Proces Katarzyny W. wszedł w fazę – jak określił to obrońca oskarżonej – mozolnego "maglowania materiału dowodowego". Ale podczas ostatniej rozprawy okazało się, że nawet ono może mieć ciekawy przebieg i elementy suspensu. Beata Ch., towarzyszka z aresztu Katarzyny W., wycofała się ze swoich wcześniejszych słów, jakoby oskarżona przyznała się jej do zabójstwa dziecka podczas imprezy. Co ciekawe, wiarygodność zeznań Ch. kwestionował zarówno prokurator, jak i obrońca.
Czwarta rozprawa w procesie Katarzyny W., oskarżonej o zabójstwo córki oraz informowanie o niepopełnionym przestępstwie i tworzenie fałszywych dowodów przeciwko innej osobie, była najdłuższą z dotychczasowych. Zeznawać miało siedmioro świadków. Przez ponad osiem godzin sąd, obrońca i w mniejszym stopniu prokurator zdążyli przepytać jednak tylko trzy. O tym, co wiedziały na temat śmierci małej Magdy i roli oskarżonej, opowiadały jej matka Leokadia W. oraz współtowarzyszki z katowickiego aresztu - Małgorzata S. i Beata Ch.
Zeznania w "humanitarnym geście"
Pierwsza z kobiet została wezwana przed sąd w "geście humanitarnym". Miała zeznawać później, ale zgodnie z zapisami k.p.k. do tego czasu nie mogłaby uzyskać zgody na widzenie z córką. Sędzia Adam Chmielnicki pozytywnie odniósł się do prośby o wezwanie jej w pierwszej kolejności. Ale zakładając, że składanie przez nią zeznań nie potrwa dłużej niż kilkadziesiąt minut, sąd się przeliczył. Leokadia W. pojawiła się w nie najlepszej kondycji zdrowotnej. Na pierwsze pytania sędziego odpowiadała cicho, między słowami robiła długie pauzy.
Katarzyna W., ubrana tego dnia bardziej odświętnie, niż wcześniej - w spódnicy, na małych szpilkach, z wplecioną w warkocz białą wstążką - przyglądała się matce uważnie i z lekkim uśmiechem. Innym od tego, jakim czasami obdarza swojego obrońcę, albo który stanowi komentarz do wypowiedzi świadków. Po kilku minutach, kiedy sędzia zgodził się na prośbę Leokadii W. i wyłączył jawność jej zeznań, z sali wyszli dziennikarze. Powrócili do niej dopiero po pięciu godzinach.
Matka oskarżonej nie składała tak obszernych zeznań, jak mógłby wskazywać na to czas spędzony przez nią w sali. Bardzo długo ciągnęło się odczytywanie protokołów z jej wcześniejszymi zeznaniami, składanymi w postępowaniu przygotowawczym. Widząc z jak dużą trudnością przychodzi świadkowi słuchanie i - przede wszystkim - odpowiadanie na pytania, sędzia Chmielnicki co kilkanaście minut pytał, czy Leokadia W. potrzebuje chwili odpoczynku. Matka oskarżonej siadała, prokurator i obrońca czekali.
W areszcie jak na wakacjach
Druga osoba stanęła w miejscu przeznaczonym dla świadków dopiero tuż przed godziną 15. Małgorzata S., która przez pewien czas siedziała w areszcie w jednej celi z Katarzyną W., opowiadała ze szczegółami jak wyglądał ten pobyt. Mówiła o tym, o czym rozmawiała z W., a rozmawiała przede wszystkim o śmierci dziecka. Oskarżona miała być niekonsekwentna w swoich wersjach – raz mówić, że dziewczynka wypadła jej z rąk tuż po wejściu do mieszkania, raz że podczas sporządzania listy zakupów. - Zawsze mówiła to, co było wygodne dla niej. I odbierałam to tak, że mówi to też po to, żebyśmy miały do niej większy szacunek - tłumaczyła świadek.
Ale szacunku nie zdobyła. S. powtarzała, że nie ufała oskarżonej, że nie mogła zrozumieć dlaczego ta nie wezwała pomocy, gdy dziecko wypadło jej z rąk, że drażniło ją mówienie W. o sobie, o mężu, o tym, co będzie robiła po wyjściu z aresztu, o planowanej operacji plastycznej, przy jednoczesnym "braku matczynych uczuć". - Zachowywała się jakby była na wakacjach - podkreślała.
"Duża wiedza medyczna" Katarzyny W.
Prokuratora i obrońcę zaciekawił fragment zeznań S., w którym ta przypominała sobie rozmowy z Katarzyną W. na tematy związane z medycyną. - Posiadała ogólną wiedzę medyczną. Ona nas tam dużo uczyła z jej zakresu. Interesowała się tym. Twierdziła też, że ma książki medyczne. Opowiadała, że jak się dziecko naciśnie do siódmego miesiąca życia, to nie będzie żadnych śladów. (...) Mnie jako matkę interesowały inne rzeczy niż to, o czym ona opowiadała terminami specjalistycznymi. Mówiła o przepływowości tkanek, czy wody pod skórą. Ja nawet nie jestem w stanie tego w tej chwili powtórzyć - relacjonowała S. Prok. Zbigniew Grześkowiak pytał ją, czy w kwestiach medycznych W. wydawała się jej tak samo mało wiarygodna, jak w pozostałych (S. mówiła, że "wiedziała, że Katarzyna W. cały czas kłamie" – red.). Świadek wyjaśniła, że w tym przypadku było inaczej, bo medyczna wiedza W. "miała swoje odzwierciedlenie w faktach".
Obrońcę oskarżonej też interesowały rozmowy W. z towarzyszką z celi. Ale mec. Arkadiusz Ludwiczek szukał w nich raczej tych fragmentów, które mogły wpłynąć na stosunek świadka do jego klientki. S. sprawiała jednak wrażenie bardzo skupionej i czujnej. Wydawało się, że niemal w każdym pytaniu mecenasa doszukuje się jakiejś sugestii, prowokacji. Stąd czasami jej stanowczy ton i niekiedy poprawianie słów obrońcy, kiedy ten przytaczał jej wypowiedzi.
Współosadzone miały interes, by kłamać?
W opisie swoich relacji z oskarżoną, które S. określiła jako "normalne", nienacechowane negatywnie, uwagę zwracało jednak to, jak z upływem kolejnych dni świadek zniechęcała się do Katarzyny W. i rozmów z nią. - Jak coś opowiadała, to miała czasami taki dziwny wzrok. Aż się zimno robiło – opisywała S. "Strasznie rażące" wydało jej się na przykład zachowanie W. w dniu pogrzebu małej Magdy. - Siedziała wtedy ubrana na biało na górnym łóżku z uśmiechem, co doprowadzało nas do szału. Czekała tylko na to, czy zostanie wypuszczona, czy nie. A praktycznie żadnej reakcji, kiedy widziała, jak jej dziecko jest wówczas chowane - bo miałyśmy wówczas telewizję - nie miała. Nie było u niej żadnych odruchów matki. (…) Kiedy sędzia ogłosiła, że jest uchylony areszt, Katarzyna W. użyła bardzo wulgarnych słów: "A jednak ich wychu*****" - opowiadała. Te słowa miały bardzo wzburzyć S.
Mec. Ludwiczek starał się wykazać nieścisłości w relacjach Małgorzaty S. Dopytywał przede wszystkim o to, skąd świadek - jak zeznawała w śledztwie - wiedziała, że podczas opuszczania przez Katarzynę W. aresztu inne osadzone uderzały w drzwi talerzami. S. tłumaczyła, że "tak słyszała od innych".
Kolejne pytania obrońcy szły w kierunku uwypuklenia faktu, że świadek i oskarżona mogły pozostawać w konflikcie. Na przykład po tym, jak Katarzyna W. powiedziała, że Krzysztof Rutkowski przekazał jej aby uważała w celi, bo "może mieć w niej wtykę". – Ryknęłam na nią. Ale to było zwykłe nieporozumienie – wyjaśniała S.
Mec. Ludwiczek poprosił też o zaprotokołowanie jej słów, że "nawet Beata Ch. miała do niej pretensje, iż jest lepiej traktowana od niej". Ch. to matka dwuletniego Szymona z Będzina, podejrzana o jego zabójstwo. Z Katarzyną W. też widywały się w jednej celi aresztu i na spacerniaku.
Beata Ch. zaprzecza, ale nie wyjaśnia
To właśnie Beata Ch. była ostatnią osobą, która we wtorek złożyła zeznania przed sądem. Zaczęła od tego, że "Kasia lubiła o sobie mówić" współosadzonym. Jej też miała opowiadać o swoich relacjach z Krzysztofem Rutkowskim – na przykład o tym, że to detektyw "ustawił ją, aby mówiła o wypadku". Miała się też zastanawiać podczas jednego ze spacerów, co by było, gdyby "w dziwnych okolicznościach" zgubiła jeden ze swoich sztucznych włosów i że pewnie wtedy "nigdy by do niej nie doszli". Ale to nie te zdania Beaty Ch. wzbudziły najwięcej emocji podczas czwartej rozprawy.
Moment ten przyszedł kilka minut później, gdy sędzia Chmielnicki skończył odczytywać jeden z protokołów z wcześniejszymi zeznaniami świadka. Ch. zapewniała w czasie śledztwa, że Katarzyna W. przyznała jej się do zabójstwa dziecka. "Mówiła, że brakuje im pieniędzy na narkotyki, że w złości podczas tej imprezy rzuciła dzieckiem, bo to z jej powodu był brak pieniędzy. A potem jak wszyscy wytrzeźwieli musieli wymyślić, co dalej zrobić z tą sytuacją" – brzmiał jeden z fragmentów zeznań Ch.
Gdy sędzia zapytał, czy jego treść jest zgodna z tym, co mówiła, Beata Ch. stwierdziła: "Niedokładnie". - Nigdy nie mówiłam, że Kasia mi się zwierzała z tego, co zrobiła. (…) Nie mówiłam, że Katarzyna W. przekazywała mi informację, jakoby miała w trakcie takiej imprezy udusić córkę w złości - wyjaśniła Beata Ch. I po chwili dodała, że "na pewno nie powiedziała", iż o zabójstwie małej Magdy przez matkę "wie od Kasi". Sędzia próbował dociekać: skąd w takim razie podpis świadka na wcześniejszym protokole, czy jest to podpis niesfałszowany, czy treść tamtych zeznań została jej odczytana? Na wszystkie pytania Ch. odpowiadała twierdząco. Nie potrafiła wyjaśnić dlaczego w takim razie podpisała dokument, który – jak stwierdziła w czasie rozprawy – zawierał nieprawdziwe informacje.
"Gwiazda przez śmierć swojego dziecka"
Obrońcę Katarzyny W. znów najbardziej interesowały relacje współosadzonych z jego klientką, w szczególności to, czy mogły mieć osobiste powody, żeby składać obciążające ją zeznania. Mec. Ludwiczek pytał przede wszystkich o stosunek wcześniejszego świadka – Małgorzaty S. – do oskarżonej. – Ona miała niezbyt dobre zdania o Katarzynie W. Nie lubiła jej dlatego, bo myślała, że może mieć przez nią problemy – tłumaczyła Ch. Jak wyjaśnia dalej po dociekaniach sędziego, nie był to jakiś otwarty i bardzo agresywny konflikt, ale raczej zwykła niechęć.
Na pytanie mec. Ludwiczka, co dokładnie denerwowało pozostałe osadzone, świadek odpowiedziała, że chodziło o to, iż jeśli Katarzyna W. "chciała być gwiazdą, to mogła to zrobić w inny sposób, niż przez śmierć swojego dziecka".
Po zakończeniu rozprawy prok. Grześkowiak starał się bagatelizować fakt wycofania się Beaty Ch. z wcześniejszych zeznań. Jak wyjaśniał, chodziło przede wszystkim o to, by pokazać, że Katarzyna W. notorycznie kłamała, a wersja o zabójstwie dziecka podczas "pijackiej imprezy" uznana została już wcześniej za niewiarygodną.
Katarzyna W. "w dobrej formie". Ale "walczy o życie"
Mec. Ludwiczek, który wcześniej zapowiedział, że do zakończenia postępowania nie będzie już komentował zeznań świadków, kontrował: - Korzystanie z tego rodzaju świadków przez oskarżyciela jest wątpliwe z różnych powodów i ryzykowne. Sprzeczność, która wyniknęła choćby podczas dzisiejszej rozprawy jest tego dowodem. Nie podejrzewam, żeby prokurator manipulował materiałem dowodowym, ale w takich sytuacjach desperacja tego rodzaju świadków może prowadzić do tego, że będą próbować manipulować organem procesowym i być może grać o własne racje i cele – podkreślał.
To właśnie po to, by zbić ten argument, prok. Grześkowiak starał się poprzez pytania do S. i Ch. wykazać, iż żadnych korzyści ze swoich zeznań nie osiągnęły. S. powiedziała o tym wprost, Ch. – zapytana, gdzie obecnie przebywa – odpowiedziała, że "w zakładzie karnym w Lublińcu".
Katarzyna W. podczas ostatniej rozprawy zachowywała się podobnie, jak dotychczas. Dużo notowała, miała swoje sugestie dotyczące pytań, ale rzadziej niż poprzednio kontaktowała się ze swoim obrońcą. Po rozprawie mec. Ludwiczek powiedział, że jego klientka "jest w dobrej kondycji, o czym wszyscy mieli okazję się dziś przekonać". - Nie jest jednak ani szczęśliwa, ani radosna. Nie można tego w ten sposób trywializować. Ona w tej chwili walczy o swoje życie – dodał.
Autor: ŁOs/iga / Źródło: tvn24.pl
Źródło zdjęcia głównego: TVN 24