przejście może być utrudnione przez uszkodzone elementy.
Ratownicy pod ziemią mogą pracować tylko w aparatach tlenowych. Atmosfera nie nadaje się do oddychania. Posuwając się w chodniku budowali lutniociąg mogący dostarczać świeże powietrze, a także linię chromatograficzną, za pomocą której można cały czas badać skład atmosfery kopalnianej.
Minął tydzień od katastrofy
W poniedziałek wieczorem minął tydzień od katastrofy w mysłowickiej kopalni. Na poziomie 665 m doszło prawdopodobnie do zapalenia bądź wybuchu metanu. W strefie zagrożenia znajdowało się wówczas 37 górników. 36 wyjechało na powierzchnię, 31 trafiło pierwotnie do szpitali. Jednego z górników, 42-letniego kombajnisty, dotąd nie odnaleziono.
Najciężej poszkodowani są leczeni w Centrum Leczenia Oparzeń w Siemianowicach Śląskich. W placówce w poniedziałek po południu przebywało ich 23. Tego dnia rano zmarł jeden z rannych, 26-letni górnik.
Na oddziale intensywnej terapii CLO w poniedziałek po południu było sześciu górników. Dwóch z nich - w stanie krytycznym, niestabilnym. Czterech innych pacjentów nadal było w stanie "bardzo ciężkim, z niewielką tendencją do stabilizacji". Stan pozostałych 17 górników leczonych w oddziałach chirurgii CLO był stabilny, a ich życiu nie zagrażało niebezpieczeństwo.
We wtorek rano lekarz dyżurny siemianowickiej "oparzeniówki" przekazał, że stan pacjentów od poniedziałku znacząco nie zmienił się.
Autor: jl//plw / Źródło: PAP