|

Byłaś na proteście? Mają cię na liście. Nie byłaś? Pewnie też cię mają

Ile kamer monitoringu miejskiego funkcjonuje w Warszawie? (zdjęcie ilustracyjne)
Ile kamer monitoringu miejskiego funkcjonuje w Warszawie? (zdjęcie ilustracyjne)
Źródło: Shutterstock

Dlaczego służby miałyby nas nagrywać i porównywać nagrania ze zdjęciami z paszportów czy dowodów osobistych? - Bo technologia na to pozwala – odpowiada Wojciech Klicki z fundacji Panoptykon. W przypadku nowych technologii, przekonuje, powinniśmy umówić się, że pewnych rzeczy nie robimy.

Artykuł dostępny w subskrypcji

Kamery? Wszędzie. Cyfrowe ślady? Na każdym kroku. Podsłuchy? Tak, tylko za zgodą sądu. Ale sędziowie dają je bardzo chętnie. Możliwe jest nawet, że sędzia nieświadomie wyda zgodę na podsłuchiwanie siebie samego i nigdy się o tym nie dowie.

Ale prywatność wcale się nie skończyła. Istnieje, dopóki to my kontrolujemy, co pokazujemy światu. Ta kontrola jest jednak coraz trudniejsza. Dlaczego? Wyjaśnia to w rozmowie z Magazynem TVN24 Wojciech Klicki, prawnik i aktywista z fundacji Panoptykon, która bada, jak żyje nam się w "społeczeństwie nadzorowanym" i walczy o to, byśmy to my, a nie ktoś inny, mieli władzę nad naszym życiem. Klicki specjalizuje się w tematyce uprawnień policji i służb specjalnych oraz relacji praw człowieka i bezpieczeństwa.

Klaudia Ziółkowska: Czy służby mogą mieć listę osób protestujących przed Trybunałem Konstytucyjnym?

Wojciech Klicki: Bardzo możliwe, że tak.

Jakim sposobem?

Dzięki kamerom wyposażonym w funkcję rozpoznawania twarzy. Media informowały, że Agencja Bezpieczeństwa Wewnętrznego dysponuje takim oprogramowaniem, co wydaje mi się doniosłym problemem.

Dlaczego?

Demonstracje, które organizowane są w Warszawie, rutynowo nagrywa policja. Nie dzieje się to od wczoraj. Jednak teraz, według doniesień, ma dochodzić do porównywania twarzy osób zarejestrowanych na demonstracjach ze zdjęciami, które są zawarte w bazie zdjęć paszportowych i zdjęć dołączanych do wniosków o wyrobienie dowodu osobistego. Konsekwencją, jeżeli to prawda, jest możliwość stworzenia listy osób, które demonstrowały.

Analizowaliśmy tę sprawę we współpracy ze specjalistami pod kątem technicznym oraz prawnym. Doszliśmy do wniosku, że mechanizm, który przed chwilą opisałem, jest możliwy. Można nagrać, rozpoznać i porównać ze zdjęciami te nagrania. Oczywiście nie ze stuprocentową skutecznością, jednak da się stworzyć taką listę.

Dlaczego służby miałyby to robić?

Bo technologia na to pozwala. To, jak działa technologia rozpoznawania twarzy, widzimy chociażby na przykładzie Facebooka, który rozpoznaje, kim jest osoba na danym zdjęciu. Te technologie są również wykorzystywane przez instytucje publiczne w celu przeciwdziałania przestępczości.

Protesty kobiet
Źródło: TVN24

Jak?

Ciekawe badanie przeprowadzono na dworcu kolejowym w Berlinie. Tamtejsza policja zainstalowała kamery wyposażone w funkcję rozpoznawania twarzy.

Pasażerowie o tym wiedzieli?

Eksperyment był jawny. Funkcjonariusze chcieli zobaczyć, czy system jest skuteczny. W ramach analizy zgłosiło się trzysta osób, na co dzień pojawiających się na dworcu, między innymi pasażerowie i pracownicy. Ochotnicy zostali wprowadzeni do policyjnej bazy jako "poszukiwani". Poruszali się po terenie objętym monitoringiem wyposażonym w system rozpoznawania twarzy. Jednocześnie mijały ich dziesiątki tysięcy innych osób, których zdjęć nie było w bazie. Kamery miały włączyć alarm, jeśli rozpoznają któregoś z ochotników, czyli domniemanego przestępcę. Jeżeli rozwiązanie by się sprawdziło, berlińscy policjanci korzystaliby na co dzień z tego systemu, wgrywając do niego zdjęcia prawdziwych przestępców. Okazało się jednak, że liczba błędów, jakie popełniał algorytm, była tak duża, że tamtejsza komenda zrezygnowała.

Jakich błędów?

Algorytm jako przestępców rozpoznawał przypadkowych ludzi, nie ochotników. Gdyby policjanci musieli reagować na każdy taki alarm, nie robiliby nic innego. Kamery, które rozpoznają twarze, czasem się mylą. Kolejny eksperyment był przeprowadzony w Stanach Zjednoczonych. Kamery rozpoznające twarze weryfikowały, czy kongresmeni są osobami poszukiwanymi za popełnienie przestępstw. Dwudziestu ośmiu [z 535 kongresmenów – red.] zostało błędnie zakwalifikowanych jako przestępcy.

Jak to możliwe?

Technologia nie jest wolna od błędów i od uprzedzeń. Błędy częściej popełniano przy rozpoznawaniu kobiet oraz osób o innym kolorze skóry niż biały.

Dlaczego?

Jak wynika z badań amerykańskiego Narodowego Instytutu Nauki i Technologii, rozpoznawanie twarzy wiąże się z poważnymi uprzedzeniami, stronniczością. W 2019 roku badacze udowodnili, że czynniki takie jak pochodzenie czy kolor skóry wpływają na wskaźnik "false positives", co oznacza błędne uznanie, że mamy do czynienia z poszukiwaną osobą, zwiększając go od dziesięciu do nawet stu razy. Pokrzywdzone są także kobiety, w przypadku których wskaźnik false positives jest od 2 do 5 razy większy niż w przypadku mężczyzn.

W Komisji Europejskiej trwają prace nad regulacją wykorzystywania sztucznej inteligencji, między innymi właśnie kamer rozpoznawających twarze. Działa bardzo silny ruch organizacji europejskich, również z udziałem naszej fundacji, który postuluje i apeluje do komisji, aby z tego zrezygnowano.

Jakie przedstawia argumenty?

W Stanach Zjednoczonych od pewnego czasu technologia rozpoznawania twarzy wykorzystywana jest również na ulicach. Za tym, aby tego nie robić, przemawiają historie zwykłych mieszkańców, często szeroko opisywane. Hannah Fry w książce "Hello World. Jak być człowiekiem w epoce maszyn" opisywała przykład Stevena Talleya, który został najpierw brutalnie zatrzymany, a potem przez dwa miesiące trzymany w areszcie, bo kamery rozpoznające twarz uznały go za podobnego do osoby, która obrabowała bank.

Pomyłki są bardzo spektakularnym dowodem, ale są też ważniejsze argumenty przeciwko systemom rozpoznawania twarzy.

W przestrzeni publicznej zamontowane są dziesiątki tysięcy kamer. Ale to nie znaczy, że jedna osoba może prześledzić moją codzienną drogę od punktu A do punktu B. Natomiast wprowadzenie do przestrzeni publicznej kamer rozpoznających twarze oznacza zupełną utratę prywatności i swobody przemieszczania się. To jest konkretna wartość, związana z możliwością demonstrowania w sposób anonimowy.

Dwa przykłady na ilustrację tego problemu. Indie: w 2018 roku tamtejsza policja kupiła kamery z systemem rozpoznawania twarzy, które miały być wykorzystywane do poszukiwania zaginionych dzieci. Jak przyznał premier Narendra Modi, kamery są wykorzystywane do filmowania protestów w celu identyfikacji osób podejrzewanych o "naruszenie porządku". Ryzyka związane ze stosowaniem systemów rozpoznawania twarzy najwyraźniej uwidoczniły się podczas długotrwałych protestów w Hongkongu. W mieście walczącym o swoją niezależność względem Chin zamontowano tysiące kamer, które dziś stosowane są do rozpoznawania uczestników antyrządowych protestów.

Przecież osobie, która przychodzi na demonstrację, nie zależy na tym, żeby podpisywać się na liście z imienia i nazwiska, ale na tym, żeby z innymi demonstrantami, w grupie, masie pokazać konkretne postulaty. Kamery rozpoznające twarze, jeszcze bardziej ułatwiają pracę osobom, które chciałyby nas śledzić. Jesteśmy wówczas wszyscy jak podejrzani, których trzeba uważnie monitorować.

Moim zdaniem, nie wszystko, co jest możliwe technologiczne, powinniśmy robić. Wydaje mi się, że w tym momencie w Polsce jesteśmy na etapie, w którym nie możemy ufać w to, że możemy demonstrować i czuć się bezpiecznie. Policja i służby w coraz większym stopniu pracują nad tym, aby utracić społeczne zaufanie. Nie prowadzą żadnej polityki informacyjnej. Ale jednocześnie mają ogromne możliwości inwigilacji, pojawiają się co chwilę nowe rozwiązania.

Jakie?

Choćby Pegasus. To oprogramowanie, które pozwala w całkowity sposób przejąć kontrolę nad telefonem, czyli z urządzenia, które trzymamy ze sobą cały czas w kieszeni uczynić totalnego szpiega, który potrafi włączyć kamerę, przeglądać to, co na telefonie robiliśmy. Pegasus, który miało zakupić CBA, nie jest pierwszym takim oprogramowaniem.

W 2012 roku, czyli niemal dziesięć lat temu, CBA kupiło od włoskiej firmy Hacking Team oprogramowanie, które nazywało się Removed Control System.

To platforma służąca do infekowania i kontrolowania sprzętu elektronicznego. W tym przypadku chodziło zarówno o telefony, jak i komputery. Podobnych programów jest dużo, a jednocześnie do informacji, które generują nasze urządzenia takie jak telefon, policja i inne służby mają dostęp błyskawiczny.

To znaczy?

Usłyszałem ostatnio, że policjant może sprawdzić lokalizację danej osoby, robiąc sobie herbatę. W praktyce wygląda to w ten sposób, że setki policjantów i funkcjonariuszy innych służb mogą się zalogować do systemu, w którym mają informacje na temat tego, gdzie znajdował się konkretny telefon w ciągu ostatnich dwunastu miesięcy. Proszę sobie wyobrazić, że narysuję mój plan dnia. Rano wstałem, poszedłem do pracy, do sklepu, potem do kolegi, a później do domu. To jest mapa. Taką mapę z ostatnich dwunastu miesięcy mojego życia przechowują operatorzy telekomunikacyjni tylko po to, żeby udostępniać ją służbom.

nysa 1
Moment przed i po napadzie zarejestrowały kamery monitoringu
Źródło: Wspólnota Mieszkaniowa 207 Nysa

Czy taką "mapę" służby mogą dostać szybko?

Do mapy, podobnie jak i do naszych billingów, służby uzyskują dostęp zdalny, automatyczny. To jest ten czas "parzenia herbaty". W zeszłym roku policja i służby pobrały billingi czy lokalizację naszych telefonów 1,35 miliona razy. Trochę inaczej sprawa się ma wtedy, gdy policja czy służby chcą kogoś podsłuchać. Wtedy potrzebna jest zgoda sądu. Z bardzo nielicznymi wyjątkami dostaną ją od razu. Ostatnio analizowałem, jak często sądy zgadzają się bądź nie zgadzają na założenie podsłuchu. Okazało się, że w najgorszym dla służb roku sądy zgodziły się na podsłuch "jedynie" w 94 procentach.

Jedynie? A w innych latach?

Średnio w 98-99 procentach przypadków. To jest przygnębiające, zwłaszcza jeśli pamięta się o tym, że sama policja zakłada rocznie między 8 a 10 tysięcy podsłuchów. Czyli dwadzieścia pięć dziennie. To, że działania polskich służb owiane są mgłą tajemnicy, stanowi wyjątek na tle europejskim.

W większości krajów istnieje obowiązek poinformowania osoby, która była inwigilowana, o tym fakcie. Oczywiście nie w momencie prowadzenia inwigilacji. Przykład? W Niemczech dwanaście miesięcy po zakończeniu sprawy inwigilowana osoba dostaje wiadomość: drogi obywatelu, byłeś podsłuchiwany.

Co obywatel może zrobić z tą informacją?

Jej wysłanie pełni dwie funkcje. Po pierwsze: jeżeli ktoś poczuje, że był inwigilowany niepotrzebnie, może się poskarżyć odpowiedniej instytucji. Po drugie, policjant czy przedstawiciel służby specjalnej, zanim założy podsłuch, dwa razy się zastanowi, czy aby na pewno nie wywoła to nieprzyjemnych okoliczności.

Jak to wygląda w Polsce?

Dzisiaj w Polsce nie ma obowiązku informacyjnego. Sędzia może zasądzić podsłuch na siebie samego i nigdy się o tym nie dowie, bo w papierach, które mu przedstawią służby, nie będzie jego numeru telefonu. Będzie podsłuchiwany przez trzy, sześć, dwanaście miesięcy. Może być tak, że z tej sprawy nic nie wyjdzie poza tym, że w służbach będzie wiedza na temat sędziego. Będą wiedzieć, co mówił, co robił, z kim się spotykał. Wiedza pozyskiwana przez służby może być wykorzystywana do manipulowania opinią publiczną, często ze szkodą dla prywatności konkretnych osób.

Proszę przypomnieć sobie przykład sprawy willi w Kazimierzu. Chodzi o sprawę byłego prezydenta Aleksandra Kwaśniewskiego. Któregoś dnia opublikowano stenogramy rozmów. Mogliśmy się z nich dowiedzieć dość intymnych rzeczy nie tylko o prezydencie, ale również na temat jego bliskiego otoczenia. Oczywiście to nie jest szary Kowalski, ale człowiek, który przez dziesięć lat był prezydentem, ale potwierdziło się, że służby mogą tak sobie podsłuchiwać, a później publikować nagrania.

A przykłady dotyczące szarego Kowalskiego?

Najświeższym przykładem jest ten związany ze Strajkiem Kobiet. Do mediów wyciekła informacja na temat tego, że liderka Strajku, Marta Lempart wiele lat wcześniej starała się o pracę w Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego. Ta informacja została okraszona pytaniem retorycznym: "Zasadne wydaje się jednak pytanie, dlaczego tak radykalnie nastawione kobiety próbowały dostać się w szeregi ABW?". To jest przykład informacji, w której służby mają wiedzę i nie wahają się jej użyć.

Kolejnym przykładem jest szczyt klimatyczny w Katowicach w 2018 roku. Aktywiści ekologiczni byli nieustannie poddani obserwacji policyjnej. Począwszy od tego, że przed siedzibami instytucji pozarządowych zajmujących się ochroną środowiska stały rutynowo samochody policyjne, a skończywszy na tym, że aktywiści znaleźli pod jednym ze swoich samochodów nadajnik GPS, który ewidentnie służył, żeby śledzić ich aktywność. Mogli przecież wywiesić kontrowersyjny baner, wyświetlić spot albo wejść na komin.

Uważam, że inwigilacja w różnych swoich formułach powinna być przeznaczona dla poważnych przestępców, a nie zwykłych ludzi, którzy bronią wartości, które są im bliskie.

Na pani wcześniejsze pytanie odpowiedziałem: "bo technologia pozwala". W obszarze broni masowego rażenia umówiliśmy się, że pewnych rzeczy nie robimy. W przypadku nowych technologii również powinniśmy się na coś takiego umówić.

Jest inny ważny argument. Moja twarz nie mówi jedynie: to jest Wojciech Klicki. Niedawno profesor Michał Kosiński opublikował wyniki swoich badań, z których wynika, że na podstawie zdjęcia można zidentyfikować konkretną osobę, ale także rozpoznać jej poglądy polityczne, oczywiście nie ze stuprocentową skutecznością, ale z większą niż losową.

Jak?

Podobno konserwatyści statystycznie wyżej trzymają głowę niż osoby o poglądach liberalnych. Oczywiście tych czynników jest znacznie więcej. Zarost, twarz, czy jest zadbana, czy niezadbana. I chyba jednym z ważniejszych problemów jest to, że my nie wiemy, po jakich czynnikach. Sztuczna inteligencja jest "czarnym pudełkiem": wrzucamy pytania, a ona wypluwa odpowiedź. Nie wiemy jednak, jak do niej doszła.

Rządzący mówią, że uczciwi ludzie nie mają się czego bać. Co by pan im odpowiedział?

Spytałbym, czy mają firanki w oknach. Z pewnych względów uznajemy, że pewne rzeczy chcemy zachować dla siebie. Nie dlatego, że w domach popełniamy przestępstwa, mamy coś do ukrycia. Odwróciłbym to i powiedział: to nie jest tak, że mamy coś do ukrycia, ale mamy coś do ochrony. Naszą prywatność. Nikt nie może nam tego odbierać.

Jadę do pracy. Gdzie zostanie mi ona odebrana, gdzie mnie nagrają?

Wszędzie.

Czyli?

Jeszcze na terenie wspólnoty, spółdzielni, w której pani mieszka, bo monitoring, który widzimy na ulicach, nie należy jedynie do służb. Zakładam, że mieszka pani w bloku. Wiele spółdzielni korzysta z urządzeń rejestrujących obraz.

Przytoczę historię. Jedna z warszawskich spółdzielni miała kamery w windach. Jednocześnie ta sama spółdzielnia wydawała pismo. Pewnego dnia doszło do incydentu w windzie. Pies naszczekał, złapał kogoś za spodnie. Slajd z tego nagrania został opublikowany w gazetce. Właściciel psa został co prawda zamazany, ale było oczywiste, że zostanie bardzo szybko rozpoznany przez mieszkańców. A był przedstawiony w złym świetle.

Spółdzielnia to początek mojej drogi.

Później zarejestrują panią kamery zamontowane przy ulicy. Trudno oszacować, ile jest ich w Warszawie. Miejski zakład monitoringu obsługuje ich kilkaset, leżą w gestii tej instytucji, jednak absolutnie to nie oznacza, że w stolicy jest 500 kamer. Liczba jest znacznie większa – co najmniej kilkadziesiąt tysięcy. Bo na ulicach są kamery policyjne, kamery należące do straży miejskiej, kamery, które należą do instytucji prywatnych. Kilka lat temu "Gazeta Stołeczna" przeprowadziła eksperyment dotyczący ronda Dmowskiego. Rozpoznali, gdzie są kamery, a następnie próbowali dociec, do kogo one należą. Okazało się, że nie we wszystkich przypadkach było to możliwe.

Nie jest też tak, że jesteśmy nagrywani tylko przez kamery, które widzimy. Wiele z nich jest ukrytych. Jest kamera zamontowana na wysokim piętrze Pałacu Kultury i Nauki. Jej zadaniem jest monitorowanie obszaru przy metrze Centrum i placu Defilad. Konia z rzędem temu, kto tę kamerę zobaczy i zorientuje się, że jest obserwowany.

Jest więc pani na ulicy. Kamera może być zamontowana na skrzyżowaniu, może być przy bankomacie, może być przy sklepie.

Wsiadam do metra.

Tam ślad swojej obecności może pani zostawić w dwójnasób. Po pierwsze, w metrze, tramwaju czy autobusie mamy kamery. Po drugie, wchodząc do metra, korzysta pani z karty miejskiej. Analizowaliśmy to. Chcieliśmy sprawdzić, czy dzięki Warszawskiej Karcie Miejskiej ratusz rejestruje, czy jej właściciel, powiedzmy o godzinie 8.14, otwiera bramkę. Ta kwestia długo się ważyła. Ostatecznie najprawdopodobniej Warszawa, zgodnie z ówczesną decyzją Generalnego Inspektora Danych Osobowych, takich danych nie zapisuje. Badaliśmy jednak, czy podobnie działają karty miejskie w innych miastach.

I?

Mieszkańcy Nowego Sącza są obligowani do zbliżania karty do kasownika przy każdym wejściu do pojazdu, a kaliszanie – zarówno przy wejściu, jak i przy wyjściu.

A gdybym pojechała samochodem?

Prawdopodobnie spotka się pani z kamerami, które są wyposażone w funkcję rozpoznawania tablic rejestracyjnych. Była dość głośna sprawa, w której do mediów wyciekła informacja, że policja wraz z Agencją Bezpieczeństwa Wewnętrznego zainstalowała kamery na Powsińskiej, w okolicach TVN i pobliskiego meczetu. Poszlaki, że ta instalacja tam jest, wynikały z dokumentów publicznych przetargów i informacji opublikowanych przez producenta tego oprogramowania. Nie udało się jej jednak potwierdzić w drodze dostępu do informacji publicznej.

Kamery rozpoznające tablice rejestracyjne instalowane są także w celach związanych z bezpieczeństwem na drogach. Na przykład w Białymstoku automatycznie rozpoznają numer samochodu przejeżdżającego na czerwonym świetle.

Mówię o kamerach rozpoznających tablice rejestracyjne nie dlatego, że chcę chronić piratów drogowych, tylko po to, żeby pokazać jakościową zmianę względem zwykłych kamer. Na podstawie nagrania z takiej "wypasionej" kamery możemy w bardzo łatwy sposób stworzyć bazę danych o tym, jakie samochody, w jakim czasie, pojawiły się w danym miejscu.

Tak wyglądają auta z kamerami
Źródło: TVN24

Potem muszę jeszcze zaparkować.

Wiertnicza nie jest objęta Strefą Płatnego Parkowania Niestrzeżonego, jednak gdyby chciała się pani zatrzymać na przykład w Śródmieściu, to w parkomacie będzie pani musiała wpisać numer tablicy rejestracyjnej. Uzasadnienie tej potrzeby było takie, żeby uniemożliwić osobie ukaranej za brak opłaty przedstawienie biletu wziętego z innego auta albo kupionego na portalu aukcyjnym. Każde potwierdzenia ma być więc zindywidualizowane poprzez wprowadzenie tablicy rejestracyjnej.

Co w tym złego?

To kolejny ślad, który pani po sobie pozostawia: jedna wyizolowana informacja niewiele mówi, ale nic nie działa w próżni. Swoją drogą, informacja o pani postoju w Śródmieściu będzie w miejskiej bazie danych przechowywana osiem lat.

Mogę też pojechać rowerem.

Rower prywatny nie ma tablic rejestracyjnych, ale jeżeli chciałaby pani jechać rowerem miejskim, wówczas to, gdzie pani rower wypożyczy, jaką trasę nim przejedzie, trafia do publicznej bazy. Swego czasu Zarząd Transportu Miejskiego opublikował w mediach społecznościowych informację, że z rowerów miejskich skorzystała stutysięczna użytkowniczka, która "o 14.02 wypożyczyła rower na placu Wilsona i pokonała nim dystans sześciu kilometrów do Portu Czerniakowskiego". Świetnie, że rowery miejskie są popularne, jednak ten przykład pokazuje, że to, że ktoś wypożycza ten rower i gdzie jedzie, zostaje.

Po drodze mogę też napisać SMS-a. Służby go przeczytają?

Tak, mogą to robić. Widziałem na spotkaniu dla służb prezentację kamer z takim zbliżeniem. Kamera na Pałacu Kultury i Nauki przecież dokładnie widzi twarz mężczyzny, który tuż przy wejściu do metra gra na krześle. Jaka jest jakość kamer w przestrzeni publicznej w Polsce? Wydaje mi się, że coraz lepsza. Wydatki na systemy monitoringu w miastach są kierowane na udoskonalanie jakości.

Przy metrze Centrum jest dużo kamer. Czy da się odróżnić kamerę prywatną od publicznej?

Nie.

A chociaż zauważyć, że wisi?

Wystarczy pójść do pierwszego za rogiem sklepu szpiegowskiego, żeby zobaczyć, że za wcale nie ogromne pieniądze można kupić kamerę miniaturowych rozmiarów, którą jeszcze nie tak dawno widzieliśmy w filmach szpiegowskich. Nie wiem, ile jest kamer w przestrzeni publicznej, bo one są tak małe, że nie jesteśmy w stanie tego poznać. Są kamery, które łatwo zauważyć, ale są takie, które umykają spojrzeniom nawet tych dociekliwych.

Kto ma dostęp do tych wszystkich danych?

Ten krąg należy podzielić na dwie grupy. Jedna to ci, którzy prowadzą monitoring i za jego pośrednictwem realizują swoje cele. Na przykład spółdzielnia, która prowadzi monitoring w celu zabezpieczenia mienia. Będzie to również, z tego samego powodu, na przykład Zarząd Transportu Miejskiego.

Drugą grupą są ci, którzy wtórnie mogą skorzystać z dostępu do nagrań. To są właśnie organy ścigania: policja, prokuratura, sądy, ale również służby specjalne. Przykład z ostatnich lat: Agencja Bezpieczeństwa Wewnętrznego uzyskała w 2016 roku na podstawie ustawy antyterrorystycznej możliwość zażądania od właściciela systemu monitoringu możliwości stałego podpięcia się do systemu. Niedawno media ujawniły dokumenty pokazujące, że ABW zażądała takiego stałego dostępu do kamer w stołecznych tramwajach.

Jesteśmy podglądani na żywo?

Nie ma reguły. Na przykład w przypadku monitoringu z komunikacji publicznej bardzo często obraz jest tylko rejestrowany i przechowywany przez jakiś czas, po czym dochodzi do tak zwanego nadpisania.

Czyli?

Na tym samym dysku zapisuje się następne nagrania, kasując stare. Ale proszę zwrócić uwagę, że kamery nie tylko nagrywają obraz, ale mogą też rejestrować dźwięk.

Podsłuchują nas?

Na przykład w banku, gdzie jako klienci możemy się tego spodziewać. Miejscem mniej oczywistym są pociągi. Kamery w wagonach jednej ze spółek kolejowych są wyposażone w funkcje nie tylko nagrywania obrazu, ale również dźwięku. Mam wielu znajomych adwokatów, którzy często podróżują, prowadząc przy tym w pociągach rozmowy zawodowe, które mogą być objęte tajemnicą. Nie chcieliby powierzać jej spółce kolejowej.

Nie dalej jak kilka dni temu zwróciła się do nas o pomoc pracowniczka prywatnego przedszkola. Właściciel placówki poinformował pracowników, że w przedszkolu są nie tylko kamery, ale również mikrofony nagrywające dźwięk.

Czym to uzasadnił?

Oczywiście bezpieczeństwem.

Bezpieczeństwo w przypadku kamer to słowoklucz.

Zdecydowanie, jednak nie można mu się tak bezrefleksyjnie poddawać. Paradoksalnie w bardzo wielu miastach, jeżeli nie we wszystkich, środki publiczne są inwestowane w montaż kamer, podczas gdy badania naukowe - chociażby prowadzone na Uniwersytecie Warszawskim przez profesora Pawła Waszkiewicza - pokazują, że wpływ kamer na bezpieczeństwo jest bardzo ograniczony.

Nieprawdą jest, że ze względu na zamontowane kamery spada liczba przestępstw. Pokazują to badania.

Dlaczego?  

Z bardzo prostego względu. Z jednej strony mamy przestępców "zawodowych". Ci planują. Wiedzą, że wystarczy na przykład założyć czapkę albo kominiarkę. Z drugiej strony mamy osoby, które popełniają przestępstwa pod wpływem impulsu. Jest to często związane z alkoholem. Jeżeli jest impuls, to te osoby nie rozglądają się za kamerą.

Gdzie by się pan nie spodziewał kamer?

Przygotowaliśmy raport, który nazywał się "Zabawki wielkiego brata". Spytaliśmy wówczas lasy państwowe, parki narodowe i lasy warszawskie o monitoring. We wszystkich tych miejscach, które kojarzą się z dziką przyrodą, są zainstalowane kamery. Choć jeden park - bieszczadzki - wyjaśniał, że korzysta z tak zwanych fotopułapek w puszczy, ale nie przy ścieżkach. Dyrekcja zapewniła nas, że celem nie jest nagrywanie ludzi, a zwierząt. Kamera włącza się, kiedy pojawia się wilk czy niedźwiedź. Tutaj trudno mówić o inwigilacji.

A kamery w szkołach?

To długa historia. Pomysł na to, żeby szkolny monitoring rozbudowywać w dużej skali, po raz pierwszy był poddany pod dyskusję w 2006 roku, kiedy ministrem edukacji był Roman Giertych. Kilka lat temu w ramach programu "Bezpieczna+" zaproponowano, by w szkołach zwiększyć liczbę kamer. To kontrowersyjne nie tylko ze względu na prawo do prywatności, ale też ze względu na aspekt, na który zwracał uwagę Rzecznik Praw Dziecka. Monitorowanie każdego ruchu ucznia, który o tym wie, jest szkodliwe ze względów wychowawczych.

Dlaczego?

Rzecznik stwierdził, że szkoła jako placówka edukacyjno-wychowawcza ma na celu wpojenie pewnych reguł. Jeżeli uczniowie zachowują się grzecznie ze względu na to, że są obserwowani, nie będą mieli tych reguł wpojonych. Nie będą wiedzieć, że trzeba przestrzegać pewnych reguł, bo to jest słuszne. Zrobią to, bo będą wiedzieli, że są pod nadzorem. Że muszą być czujni.

Problemem jest to, że wielu rodziców wierzy, że kamery poprawiają bezpieczeństwo. Kamery są traktowane jak czarodziejska różdżka, która rozwiąże wszystkie problemy. W pewnym momencie amerykańskie służby miały dylemat: czy iść w stronę masowej inwigilacji, czyli zbierania wszystkiego o wszystkich, czy inwigilacji targetowej, celowanej.

Czyli jakiej?

Takiej, w której jest jeden podejrzany i zbierane są informację właśnie o nim. Wybrali inwigilację totalną. Pojawiły się wątpliwości, czy w związku z tym nie tracą na skuteczności, bo gubią istotne informacje w stogu siana. Przykładem był zamach w Bostonie. Okazało się, że służby posiadały informacje na temat planów zamachowców, ale miały też dużo innych informacji, pod naporem których te istotne się zgubiły.

Kierowca przeleciał nad rondem. Wypadek zarejestrowała kamera
Źródło: Telewizja Aleksandrów Łódzki

A ja mogę nagrywać innych? Mogę poprosić spółdzielnię o zapis z monitoringu, jeśli ukradną mi rower na osiedlu i szukać przestępcy na własną rękę?

Dwa razy "nie". Ani pani nie może tego monitoringu udostępnić, ani spółdzielnia nie może go pani dać. Nie pani jako ofiara i nie spółdzielnia jako gospodarz miejsca są od ścigania przestępstw. Tramwaje Warszawskie opublikowały zdjęcie mężczyzny, opisały go jako sprawcę kradzieży torebki. Z szerszego opisu wynikało, że kobieta wysiadła bez torebki, a on na następnym przystanku zabrał jej bagaż i też wysiadł.

Pomyślałem: czy ja bym się nie zachował tak samo? To, że wysiadł z tą torebką, nie jest jeszcze dowodem, jakie miał intencje. Może próbował tę kobietę znaleźć? Podział, kto w jakim celu prowadzi monitoring, jest ważny. Spółdzielnia może go prowadzić dla ochrony własnego mienia, ale nie do wykrywania przestępczości. To znaczy, że jeśli jej winda zostanie zniszczona, to monitoring przekazuje policji i to ona szuka sprawcy.

Mam działkę. Mogę tam zainstalować kamerę?

Jeżeli obiektyw kamery ustawiony jest wyłącznie na teren pani działki, to tak. Ale w przypadku, kiedy monitoring osoby prywatnej rejestruje przestrzeń publiczną, wówczas, zgodnie z orzecznictwem, wykracza to poza cel osobisty, czyli wymaga postępowania zgodnie z wymogami wynikającymi z RODO.

Nie można tego robić?

Jeśli nagrywanie służy ochronie naszego mienia, to możemy nagrywać chodnik przylegający do naszego płotu, na pewno nie drugą stronę ulicy. I zgodnie z RODO musimy zainstalować tabliczkę informującą postronne osoby, że są na terenie objętym monitoringiem. Jeżeli sąsiedzi wycelują kamerę w okno sąsiada, to jest to naruszenie przepisów RODO, nie da się tego uzasadnić ochroną własnego mienia. Istnieje możliwość zgłoszenia skargi do Urzędu Ochrony Danych Osobowych, który może wyciągnąć konsekwencje, łącznie z karą finansową.

Co to znaczy, że "miasto jest monitorowane"?

Przepisy związane z kamerami i RODO nakładają obowiązek informowania, że dana przestrzeń jest objęta monitoringiem. W związku z tym miasta stają przed wyzwaniem, jak o tym informować. Przykładem jest wspominana kamera na Pałacu Kultury i Nauki. Jak skutecznie i sensownie poinformować osoby, które właśnie wchodzą do metra, że są nagrywane kamerą zamontowaną na wysokości 100 metrów od nich? Niektóre miasta poszły w kierunku, który moim zdaniem nie jest słuszny. Można go w łatwy sposób sprowadzić do absurdu.

To znaczy?

O tym, że miasto jest monitorowane, informują na rogatkach. Tylko że ta informacja dociera do osób, które przyjeżdżają do miasta samochodem. A co, jeśli ktoś przyjeżdża pociągiem? Poinformować trzeba każdego.

Co zatem zrobić?

Rozwiązaniem pośrednim jest to, żeby na większych placach zamieszczać tabliczki informujące o tym, że dana przestrzeń jest poddana monitoringowi. Obowiązek informowania ma dwa cele. Pierwszy: zwiększenie skuteczności prewencyjnej kamer. Drugi: przekazanie wiedzy osobom, które są nagrywane, do kogo należy kamera.

Przecież sami nie dbamy o swoją prywatność. Codziennie wrzucamy swoje zdjęcia na portale społecznościowe, korzystamy z hulajnóg i samochodów na minuty, które mają nadajniki GPS. Może nie ma o co kruszyć kopii?

Często spotykam się z argumentem, że w dobie Facebooka prywatność już nie istnieje, nie ma o czym mówić. Nie zgadzam się z tym, bo prywatność to nie jest sytuacja, w której nikt o nas nic nie wie. To sytuacja, w której sami decydujemy o tym, iloma informacjami na swój temat chcemy się podzielić. To, że ktoś dzieli się w sieci wieloma informacjami, to jest jego decyzja.

Natomiast my mówimy o sytuacji, w której ktoś zbiera informacje na nasz temat za naszymi plecami. A później wykorzystuje je za naszymi plecami, również bez naszej wiedzy. To, że wrzucamy na Facebooka zdjęcia, nie oznacza, że chcemy, żeby później wymieniali się nimi pracownicy służb.

Jak pan przekona osoby, które twierdzą, że kamery są lekiem na całe zło? Co proponuje pan w zamian?

Zaufanie, choć wiem, że to wyświechtane hasło.

Skończę anegdotą. Próbowałem zrozumieć głębiej to, jak działają i funkcjonują kamery. Rozmawiałem wówczas z policjantami, którzy się tym zajmują. Stawiałem pytania podobne do tych, które dziś słyszę od pani. Pytałem o kamery, o ich skuteczność. Jeden z nich odpowiedział: najlepszą kamerą jest "łokietnica". Zrobiłem wielkie oczy. Zapytałem, co to jest. Odpowiedział: "taka pani, która siedzi w oknie, opiera łokcie na poduszkach i patrzy, co kto robi".

"Łokietnica" jest najlepsza, bo zna mieszkańców, ma z nimi kontakt. A oni znają ją. Problem z bezpieczeństwem nasila się wtedy, kiedy jesteśmy anonimowi, nie tworzymy żadnej wspólnoty, środowiska sąsiedzkiego. Wiele wskazuje na to, że zamiast instalować w spółdzielni kolejne kamery lepiej zainwestować w spotkanie integracyjne, dzięki któremu poznamy sąsiadów i bez problemu będziemy mogli im powiedzieć: wyjeżdżam z domu na tydzień, bądźcie czujni.

Czytaj także: