Od początku twierdził, że jest niewinny i chce swojej niewinności ostatecznie dowieść - mimo, że właściwie już kończy odsiadywanie 25 lat więzienia za brutalne morderstwo. To, co przeżył w zakładach karnych, określa krótko: "Piekło, horror". Materiał "Czarno na białym" TVN24.
Od 21 lat odbywa wyrok, skazany za zabójstwo. W 1994 roku Marek Gliński przyjechał z dwoma kolegami do hotelu. Tam zaprosili do pokoju obywatela Niemiec, z którym doszło do kłótni i szamotaniny.
Gliński do dziś utrzymuje, że gdy tylko zaczęły się przepychanki, wybiegł przestraszony z pokoju. - Miałem żonę i dzieci, nie byłem przyzwyczajony do bójek - tłumaczył. - Kolega wyskoczył z ubikacji z kablem i uderzył go w głowę - to było według niego ostatnie, co widział.
"Za błąd płacę już wiele lat"
Mężczyzna nie poszedł jednak na policję, co określa dziś jako "swój błąd, za który płaci już wiele lat". Zamiast tego, Marek Gliński uciekł za granicę, ale w końcu zgłosił się sam na policję. Sąd nie miał wątpliwości, że był to od początku zaplanowany przez całą trójkę napad rabunkowy. Dwaj koledzy Glińskiego zostali wcześniej zatrzymani i główną winę zrzucili właśnie na niego. - Sąd opierał się głównie na zeznaniach współoskarżonych, to były główne dowody w sprawie - przyznał Aleksander Brzozowski z Sądu Okręgowego w Poznaniu.
Marek Gliński nie przyznawał się do winy, zaś przed ostatnią sądową rozprawą jeden ze współoskarżonych wstał i przyznał, że Marek jest niewinny. Jak wytłumaczył, oskarżył go, bo liczył, że "będzie lepiej, gdy wszyscy będą równo odpowiadać. Ja go pobiłem, ja założyłem worek (na głowę) i obwiązałem taśmą", napisał.
Jednak Gliński nie został uniewinniony. Nim zapadł wyrok, jego koledzy zdążyli ponownie zmienić zeznania i ponownie oskarżyć go. W efekcie sami otrzymali wyroki 14 i 15 lat pozbawienia wolności, zaś pan Marek 25 lat.
"Wydany jest na mnie wyrok śmierci"
W 2006 roku współoskarżeni wyszli na wolność i napisali list do ówczesnego ministra sprawiedliwości, w którym ponownie przyznali się do winy i poinformowali o niewinności Marka Glińskiego. - Na podstawie tego oświadczenia pan Marek wystąpił do Sądu Najwyższego o wznowienie postępowania, ten uznał jednak, że nie jest to żadna nowa okoliczność - powiedział Aleksander Brzozowski.
- Moje życie służba więzienna zamieniła w piekło, w horror - twierdzi Marek Gliński. Ponieważ uważany jest za mordercę, dzieli cele z najgroźniejszymi przestępcami. Ci nierzadko opowiadali mu o swoich zbrodniach. Marek Gliński przekazywał te informacje organami ścigania. - Z tego co mi wiadomo, jest wydany za to na mnie wyrok śmierci - mówi.
4 lata do końca wyroku
Dopiero w lutym 2016 roku wyszedł na pierwszą przepustkę i zaczął szukać Wojciecha G., jednego z mężczyzn, który miał go pomówić. Gdy przy pomocy reportera "Czarno na Białym" mężczyznom udało się w końcu spotkać, Wojciech G. potwierdził, że Marek jest niewinny, i że gotowy jest zeznać to przed sądem, jeżeli wznowione zostanie postępowanie.
- Jakby dostała pani taki wp*** jak my dostaliśmy na komendzie, to pani do wszystkiego by się przyznała - tłumaczył decyzję o oskarżeniu Marka Glińskiego jego partnerce.
- Nie da się opisać tego co przeszedłem w zakładzie karnym, to było piekło. Straciłem rodzinę, zdrowie, nie wiem jak dalej potoczy się moje życie - mówi pan Marek, który ubiega się teraz o przedterminowe zwolnienie. Do końca wyroku zostały mu jeszcze cztery lata.
Więcej materiałów na stronie magazynu "Czarno na białym" TVN24.
Autor: mm/gry / Źródło: tvn24