Wygląda na to, że zbliża się koniec pandemii. W Polsce władze stopniowo łagodzą środki ostrożności, czyli wedle obowiązującej nowomowy – luzują obostrzenia. W Ameryce prezydent Joe Biden uparcie namawia do szczepień, a równocześnie nęci piwem firmy Anheuser-Busch za darmo dla każdego, jeśli do 4 lipca kraj zaszczepi 70 procent dorosłych. Ulga unosi się w powietrzu, ale towarzyszy jej pytanie: kto wie, jak będzie?
Może cieszymy się za wcześnie? Może na jesieni przyjdzie czwarta fala? Może pojawią się nowe odmiany wirusa? Może szczepionki nie będą skuteczne?
Biden od początku traktował wirusa poważnie i dopiero teraz, kiedy rzeczywiście wygląda na to, że pokonaliśmy zakręt, pozwala sobie na optymizm. Ale łatwo mu nie idzie, bo wprawdzie zaszczepionych jest coraz więcej, ale wśród niezaszczepionych szerzy się przekonanie, że szczepić się nie warto. Teraz władza, również w Polsce, chce nas szczepić niemal na każdym rogu. Gdzie te czasy, że trzeba było robić to po znajomości? Chociaż niewykluczone, że nastrój antyszczepionkowy to tylko przekora: jak do czegoś namawiają, to podejrzane, a za darmo to podejrzane podwójnie. Wiele lat temu Melchior Wańkowicz (ponieważ nie wszyscy muszą wiedzieć, kto to, wyjaśniam: popularny w ubiegłym stuleciu pisarz, obdarzony talentem handlowym; wymyślił jeszcze przed wojną hasło reklamowe "Cukier krzepi") tłumaczył mi, że na wieczory autorskie trzeba sprzedawać bilety, choćby tanie. Jak coś jest za darmo, twierdził Wańkowicz, to towar wydaje się podejrzany.
Ogólna słuszność zasady, że darmocha odrzuca ludzi, wydaje mi się wszelako wątpliwa. Nie ulega natomiast wątpliwości, że szczepieniom towarzyszy odruch antyszczepionkowy. I to nie jest tylko specjalność polska. Przeczytałem właśnie w "New York Timesie" artykuł objaśniający pod tytułem: "Dlaczego tylu ludzi sprzeciwia się szczepieniom?". Na wstępie autorka przypomina sukcesy szczepień na przestrzeni ostatnich 100 lat. Kiedyś najniebezpieczniejszy był dyfteryt, w dzisiejszej zaś Ameryce dzieci w ciągu pierwszych miesięcy życia dostają 15 szczepionek. Autorka twierdzi, że Amerykanie urodzeni po 1950 roku są skutkiem tego zepsuci przez fałszywe poczucie bezpieczeństwa i przekonanie, że nic złego im nie grozi. W rezultacie współczesne pokolenia popadły w beztroskę i odzwyczaiły się od ryzyka. Do tego momentu się zgadzam.
Wedlug dziennikarki "New York Timesa" ta beztroska sprawiła, że na początku mało kto przejmował się COVID-em. To jest prawda, bo sam do takich beztroskich należałem. Dalej autorka twierdzi, że Amerykanie przestali ufać nauce i ekspertom. Być może Amerykanie przestali ufać ekspertom, ale Polacy przede wszystkim nie ufają rządowi. I rząd sobie na to zasłużył, bo od początku kręcił i kłamał. Jednego dnia mówił, że kraj jest na wszystko świetnie przygotowany i nie ma się czego bać, a parę dni później zamykał kina i knajpy. Latem Morawiecki znowu zmienił kurs i mówił, że wirus jest w odwrocie, byle tylko ludzie szli do wyborów. I do dziś rząd nie nauczył się pokory: dalej zapewnia, że jesteśmy dla świata wzorem skuteczności. Wielu ludzi w to wierzy, nie zagląda do statystyk, dla nas nieprzyjemnych. Pani z "New York Timesa" o tym nie pisze, bo co ją obchodzi Polska. Nie pisze też, że w rozpowszechnianiu niestworzonych rzeczy na temat szczepień złowrogą rolę odegrał internet i media społecznościowe, które ogólnie rzecz biorąc są glebą, na której wspaniale rozkwita wszelkie głupstwo. Ale to osobna sprawa, którą zajmę się przy innej okazji.
Teraz wróćmy do COVID-u. Ostatnio na nowo odżyło pytanie: skąd się wziął? Na początku obowiązywała teoria, że na targu w Wuhanie z chorych nietoperzy przeskoczył na ludzi. Tylko od czasu do czasu przebijał się nieśmiały głos, że może wirus wymknął się z jakiegoś laboratorium. Ta hipoteza szybko jednak została zdyskwalifikowana, bo zbyt przypominała teorie konspiracyjne i różne fantazje science fiction o uczonych i innych mafiach, które chcą albo świat zniszczyć, albo nad nim zapanować. Na dodatek Trump i jego sekretarz stanu Pompeo powiedzieli, że być może Chińczycy mają coś wspólnego z wypuszczeniem wirusa z probówki. To ostatecznie hipotezę pogrzebało jako wymysł dla ciemnoty i w mediach głównego nurtu nikt nie śmiał traktować jej poważnie.
Takie podejście obowiązywało do ostatnich dni. Aż tu nagle, 26 maja, prezydent Biden zarządził, aby sprawą zajął się poważnie amerykański wywiad. Tygodnik "The Economist" określił hipotezę o wycieku wirusa z laboratorium (the lab-leak hypothesis) jako możliwą, ale nieudowodnioną. Do pewności daleko, wszakże morał jest jeden: nie dajmy się terroryzować myśleniu stadnemu.
A przed urlopem zaszczepmy się, po to, by na wakacjach spokojnie wypić piwo.
Maciej Wierzyński – dziennikarz telewizyjny, publicysta. Po wprowadzeniu stanu wojennego zwolniony z TVP. W 1984 roku wyemigrował do USA. Był stypendystą Uniwersytetu Stanforda i uniwersytetu w Penn State. Założył pierwszy wielogodzinny polskojęzyczny kanał Polvision w telewizji kablowej "Group W" w USA. W latach 1992-2000 był szefem Polskiej Sekcji Głosu Ameryki w Waszyngtonie. Od 2000 roku redaktor naczelny nowojorskiego "Nowego Dziennika". Od 2005 roku związany z TVN24.
Źródło: tvn24.pl
Źródło zdjęcia głównego: TVN24