Funkcjonariusze wywiadu białoruskiego dyktatora Alaksandra Łukaszenki mają po kilka paszportów, starannie przygotowaną "legendę" o działalności opozycyjnej oraz firmę w Łodzi, która miała zostać założona zdalnie z terenu Białorusi. "Rzeczpospolita" opisała historię agentów, którzy trafili do Polski.
We wtorkowej publikacji "Rzeczpospolitej" przedstawiono historię dwóch obywateli Białorusi, którzy mieli w ostatnich latach, działając w Polsce, infiltrować emigracyjną białoruską opozycję demokratyczną.
"Na trop dwóch podających się za opozycjonistów obywateli Białorusi Juryja K. i Michaiła P. trafili niezależni dziennikarze z Białoruskiego Centrum Śledczego (Belarusian Investigative Center) wspierani przez Cyberpartyzantów (Belarusian Cyber Partisans, grupy zrzeszającej hakerów przeciwnych Aleksandrowi Łukaszence" - czytamy.
Kilka paszportów
"Rzeczpospolita" opisuje, że Juryj K. pracował w rejonowej komendzie milicji w jednej z dzielnic Mińska, a Michaił P. w stołecznej komendzie wojskowej. W 2018 i 2019 roku, jak ma wynikać z danych do których dotarli Cyberpartyzanci, obaj mieli zostać przeniesieni do jednostek należących do Głównego Zarządu Wywiadu Sztabu Generalnego Zbrojnych Sił Białorusi.
Dziennik pisze, że służby Łukaszenki "postanowiły wykorzystać" największe w historii kraju protesty, jakie wybuchły w sierpniu 2020 roku po sfałszowanych przez reżim wyborach prezydenckich. "Agenci dyktatora otrzymali nową tożsamość, a nawet kilka tożsamości. Juryj K. zostaje jednocześnie Gieorgijem N. urodzonym w rosyjskim Chabarowsku, ale posługuje się też dwoma odrębnymi paszportami na nazwisko niejakiego Dzmitra P. z różnymi datami i miejscami urodzenia. Z kolei Michaił P. zostaje jednocześnie urodzonym w Moskwie Maksimem K. oraz urodzonym na Białorusi Michaiłem J. Z danych, do których dotarli Cyberpartyzanci, wynika, że w każdym z paszportów mają zdjęcie z różną fryzurą, na niektórych występują też z brodą. Ale to te same osoby" - opisuje "Rz".
Dodaje, że posługując się już fałszywymi dokumentami mieli dołączyć do protestów, a następnie zgłosić się w Mińsku do jednej z białoruskich organizacji zajmującej się obroną praw człowieka. "Poprosili o pomoc, udając represjonowanych, przedstawili nawet sporządzony przez milicję protokół zatrzymania niejakiego Dzmitra P." - pisze "Rzeczpospolita".
Wskazuje, że Dzmitry P. po raz pierwszy do Polski miał trafić wraz z falą uciekających przed reżimem Białorusinów. Według gazety wiosną 2021 roku miał zgłosić się do zakładanej wówczas przez współpracowników znanej opozycjonistki Marii Kalesnikawej (skazanej na 11 lat łagru) z partii "Razem".
"Uczestniczył w jednym ze spotkań przeciwników Łukaszenki w Warszawie (w 2021 roku), a w 2022 roku brał udział w zorganizowanych przez opozycjonistów szkoleniach edukacyjnych (zdalnych)" - czytamy. Według informacji "Rzeczpospolitej" dwaj Białorusini pod przybraną tożsamością mieli "otrzeć się jeszcze o co najmniej jedną opozycyjną organizację białoruską działającą nad Wisłą".
Założona zdalnie spółka
"Poszliśmy tropem białoruskich dziennikarzy, by ustalić, co Dzmitry P. (a właściwie Juryj K.) oraz Maksim K. (Michaił P.) robili w Polsce. Obaj są wspólnikami spółki 'A' w Łodzi. Z naszych nieoficjalnych ustaleń wynika, że spółkę założono zdalnie z terenu Białorusi" - pisze "Rzeczpospolita".
"Czym się zajmuje? Jakie ma obroty? Nie wiadomo. Dotychczas nie złożyła żadnych dokumentów - w KRS nie ma sprawozdań finansowych ani sprawozdań z działalności. Wygląda na spółkę martwą" - wskazuje dziennik.
Według nieoficjalnych informacji "Rz" Dzmitryj P. oraz Maksim K. "granice w Polsce przekroczyli oficjalnie na przełomie września i października 2023 roku - obaj na roczną wizę krajową pracowniczą wydaną w konsulacie w Grodnie".
"I, co potwierdzamy, wielokrotnie przekraczają polsko-białoruską granicę w Terespolu w obie strony. Wygląda na to, że właśnie dzięki rejestracji spółki w Łodzi otrzymali wizy pracownicze do Polski i prawo czasowego pobytu. Spółka była przepustką do legalnego wjazdu do Polski pod fałszywymi danymi" - dodaje dziennik.
Jak pisze, nie wiadomo, czy obecnie nadal przebywają w Polsce. "Według naszych informacji nie 'odbili się' na granicy wyjazdowej. Ale być może wjechali w bezgranicznym ruchu państw UE - przez inne państwa" - czytamy w "Rzeczpospolitej".
Źródło: PAP, Rzeczpospolita
Źródło zdjęcia głównego: SERGEI ILNITSKY/PAP